Kolumbia – Danuta Wojciechowska

Danuta Wojciechowska

Termin podróży:

18 Stycznia – 23 Luty 2007-04-01

Trasa:

Bogota – Popayan – San Augustyn – Tierradentro – Cali – Manizales – Medellin – Cartagena – Santa Marta – Bucaramanga – Barichara – San Gil – Tunja – Villa de Leyva – Raquira – La Candelaria – Paipa – Duitama – Nobsa – Mongui – Sogamoso – Bogota – Miami (USA)

Leciałyśmy Alitalią i American Airlines z Warszawy, z przesiadką w Mediolanie i Miami. Cena biletu w obie strony 3150. Nie dokonywałyśmy żadnych dodatkowych opłat lotniskowych. Koszty na miejscu około 900 USD wraz z zakupami.

1 Wiza:

Otrzymuje się w ambasadzie w Warszawie. Najlepiej załatwić krótko przed wyjazdem. Czas oczekiwania 2-dniowy lub w tym samym dniu, jeśli wcześniej telefonicznie umówimy się z konsulem na określony termin. Potrzebny jest bilet lotniczy w obie strony, rezerwacja hotelu, zaświadczenie o stanie konta oraz 4 zdjęcia o nietypowym wymiarze 3×3 cm oraz 25 USD.

Konieczne jest osobiste zgłoszenie się do ambasady.

Waluta:

W Kolumbii walutą jest peso kolumbijskie. 1USD = 1950 – 2200 pesos. Dolary wymienia się w bankach lub w cambio. Konieczny jest paszport, adres hotelu i odciski palców.

Najgorszy kurs miał kantor Titan reklamowany przez niektóre przewodniki.

Uwaga: niektóre kantory i banki pobierają 4% prowizje.

Język:

Obowiązuje język hiszpański. Bardzo rzadko spotyka się osoby znające angielski.

Transport:

Dobrze rozwinięta jest sieć autobusowa. Są 3 rodzaje autobusów:

Zwykłe (corriente), kursujące na bocznych trasach; pulman, czyli directo – nowoczesne; climatizado – najdroższe z WC i TV, z wygodnymi lotniczymi fotelami, bardzo chłodzone, w których konieczne jest ciepłe ubranie. Warto brać siedzenia środkowe gdyż przód jest całkowicie zasłonięty przez grubą nieprzeźroczystą ścianę. Zwrócić należy również uwagę na firmę przewozową ze względu na różnice cenowe. Generalnie autobusy są tanie i komfortowe. Bardzo popularne i tanie są również taksówki.

Bezpieczeństwo:

Kraj nie należy do bezpiecznych. Liczni policjanci z bronią i żołnierze to powszechny widok na ulicy. Tubylcy ostrzegają, żeby uważać na bagaże i pieniądze i nie przemieszczać się po zmierzchu. Hotele w dużych miastach są zakratowane, a krata otwierana jest i zamykana tylko przez obsługę hotelową. Warto zrobić sobie kopię wszystkich swoich dokumentów: paszporty, wizy, które trzeba nosić przy sobie, gdyż zawsze są wymagane podczas wymiany pieniędzy i kupowanie biletu autobusowego. Większą sumę należy dobrze ukryć, np. w pasku, ale zawsze mieć na wierzchu równowartość kilku dolarów, aby w razie napadu oddać je napastnikowi. Szczególnie niebezpieczna jest Bogota. Nas na szczęście nie spotkały żadne przykre niespodzianki.

Noclegi:

Z hotelami nie ma problemów. Są czyste i bezpieczne (bo zakratowane). Turyści są nieliczni, za wyjątkiem Bogoty. Pokój 2-os. można znaleźć w cenie ok. 10 USD. Najdrożej jest w Bogocie i Cali (pokój 2-os. 16-20 USD). Można się targować z powodzeniem. Doba hotelowa przeważnie jest do 13:00.

Wyżywienie:

Jedzenie jest niedrogie. 2 daniowy posiłek można zjeść za 1,5 – 2,5 USD, zupę za 0,5 USD.

Warto wziąć grzałkę typu amerykańskiego (120V) lub kupić na miejscu, ale te są prymitywne i powodują zwarcia. Herbatę bierzemy z polski gdyż w Kolumbii dostępna jest owocowa, ale bardzo słaba i niezwykle droga, a czarna rzadko dostępna. Za to kawa jest oczywiście powszechna. Na bazarach jest dużo różnorodnych tanich owoców tropikalnych i warzyw.

Pogoda:

Pogodę miałyśmy wspaniałą. Temperatura wynosiła ok. 26 0C. Dwukrotnie padał deszcz, ale tylko nocą. Wystarczyły więc letnie ubrania. Jedynie w Tunja, położonej na wysokości 2800 m n.p.m. było chłodno, szczególnie nocą. Ciepła odzież przydatna była także w Bogocie i na wulkanie El Ruiz w parku Nacional de los Nevados, koło Manizales, a niezbędna w klimatyzowanych autobusach.

Podróż po Kolumbii odbyłam ze znajomą podróżniczką z Łodzi.

Kolumbia zachwyciła nas pięknymi krajobrazami górskimi i nadmorskimi, różnorodną roślinnością, przepiękną kolonialną architekturą małych miasteczek, pozostałościami kultury miejscowych Indian w postaci rzeźb megalitycznych i podziemnych grobowców, zbiorami złotych przedmiotów prekolumbijskich, wspaniałymi wulkanami, zarówno tradycyjnymi jak i unikatowym w skali światowej wulkanem błotnym, gdzie miałyśmy przyjemność wziąć kąpiel błotną. Zachwyciły nas również gorące źródła mineralne, ładne plaże i przepiękne, gustownie ubrane kolumbijskie dziewczyny.

Przebieg podróży:

Dzień 1:

Z Warszawy wyleciałyśmy o 6:45 a w Bogocie byłyśmy o 21 wieczorem. Na lotnisku wymieniłyśmy dolary na pesos i skierowano nas do okienka, gdzie za 16000 pesos kupiłyśmy bilet na żółtą taksówkę do centrum historycznego Bogoty, odległego o ok. 0,5 godz.

Po trwającej trochę odprawie i załatwieniu formalności wymiany, która nas rozśmieszyła, gdy odbijałyśmy pieczątkę wskazującym palcem zanurzonym w tuszu, dotarłyśmy do Bogoty w rejon tanich hoteli przy Carrera 3,4 i 5. Dysponowałyśmy adresami wielu hoteli, ale nie miałyśmy rezerwacji (ta do wizy była tylko fikcyjna) i okazało się, że wszędzie brakuje miejsc. Ulice były zupełnie puste, kręcił się tylko jakiś bezdomny. Wreszcie trafiłyśmy na hotel żydowski Centro Plaza, gdzie pokój 2-os. kosztował 46000, ale po utargowaniu płaciłyśmy tylko 32000. Bardzo ładny pokój z łazienką i ciepłą wodą, jak w każdym hotelu w Bogocie drzwi wejściowe podwójne – zewnętrzne i wewnętrzne, zakratowane.

Dzień 2:

Na drugi dzień pospacerowałyśmy po mieście, dokonując wymiany pieniędzy i oglądając przy okazji inne hotele, które okazały się nie takie tanie, a warunki o wiele gorsze. Najtańsze wg przewodnika: Hotel Aragon i Internacional – 40000 (2-os.). W pobliżu stacji metra Museo del Oro, w sklepie z pamiątkami kupiłyśmy widokówki i znaczki, tam też wrzuciłyśmy je do znajdującej się wewnątrz skrzynki. W Kolumbii kartki można wysłać tylko na poczcie lub w Avianca gdyż skrzynki pocztowe nie istnieją.

Dzień 3:

Pieszo (20 min) doszłyśmy do podnóża góry Cerro de Monserrate (3020 m n.p.m.), na którą wjechałyśmy kolejką linową (teleferico), skąd roztacza się najpiękniejszy widok na Bogotę.

Z powrotem zjechałyśmy kolejką zębatą naziemną (funicular). Cena w jedną stronę 6300p., podwójna w obie strony. W niedziele jest taniej. Na górę można też wejść urwistą drogą, ale istnieje niebezpieczeństwo rabunku. Na górze, w miejscu dawnej pustelni jest kościół i klasztor Monserrate, poświęcony Cudownemu Chrystusowi. Jest tam droga krzyżowa, liczne stragany z pamiątkami i jedzeniem. Po powrocie poszłam na pobliski Plac Bolivara, z pomnikiem bohatera – serca oryginalnego miasta z położonym obok Capitolio Nacional (siedziba kongresu), naprzeciwko Pałacem Sprawiedliwości. Obejrzałam też katedrę i okoliczne zabytkowe kościoły, poczym obie z koleżanką pojechałyśmy czarnym minibusem nr 23C na dworzec autobusowy (Terminal de Transporte), aby sprawdzić połączenia na dalszą drogę (1 godz., 1200 pesos). Z powrotem minibus jechał inną, krótszą trasą (15 min) przez nowoczesne centrum Bogoty.

Dzień 4:

Rano tym samym minibusem dojechałyśmy do dworca i o 7:30 (60000p, 14 godz.) udałyśmy się do Popayan (na dworcu prześwietlają wszystkim bagaże). O 11:30 była przerwa na posiłek w restauracji przydworcowej. Droga była bardzo kręta i wiodła wzdłuż gór, nad przepaściami aż do połowy trasy. Potem teren zmienił się w płaski. Na trasie spotykałyśmy licznych żołnierzy z bronią. Dojechałyśmy na 10:30 wieczorem i w towarzystwie młodego Kolumbijczyka, taksówką dojechałyśmy do pobliskiego hotelu (pokój 2-os. 22000p)

Dzień 5:

Rano nasz młody kompan oprowadził nas dobrowolnie po tym pięknym, kolonialnym mieście z białymi rezydencjami, bogatymi w architektoniczne szczegóły pokazując nam piękne dziedzińce i kościoły. O 13 wyjechałyśmy do San Augustin (24000p, 7 godz.) nieutwardzoną drogą. Autobus był zwykły, a trasa piękna przez lasy tropikalne. Niestety kierowca wysadził nas 5km od San Augustin, Augustyn zupełnie ciemnym, pustym miejscu, gdzie przesiadłyśmy się na nadjeżdżający pick up, na szczęście z jedną Kolumbianką, a reszta pojechała dalej. Było to dla nas niemiłe zaskoczenie, ale później przekonałyśmy się, że jest to stała praktyka przerzucania z pojazdu na pojazd. Zamieszkałyśmy w Hospedaje El Jardin (18000p, 2-os.) niedaleko od informacji turystycznej.

Dzień 6:

Udałyśmy się do informacji turystycznej, ale zanim ją otworzono zaczepił nas naganiacz wycieczek po ruinach. Wykopaliska można zwiedzać pieszo, konno lub jeepem. Potrzeba 2-3 dni. Najciekawszy jest oddalony o 2,5km od miasta park archeologiczny, który zwiedza się pieszo. Udałyśmy się tam 2-go dnia pobytu w San Augustin. Pierwszego dnia jeepem (25000p od os.) wraz z innymi turystami pojechałyśmy w rejon El Estrecho de Magdalena, gdzie rzeka Magdalena przeciska się przez 2m przesmyk. Jest tu figurka Matki Boskiej. Następnie zawieziono nas do muzeum z podziemnymi grobami (1000p), a potem do punktu przetwarzania trzciny cukrowej i ostatecznie do parku archeologicznego Alto de los Idolos (wstęp 5000p). Tu wszystkie rzeźby i grobowce porozrzucane są grupami na rozległym terenie po obu stronach wąwozu, utworzonego przez Rio Magdalena. Po parku spacerowaliśmy przechodząc obok stojących, monumentalnych kamiennych rzeźb, różniących się między sobą wielkością (20cm-7m) w kształcie udziwnionych kamiennych postaci i zwierząt z prehistorycznych czasów. Po przerwie obiadowej w San Jose de Isnos zwiedziliśmy Alto de las Piedras, potem 2 piękne wodospady: Salto de Bordones i Salto del Mortińo (1000p).

Dzień 7:

Minibusem (1000p) kursującym, co 50 min dojechałyśmy do innej części parku archeologicznego (otwartego 8-16, 7000p) najbardziej atrakcyjnego. Jeśli ktoś ma bardzo ograniczony czas, radzę zwiedzić tylko tę część. Jest ciekawsza i tania. Na terenie parku można obejrzeć kilka stanowisk archeologicznych z grobami i rzeźbami, wszystko to wśród pięknej przyrody idąc trzema ścieżkami A,B,C. Na dole przy muzeum jest punkt z pamiątkami, na samej górze również, ale ceny są tam wyższe. Sprzedają tu głównie miniaturki rzeźb znajdujących się w parku. Tuż przy kasie biletowej usytuowane jest muzeum, składające się z 3 pomieszczeń z licznymi rzeźbami i naczyniami. Naprzeciw muzeum rozciąga się las posągów (Bosque de las Estatuas). Posągi rozmieszczone są wzdłuż krętej ścieżki leśnej.

Wieczorem skorzystałam z masaży, które oferował nasz hotel (1h – 10000p).

Dzień 8:

Rano o godz. 6, minibusem z przystanku naprzeciw informacji turystycznej wyruszyłyśmy w kierunku Tierradentro. Nie ma tam bezpośredniego połączenia. Jechałyśmy, więc etapami:

do Pitalito (4000p, 0,5h), Garzon (5000p), La Plata (7000p), San Andres (7000p).

Do San Andres nieutwardzonymi drogami w kurzu dotarłyśmy na 12:30. Ulokowałyśmy się w hotelu Los Lagos (8000p), blisko kościoła. Wspaniałe miejsce dla tych, którzy lubią spokój i śpiew ptaków. W San Andres są jeszcze 2 hotele a znacznie więcej jest ich bliżej muzeum, w Tierradentro, odległego o ok. 2km, gdzie udałyśmy się pieszo. Bilet wstępu do parku archeologicznego (czynny 8-16) ważny jest 3 dni (7000p – nie ma ulg dla starszych).

Przy wejściu do parku, w pobliży kas biletowych są dwa muza: etnograficzne z różnymi przedmiotami i naczyniami Indian Paez oraz archeologiczne z urnami umieszczonymi w grobowcach. W Tierradentro jest wiele imponujących podziemnych komór grobowych, okrągłych, wydrążonych w skale o średnicy od 2-7 m, z kolumnami. Tam składano ceramiczne urny z prochami zmarłych. Po przejściu przez bambusowy mostek wspinałyśmy się (ok. 15min) ostro pod górę do najważniejszego miejsca pochówków Segovii, gdzie jest 28 grobowców a w kilku z nich zachowały się dekoracje pomalowane we wzory geometryczne. Wejścia do grobowców są zakryte siatką zamykaną na kłódkę. Należy poszukać obsługi, aby otworzyła i zapaliła światło, jako że część grobowców jest oświetlana. Uwaga: wskazana jest własna latarka. Idąc stromo jeszcze wyżej ok. 15min doszłyśmy do innego miejsca pochówków- Duende. Są tu 4 groby. Cała trasa jest przepiękna widokowo. Wokół wspaniałe górskie krajobrazy.

Dzień 9:

Skoro świt wybrałam się sama do odległego o 0,5 godz. od naszego hotelu El Tablo, gdzie skupione są w jednym miejscu rzeźby. Stąd drogą przez las, przecinając ulicę doszłam do Alto de San Andres (15 min w górę od głównej ulicy). Jest tam 5 podziemnych komór grobowych a 2 z malowidłami. Z góry są niesamowite widoki na okolicę, bujna egzotyczna roślinność, a na trasie ciekawy drewniany mostek. Spotkałam tu liczne grupy Indian jadących na koniach na bazar i podążających do pracy. Krajobraz tych okolic zapiera dech w piersiach, a Ci, którzy lubią spokój i spacery na łonie cudownej przyrody powinni zatrzymać się yu na dłużej. Z San Andres jest tylko jeden autobus do Popayan o 6 rano, dlatego dojechałyśmy do skrzyżowania w Tierradentro (El Cruse 4km) o 8:30. Stąd odjeżdżają autobusy w różnych kierunkach. Wysiadłyśmy jeszcze przy muzeum, aby go zwiedzić, a o 11 pojechałyśmy bezpośrednio do Cali przez Popayan. Przerzucono nam tradycyjnie bagaże do innego autobusu (30000p, ok. 8h). Na trasie był postój w restauracji. Dojechawszy o 7:30 wieczorem do Cali ustawiłyśmy się w kolejce do budki przydzielającej taksówki (4000p). Stąd dowieziono nas do Guest House Iguana (16000 os.) w nowoczesnej części miasta, do dyspozycji zbiorowa kuchnia.

Dzień 10:

Pieszo idąc ok.. 20 min Avenidą 6N, a potem przez park i most, dotarłyśmy do centrum historycznego tego dużego, nowoczesnego miasta salsy, o niepochlebnej sławie karteru narkotykowego. Nawet policjanci ostrzegali nas tu przed złodziejami i bandytami. Tam wymieniłyśmy dolary w domu towarowym w dziale Western Union na 3 piętrze, gdyż Tytan leżący przy głównym placu miał niekorzystny kurs. Po zwiedzeniu Cali o 13 wyjechałyśmy do Manizales (25000p). Po drodze mijałyśmy Pareirę (bilet 18000p) i długo wahałyśmy się czy nie wysiąść tam by zatrzymać się w okolicznych kąpieliskach gorących wód mineralnych, ale obawiając się wysokich cen ze względu na weekend dojechałyśmy do Manizales na 21. Zamieszkałyśmy w hotelu Cosmos naprzeciw dworca (18000p) w hotelu było bardzo głośno ze względu na długo kursujące autobusy na dworcu i nieustanny ruch par spragnionych hotelowej miłości. Z Manizales chciałyśmy jechać na wulkan El Ruiz, ale na teren parku można wjechać tylko w sposób zorganizowany z przewodnikiem. Spotkałam 2 obcokrajowców, którzy o 7 rano mieli taki wyjazd. Niestety była sobota i późna pora. Nic nie udało się już załatwić.

Dzień 11:

Rano obudziłam się wcześnie i kiedy spotkałam właściciela hotelu w drodze do łazienki, pytając, co ty można obejrzeć ciekawego, spostrzegłam przez okno naszych turystów czekających przed hotelem, mimo że było już po 7. Postanowiłam zaryzykować i nie myjąc się nawet ani jedząc, wzięłam podręczny plecak, wrzuciłam rozrzucone wszystkie rzeczy do głównego i wybiegłam przed hotel licząc, że może przewodnik mnie zabierze. Moja współtowarzyszka stwierdziła, że jest zbyt zmęczona po niezbyt przespanej, hałaśliwej nocy i niegotowa na taką spontaniczność. Samochód przyjechał pod hotel dopiero o 7:30 i drogą radiową podano organizatorom moje dane z paszportu i skasowano 70000p za wycieczkę.

Przez 1,5 godz. jechaliśmy piękną, widokową drogą z licznymi zakrętami, pod górę do Parque Nacional de los Nevados. Widoczność była wspaniała, pogoda słoneczna, ale na górze bardzo chłodno. Ludzie poubierani w grube czapki, kurtki, rękawiczki, a ja tylko w to, co miałam przypadkowo w stałym repertuarze, w małym plecaczku na klimatyzowane autobusy.

Włożyłam, więc wszystko na siebie. Na szczęście była tam wiatrówka z kapturem. Po drodze było śniadanie wliczone w cenę. Jeep wjechał na wysokość 4500m n.p.m. Stąd widoczny był wulkan El Ruiz (5115m n.p.m.), a po przeciwnej stronie ośnieżony szczyt górski (5100m n.p.m.), na który wspinaliśmy się. Trasa wydawała się łatwa, ale wysokość sprawiała, że co chwilę trzeba było odpoczywać ze względu na trudności z oddychaniem. Mimo zimna, słońce było tak ostre, że wróciłam z mocno czerwoną twarzą. W drodze powrotnej, kiedy zjeżdżaliśmy w dół, widoki były jeszcze wspanialsze, zupełnie inne za każdym zakrętem, a była ich niezliczona ilość. Wróciłam padnięta, ale szczęśliwa. Po powrocie do hotelu ok. 16, zastałam tylko mój plecak, a moja koleżanka pojechała już do Medellin. Wsiadłam, więc do expres minibusu, bardzo luksusowego (30000p) o po 4 godzinach, pokonawszy piękną krajobrazowo drogę z licznymi zakrętami byłam już w Medellin. Taksówką (5000p, 4km) dojechałam do placu Bolivara, przy Calle 54, gdzie jest najwięcej tanich hoteli. Było już ciemno a widok policjantów przeszukujących złodziejaszków nie sprzyjał porównywaniu cen hoteli. Hotel Odeon (25000 1-os.) był za drogi, wysiadłam, więc przy hotelu California (12000p z łazienką, TV i wentylatorem). Zdziwiło mnie, że nie spisują tam danych z paszportu, co gdzie indziej było obowiązkowe, zorientowałam się, że jest to typowe dla dużych miast kolumbijskich hotel dla „zakochanych”.

Dzień 12:

Rano pospacerowałam po nowoczesnym centrum rozległego Medellin, malowniczo usytuowanego w dolinie, na zboczach, której znajdują się slumsy (barrios). Spotkawszy moją współtowarzyszkę podróży przeprowadziłam się do jej hotelu, naprzeciwko parku Bolivara (Americano Hostel – 14000p 1-os.), który też okazał się burdelem. Pokoje były tylko 1-łóżkowe, z łazienką i TV, a ruch ożywiony. Zwiedziłam piękne Muzeum de Antioquia (8000p, powyżej 65r bezpłatne). Zgromadzono tam mnóstwo dzieł Ferananda Botero oraz sztukę prekolumbijską, kolonialną i współczesną. Przed muzeum znajdują się liczne rzeźby z brązu tego artysty, oraz budka z informacją turystyczną. Weszłyśmy na taras Pałacu Kultury, tuż naprzeciw muzeum, skąd podziwiałyśmy okolicę wraz ze słynnym metrem, w Medellin, które kursuje co 5 min., również do dworca autobusowego. Z Terminal de Norte (3km od centrum) odjeżdżają autobusy na północ, wschód i pd-wsch. m.in., do Cartageny i Bogoty.

Dzień 13:

Właśnie rano wyjechałyśmy na ten dworzec taksówką (4000p). Autobus klimatyzowany do Cartageny odjeżdżał o 8:30 (89000p, 13h). Zatrzymał się na krótką przerwę, ale na trasie nie było postoju w restauracji. W autobusach jest zwyczaj, że wchodzą różni sprzedawcy, rozdając każdemu produkty, a potem zbierają pieniądze, jeśli ktoś się na coś skusi.

Do Cartageny dojechałyśmy na 10:30 wieczorem. Żadne autobusy miejskie nie jechały już do centrum, a dworzec był bardzo oddalony (40min – 1h). Policjanci wsadzili nas do nietypowej taksówki i po ustaleniu ceny z kierowcą (10000p) dojechałyśmy do dzielnicy Getsemani – miasta w obrębie murów zewnętrznych. Hotel Holiday (28000p) był zajęty, zamieszkałyśmy w Familiar (30000p, 2-os.), ale bez łazienki, z drzwiami zamykanymi na kłódkę. Nie polecam.

Dzień 14:

Na drugi dzień przeniosłyśmy się do hotelu naprzeciw (Arenal 25000p, 2-os. z łazienką). Zwiedziłyśmy stare miasto otoczone potężnymi murami obronnymi chodząc po wąskich, krętych uliczkach, podziwiając kościoły, place i rezydencje z pięknymi balkonami tego imponującego kolonialnego miasta. Po południu udałyśmy się do Bocagrande – nadmorskiego kurortu Cartageny, jednocześnie nowoczesnej dzielnicy turystycznej. Można tam iść pieszo (ale jest dosyć daleko) lub dojechać autobusem miejskim.

Dzień 15:

Rano udałyśmy się do portu, gdzie wykupiłyśmy wycieczkę dużym statkiem na wyspę Rosario (Islos del Rosario) oraz Akwarium i plażę Blanca, gdzie podano pyszny obiad. Wycieczka kosztowała 35000p + 9000p opłata portowa. Wypłynęłyśmy o 8:30, o 11 było zwiedzanie Akwarium (12000p). My w tym czasie pływałyśmy w wodach Morza Karaibskiego. O 13 był obiad i pobyt na Playa Blanca – 1 z najpiękniejszych plaż Cartageny.

Na plaży można wziąć masaż i napić się świeżego mleczka kokosowego. Płynęłyśmy wzdłuż niewielkiego archipelagu otoczonego rafami koralowymi, co nadawało wodom piękny, turkusowy kolor. Wyjazd na wyspę organizują też tanie hotele, np. Holiday (45000p).

Dzień 16:

Pojechałyśmy na wulkan błotny Volcan de lodo El Totumo, ok. 50km od Cartageny. Można tam dotrzeć za pośrednictwem biura podróży, ale my wyruszyłyśmy same autobusem z przystanku przy moście w okolicy hotelu Holiday i dojechałyśmy do Mercado Bozurro, głównego rynku rybno-owocowego Cartageny (10 min, 1000p), skąd miał być autobus do Galerazambo. Jednak takie połączenie możliwe było tylko bardzo wcześnie rano, więc dalej pojechałyśmy miejskim autobusem (1000p) do Terminale de Transporte (1h). Tu przesiadłyśmy się do autobusu w kierunku Galerazambo (5000p, 1,5h), skąd jest najbliżej do wulkanu. Wysiadłyśmy na krzyżówce, a stąd motorkami chłopcy zawieźli nas do wulkanu (2000p). Pieszo trzeba iść asfaltową drogą pod górę ok. 40 min. Umówiłyśmy ich na powrotną drogę, na 14. Na miejscu ujrzałyśmy miniaturowy wulkan wysokości ok. 15m, przypominający kopiec, w którym zamiast lawy jest ciepłe błoto konsystencji gęstej śmietany, bardzo przyjemne, bogate w minerały. Do krateru wchodzi się drewnianymi schodami. Wstęp – 5000p. Bagaż i ubranie zostawia się w budce niezbyt strzeżonej. Kamery wzięłyśmy ze sobą na górę, nie spuszczając ich z oczu. W błocie skorzystałam też z długiego masażu wykonywanego przez młodzieńców –(cena co łaska -od 1000p). Mój dostał 3000p. Po zakończeniu kąpieli błotnej spłukuje się w wodach jeziora – laguny otaczającej wulkan z jednej strony. Ostatni autobus z krzyżówki odjeżdżał o 14:20, po jeszcze jednej przesiadce dojechałyśmy do Terminale de Transporte. Skąd autobusem miejscowym dotarłyśmy do centrum Cartageny. Na miejscu byłyśmy o 17. Zwiedziłyśmy jeszcze główną twierdzę w Cartagenie – Castillo de San Filipe de Barajas i odwiedziłyśmy bazar, na którym jest dużo szewców ulicznych, handlarzy owocowych i warzywnych. Niesamowita obfitość tanich owoców.

Dzień 17:

O 11 wyruszyłyśmy do Santa Marta z Terminale de Transporte (22000p). do dworca można dojechać szybszym autobusem bezpośrednio, tzw. Metrocarro, ale my tradycyjnie pojechałyśmy zwykłym (1000p). W Barranquilla przerzucono nasze bagaże na inny autobus. W Santa Marta byłyśmy o 17, poczym busikiem miejskim (950p) dotarłyśmy w okolice portu, blisko centrum, przy Calle 10 pokonując dystans ok. 8 km. Wybrałyśmy hotel Titanic z łazienką (20000p, 2-os.), zlokalizowany naprzeciw hotelu Miramar, w którym można uzyskać wszelkiego rodzaj informacje turystyczne i który organizuje wyjazdy do Parku Tayrona i innych miejsc. Przy hotelu kręcą się osoby oferujące wycieczki do Ciudad Perdida w cenie 460000p za 6 dni, z przewodnikiem, noclegiem i wyżywieniem lub za 330000p za 4 dni. Przewodnik wraz ze wstępem do Parku Tayrona – 130000p za jeden dzień. Wszystkie te opcje odrzuciłyśmy i zdecydowałyśmy się na samodzielne zwiedzanie.

Wieczorem w mieście odbywał się karnawał. Ulicami przemieszczały się tłumy barwnych trup, tańczących zespołów dziecięcych i dorosłych. Niektórzy tańczyli na platformach samochodów, inni na szczudłach. Wszystko to przy obstawie licznych policjantów.

Dzień 18:

Wcześnie rano o 6 wyjechałyśmy autobusem w kierunku Parku Tayrona, odległego o 35 km od miasta (50 min). autobus odjeżdża z tyłów bazaru w Santa Marta, na przecięciu Calle 10 i Carrera 11. Do Parku Tayrona są 2 wejścia: główne w El Zaino i o 9 km dalej w Calabazo.

W tym drugim nie ma żadnej bramy, ale ledwo weszłyśmy na ścieżkę, podbiegła do nas dziewczyna, żądając opłaty za wejście i oferując nam papierowe bransoletki. Okazuje się, więc że nie można już wejść bez płacenia nawet tutaj. Wchodząc tą trasą, należy trzymać się cały czas prawej ścieżki, jako że ten odcinek jest słabiej oznakowany a ścieżek jest kilka. Trasa stąd prowadzi przez piękną dżunglę wąską piaszczystą ścieżką, pokrytą liśćmi, stopniowo wspinającą się pod górę (7 km, ok. 2,5h) aż do Pueblito, potem przez kamienie i głazy cały czas w dół aż do wybrzeża. Ponieważ tu nie ma bramy wejściowej można wyruszyć wcześnie na trasę. My jednak wróciłyśmy autobusem do głównego wejścia w El Zaino, płacąc po 23000p wstępu. Wiek nie zwalnia z opłaty. Założono nam zielone bransoletki (codziennie inny kolor). Park otwierają dopiero o godz. 8. Stąd można iść pieszo drogą asfaltową do odległej o 4 km nadmorskiej siedziby administracji parku – Cańaveral lub dojechać jeepem za 1500p, co też uczyniłyśmy. Po przejściu 1,5 km w kierunku morza, doszłyśmy do pięknej plaży Cańaveral, z wielkimi głazami. Obowiązuje tu zakaz kąpieli, ze względu na niebezpieczne prądy morskie. Cofnęłyśmy się później do głównej drogi i idąc przez dżunglę 3,5 km doszłyśmy do Arrecifes z bungalowami (cabańos), restauracją, namiotami i rozwieszonymi hamakami. Podziwiałyśmy piękne plaże z palmami kokosowymi i duże fale urokliwie uderzające o wielkie głazy. Tutaj też nie wolno pływać. Cały czas przemieszczałyśmy się wzdłuż morza po rozgrzanym piasku mocząc nogi w morskiej wodzie. Po 15 min doszłyśmy do La Piscina, gdzie można pływać w spokojnym morzu. Po pół godzinie byłyśmy już w Cabo San Juan, gdzie również były idealne warunki do pływania w fascynującym otoczeniu palm, plaży i pobliskiego pola namiotowego z zapleczem restauracyjnym. Mnóstwo turystów. Do tego momentu trasa była spacerowa, po płaskiej drodze, ale zaczął się nagle 2 godz. odcinek wspinaczki pod górę po wysokich głazach, czasami z przymocowanymi wąskimi deseczkami lekko naciętymi, ale nie wystarczająco bezpiecznymi. Osoby niedoświadczone w chodzeniu po głazach lub mniej sprawne wymagają pomocy osób drugich. Szlak do poszczególnych punktów w parku oznaczony jest tabliczkami z podanym procentem przebytej drogi. Trasa jest piękna, cały czas przez dżunglę, ciekawe przejścia przez małe tunele utworzone przez kamienie, ale cały czas pod górę, nawet w końcowym odcinku po wznoszących się wysoko kamiennych schodach. Aż do ruin Pueblito – dawnego centrum indiańskiej kultury Tayrona. Zachowane są tu okrągłe kamienne tarasy, stanowiące fundamenty domów, kamieniste schody, niektóre porośnięte tropikalną roślinnością. Według osób, które odwiedziły Ciudad Perdida, wioska Pueblito podobna jest w charakterze do Zaginionego Miasta. Mieszkańcy Pueblito nie pozwalają się fotografować, udostępniają natomiast księgę, w której można wpisać swoje dane. Wypada spędzić tam, co najmniej pół godziny. Po wyjściu z Pueblito krótki odcinek prowadzi pod górkę, a potem schodzi się stopniowo w dół wąską, piaszczystą ścieżką często usłaną liśćmi. Cały czas przez dżunglę (ok. 7 km) aż do Calabazo. Godzina była późna a my ze względu na zmęczenie trasą mojej współtowarzyszki, miałyśmy jeszcze długi odcinek do pokonania. Na trasie spotkałyśmy już tylko tubylców na koniach lub pieszych z maczetami, co stwarzało nastrój grozy, aż wreszcie o 18:30 nastała całkowita ciemność. Na szczęśćcie miałam w plecaku małą latarkę, co pozwoliło nam ominąć korzenie drzew i kamienie i nie zboczyć z trasy. W końcowym odcinku spotkałyśmy jeszcze cudzoziemca wracającego z Playa Brava. Przy normalnym tempie przemieszczania się można spokojnie pokonać ten odcinek w ciągu dnia. Z Calabazo miałyśmy autobus o 19:30 do Santa Marta. Wydaje mi się, że łatwiej jest pokonać trasę w odwrotnym kierunku, a mianowicie z Calabazo do El Zaino.

Dzień 19:

Busikiem miejskim (950p) pojechałyśmy do odległej o 5 km Taganga – wioski rybackiej w pięknej zatoce, z kawiarniami. Łodzią (5000p, 2-os.) dopłynęłyśmy do Playa Grande (5 min).

Można tam dojść też pieszo wzgórzem w ciągu pół godziny. Plaża niezbyt ciekawa, prowizoryczne restauracje z długimi ławkami wewnątrz. Można tu wypożyczyć sprzęt do oglądania pobliskiej rafy koralowej (5000p, rurka + okulary, płetwy dodatkowo 5000p)

Dzień 20:

Rano zwiedziłyśmy Museo del Oro ze złotymi wyrobami i ciekawymi znaleziskami z Tayronaa, oraz modelem miasta Ciudad Perdida i jego fotografiami.

Zakupy warzywno-owocowe robiłyśmy na pobliskim bazarze. Można tu tanio zreperować buty u licznych szewców lub skorzystać z usług krawieckich. Po południu buskiem (950p) pojechałyśmy do oddalonego o 15 km największego i najnowocześniejszego w Kolumbii kąpieliska morskiego El Rodadero. Jest to wielki kompleks wypoczynkowy z piękną, szeroka plażą, palmami i różnymi atrakcjami wodnymi, a wszystko to obok luksusowych hoteli, licznych 20 metrowych wieżowców – apartamentów i willi.

Dzień 21:

Busikiem (950p) dojechałyśmy do dworca autobusowego (ok. 25 min), skąd o 10:30 rano wyjechałyśmy do Bucaramangi. Drugi autobus jest o 20 wieczorem. Planowo miałyśmy jechać 9,5h, ale dotarłyśmy dopiero na 22. Duży autobus na całej trasie wiózł zaledwie 8 osób. Na dworcu spotkałyśmy młodego bagażowego, który załatwił nam apartament u swoich znajomych, blisko dworca (20000p)

Dzień 22:

Rano autobusem miejskim nr15 pojechałyśmy do centrum (0,5h) i tam dzięki uprzejmości napotkanej młodej dziewczyny dotarłyśmy w okolice tanich hoteli. Ze względu na ciężkie bagaże nie doszłyśmy jednak do hoteli oferowanych przez przewodnik, zatrzymałyśmy się w nowym hotelu Residencias los Alpines (20000p, 2-os.) z pięknym pokojem, łazienką, ale w dzielnicy burdeli, gdzie przed każdym hotelem stały przepiękne dziewczyny, a w hotelu na naszych łóżkach oprócz ręcznika i mydełka leżała prezerwatywa. Mieszkańcy ostrzegali nas ciągle, że to bardzo niebezpieczna dzielnica. Obok była cała sieć sklepów z różnorodnymi perfumami rozlewanymi do flakoników, jak również olejkami eterycznymi. Dziewczyny były, więc piękne i pachnące.

Przed południem wybrałyśmy się do Barichara (15000p) z przesiadką w San Gil. Tu zrobiłyśmy błąd nie sprawdzając mapy, gdyż jest to trasa na Bogotę i lepiej jest dopiero po zwiedzeniu Bucaramangi, jechać do San Gil (2,5h), tam przenocować i dalej ruszyć w kierunku stolicy. Trasa jest tak piękna, z licznymi przepaściami, bardzo kręta droga, malownicze góry na całym odcinku, w dole wijąca się rzeka, że powtórzenie jej było przyjemnością.

Barichara leży bocznej trasie od San Gil (45 min). Dojeżdża się tam nieutwardzoną drogą. Jest to małe miasteczką z nie utwardzonymi drogami, potężną kamienną katedrą, fabryką arequipy (czyli czegoś w rodzaju naszych krówek, w kostkach lub rzadszej konsystencji w plastikowych pojemnikach). Ulice wybrukowane są kamiennymi płytami. Zwiedzanie zajęło nam jedną godzinę. Do San Gil wróciłyśmy minibusem, kursującym co 0,5 godz. (3000p).

San Gil jest ruchliwym miastem z ładnym głównym placem, ogromnymi starymi drzewami (puchowcami) i XVIII w katedrą. Ciekawe są schody na tyłach katedry. Jest też interesujący park nad rzeką z interesującymi drzewami porośniętymi rośliną o długich srebrzystych listkach sięgających ziemi i tworzących ozdobę. W mieście są liczne hotele.

Dzień 23:

Zwiedzałyśmy Bucaramangę, która jest nowoczesnym miastem znanym z produkcji cygar i smażonych dużych mrówek. Jest tu wiele małych parków w kształcie kwadratu. Niedaleko naszego hotelu funkcjonował potężny market warzywno – owocowy, był też ładny plac z kościołem i budką informacji turystycznej. Autobusem miejskim odjeżdżającym z Carrera 14 pojechałyśmy do odległego o 10 km Giron (1150p), miasteczka o charakterze kolonialnym. Są tu piękne domy i dziedzińce, ciekawe mosty, bardzo ładne Plazuela de Las Nieves. Miasteczko jest podobne do Barichara, nawet ciekawsze. Tym, którzy ograniczeni są czasowo i nie mogą zatrzymać się w Barichara, polecam Giron. Z Giron minibusem miejskim, z tabliczką Florida Blanca (1100p) dojechałyśmy do ogrodu botanicznego – Jardin Botanice, gdzie odbyłyśmy piękny spacer wśród wspaniałej roślinności tropikalnej.

Dzień 24-25:

Wyjechałyśmy do Tunja (40000p). Tym razem ta górzysta trasa, z licznymi serpentynami, ale w dużym autobusie dała mi się poważnie we znaki, wystąpiły objawy choroby lokomocyjnej, czego nigdy dotąd nie doznałam. W Tunja odczułyśmy wyraźne ochłodzenie, miasto leży bowiem na wysokości 2800m n.p.m. Zamieszkałyśmy w hotelu Imperial (25000p, 2-os. z łazienką, po utargowaniu) – pieszy dystans z dworca ale nie z bagażami, bo pod górkę. Hotele Panamericano i Americano bez łazienki kosztowały 20000p 2-os. W Tunja zwiedzałyśmy głównie kościoły, których wnętrza mają piękną dekorację i są imponujące. Jest tu wiele zabytków architektury kolonialnej, ładny Plac Bolivara z jego pomnikiem i wiele interesujących domów. Wymiany pieniędzy dokonuje się tu u jubilera, w bocznej uliczce od placu głównego. Po południu pojechałyśmy autobusem do Villa de Leyva (4500p, 50 min).

Zamieszkałyśmy w hotelu Colonial, przy uliczce odchodzącej od głównego placu. Jest to bardzo spokojny hotel, z ładnym patio, hamakami na zewnątrz, łazienką (20000p po utargowaniu z 40000p). Spędziłyśmy tu 3 noce. Villa de Leyva jest ładnym kolonialnym miasteczkiem, ale bardzo sennym, bez życia. Place i uliczki wybrukowane są kocimi łbami.

Jest kilka informacji turystycznych, prowizoryczna także w budce przy dworcu autobusowym.

Dzień 26:

Rano doszłam do drogiego hotelu Hospederia Duruelo, położonego na krańcach miasta, w otoczeniu lasu. Skręcając w prawo i przechodząc przez boisko, a potem ścieżką leśną wspięłam się na wzgórze, skąd roztaczał się wspaniały widok na Villa de Leyva. Autobusem (3500p) odjeżdżającym z bocznej uliczki, niedaleko dworca o 10 wyjechałyśmy w kierunku Santa Sofia. Wysiadłyśmy na skrzyżowaniu na wysokości klasztoru Convento del Santo Ecce Homo (3 km przed Santa Sofia), skąd po 15 min marszu polną drogą, doszłyśmy do masywnego klasztoru z bardzo pięknym, ukwieconym różnorodną roślinnością dziedzińcem. Zwiedziłyśmy ciekawe pomieszczenia klasztorne (wstęp 2000p). Stąd idąc pieszo w dół, a potem zatrzymując stopa, dotarłyśmy do drogi w kierunku El Infiernito. Spacerkiem polną drogą, z pięknymi widokami i ciekawą roślinnością, dotarłyśmy do muzeum, ale był poniedziałek i brama była zamknięta. Z drogi przez siatkę widoczne były w zupełności potężne kamienne głazy o fallistycznych kształtach, rozrzucone na dużej, odkrytej przestrzeni. Aby zrobić zdjęcia, weszłam na teren muzeum, pełzając pod nieco uchyloną siatką. Zaoszczędziłyśmy 3500p za wstęp. Dalej drogą doszłyśmy do El Fosil – krytego muzeum zabezpieczonego systemem alarmowym (wstęp 2000p), gdzie umieszczona jest potężna skamielina kronozaura sprzed 120 mln lat, prehistorycznego gada morskiego, przypominającego krokodyla. Jest tu też wiele innych skamielin, głównie ryb i ślimaków. Obok muzeum są stragany, gdzie można kupić pamiątki z kryształami mineralnymi i skamieliny. Do Villa de Leyva doszłyśmy ścieżką prowadzącą przez góry, bardzo piękną trasą, na końcu której napotkałyśmy potężne głazy.

Dzień 27:

Autobusem wybrałyśmy się do Raquira (3000p), odległej o 25 km od Villa de Leyva. Kierowca usiłował wysadzić nas przy głównej drodze, z której było jeszcze 4 km drogą boczną. Po naszym proteście dowiózł nas jednak do centrum miasteczka za dopłatą 1000p.

Ujrzałyśmy ładne miasteczko, kolorowe od rozwieszonych na zewnątrz oryginalnych wyrobów garncarskich, różnokolorowych dzwoneczków, dzbanków i masek. Interesujący jest też plac w centrum z licznymi rzeźbami ukazującymi proces produkcji wyrobów garncarskich. Stąd chciałyśmy pojechać do la Candelaria, odległej o 7 km, ale niestety żaden autobus po południu nie jechał tam. Postanowiłyśmy, więc wziąć taksówkę. Oficjalna cena w obie strony – 25000p, ale udało nam się uprosić za 10000p z jednogodzinnym postojem. Droga była piaszczysta, pod górę, ale w trakcie modernizacji. Monastero de la Candelaria, założony przez augustianów, otoczony jest górami, ma bardzo ładny dziedziniec. Obejrzałyśmy wnętrza klasztoru z licznymi eksponatami z życia zakonników (wstęp 2000p).

Minibusem o 16:30 (4000p) wróciłyśmy do Villa de Leyva.

Dzień 28:

Z Villa de Leyva udałyśmy się do Paipa, z przesiadką w Tunja (4500p). Paipa jest miasteczkiem, w pobliżu, którego mieści się kąpielisko gorących wód mineralnych Aquas Termales. Zamieszkałyśmy w hotelu Kanada, 2 przecznice za placem katedralnym, na wysokości biblioteki (20000p, 2-os. po utargowaniu). Od właścicielki hotelu otrzymałyśmy program wycieczek organizowanych po okolicy. Wykorzystałyśmy go organizacji własnych planów. Do gorących źródeł można dojść pieszo prostą drogą (3 km) lub też dojechać minibusem kursującym co 15 min (800p). Ostatni jedzie o godz. 19. Wstęp na czynne 3 baseny zewnętrzne oraz zjeżdżalnie i plac zabaw dla dzieci wynosi 10000p za cały dzień (czynne 6-22). Na miejscu jest restauracja, przebieralnia i bezpłatne przechowalnia bagażu.

Dzień 29;

Cały dzień spędziłyśmy w gorących źródłach pływając w basenie i zjeżdżając wprost do lodowatej wody. Chętni mogą także skorzystać z kąpieli błotnej, za dodatkową opłatą 5000p. Obok kompleksu rekreacyjnego, w sąsiednim budynku są też zabiegi lecznicze, tj.: masaże, jacuzzi, sauna. Seans trwa 2 godz. i kosztuje 30000p. Jest tu również restauracja.

W trakcie pobytu należy pamiętać o kremie z filtrem, gdyż słońce jest bardzo mocne.

Dzień 30;

Postanowiłyśmy zwiedzić okolice. Autobusem( 1000p.) udałyśmy się do Duitama, dużego miasta, nazywanego” Perłą Boyaca”. Tam obejrzałyśmy centrum dokonałyśmy wymiany dolarów. Kolejnym miejscem była Nobsa(1300p.), gdzie sklepy eksponowały różne wyroby artystyczne tj.: torebki wełniane, chusty i hamaki. W Nobsa, na wzgórzu jest ładnie usytuowany kościół, a poniżej kaplica i cmentarz. Stąd dojechałyśmy do skrzyżowania w Sogamoso (1000), gdzie przesiadłyśmy się na kursujący co 0,5 godz. busik do Mongui(2500), wioski, która wygrała 1-sze miejsce na najpiękniejszą w całym departamencie Boyaca. Ma ona cudowne położenie w otoczeniu gór. Główny plac jest na wzniesieniu. Mieści się tam kościół, a wokół placu piękne budynki. Droga prowadząca przez wieś stopniowo biegnie w dół, a domy przy niej mają ciekawe malunki w formie obrazów przedstawiających różne sceny. Miałyśmy okazję obserwować liczne grupy uczniów ubranych w bardzo gustowne kolorowe mundurki. Z Mongui wróciłyśmy do centrum Sogamoso, większego miasta, w którym znajduje się Muzeum Soli, a plac centralny z nowoczesnym pomnikiem, wypełniony jest gołębiami i spacerowiczami. Na trasie z Sogamoso jest też Tibasosa, ładne, kolonialne miasteczko.

Dzień 31:

Rano wybrałyśmy się w okolice Lago de Tota, przepięknie usytuowanego, w otoczeniu gór i pagórków, jeziora słynącego ze swych malowniczych pejzaży i pstrągów (trucha).Najpierw musiałyśmy dojechać autobusem do Sogamoso (2500), a stąd busikiem w kierunku Aquitania. Wysiadłyśmy na wysokości hotelu Refugio Pozo Azul. Hotel, położony nad samym jeziorem, otoczony ogrodem pełnym kwiatów, jest wymarzonym miejscem dla tych, którzy pragną całkowitego wyciszenia i kontaktu z piękną przyrodą (100000p. z wyżywieniem).Specjalnością wewnętrznej restauracji jest trucha (obiad 18000).Spacerując wzdłuż jeziora, spotkałyśmy wiele punktów sprzedaży surowego pstrąga (5000 za 0,5 kg). Wieczorem wróciłyśmy do Paipa.

Dzień 32;

Wyjechałyśmy do Bogoty. Autobusy kursują tam co 10 min (15000, 3,5 h).W Bogocie zwiedziłam Muzeum Złota, z najcenniejszymi i największymi na świecie zbiorami zabytków kultur prekolumbijskich ( w niedziele wstęp bezpłatny; powyżej 65 r. codziennie; dozwolone filmowanie). Obejrzałyśmy też piękne obrazy i rzeźby w Muzeum Botero (Donacion Botero), blisko naszego hotelu (wstęp wolny).

Dzień 33;

Zwiedziłyśmy kościoły w Bogocie i zrobiłyśmy ostatnie zakupy, m.in. pierścionki ze szmaragdami, jako że Kolumbia słynie ze szmaragdów. Dużo czasu zabrało nam uzyskanie informacji, ile wynosi opłata lotniskowa na nasze bilety. W różnych biurach podawano nam bardzo rozbieżne informacje. Dopiero na lotnisku, w dniu odlotu, dowiedziałyśmy się, że suma ta, to 32 USD lub 72300 pesos, ale żeby było ciekawiej, to nas to nie dotyczyło, gdyż miałyśmy opłatę wliczoną już w cenę biletu.

Dzień 34

O godz. 5 rano wyruszyłyśmy na lotnisko czarnym minibusem miejskim, zatrzymującym się 2 przecznice od naszego hotelu (rano, przy pustych ulicach-40 min.).Lot miałyśmy o 8,50 do Miami (USA).Wymagano, aby być 3 h wcześniej. Po godzinnym staniu w kolejce do odprawy, okazało się że żaden z dwóch samolotów do Miami nie poleci. Nie podano przyczyny. Zawieziono nas z powrotem do Bogoty, na koszt American Airlines, do Hotelu

Ambasador, sieci Intercontinental w nowoczesnym centrum, w pobliżu Parku Indipendencia.

Dostałyśmy ładny pokój z pełnym wyposażeniem i 3 bezpłatne posiłki w formie obfitego bufetu szwedzkiego. Mogłyśmy wypróbować wszystkie potrawy kolumbijskie, których nie miałyśmy okazji dotychczas jeść. Zbytnia różnorodność nie wyszła nam jednak na zdrowie.

Lot miałyśmy przełożony na następny dzień. Mojej współtowarzyszce podróży dokładnie sprawdzono bagaże, zarówno podręczny, jak i główny. Mnie to ominęło. Natomiast w Miami skierowano mój bagaż, na boczną taśmę, gdyż oczywiście podejrzanie wyglądało, że przyleciałyśmy do USA na 2 dni i to z Kolumbii. O dziwo, żadnych psów przy taśmach nie widziałyśmy. Lot do Miami trwał 3,10 h. Tam ,skorzystałyśmy z uroków plaży i wynajętym samochodem przemierzyłyśmy długi odcinek Florydy zwiedzając po drodze Park Everglades, stanowiący labirynt dróg wodnych wśród bagien, zarośli cyprysowych i lasów namorzynowych z mnóstwem aligatorów i licznymi gatunkami ptaków . Zatrzymywaliśmy po drodze się na różnych plażach, dotarłyśmy też do kąpieliska z ciepłymi źródłami mineralnymi. Kosztowało nas to sporo, ale za to w tak krótkim czasie zobaczyłyśmy wiele.

Adresy hoteli, w których mieszkałyśmy;

Centro Plaza Hotel (Bogota)-Carrera 4 No.13-12 Centro historio La Candelaria

Tel: 243 38 18 – 286 15 80

Hostel Cacique Real (Popayan) Carrera 10A No. 2N-52 Tel kom: 313 6454769

Residencias El Titanic (Santa Marta) Calle 10 C N 1C-68 Tel: (00575) 4313012

Hotel Familiar (Cartagena) Calle El Guerrero No. 29 – 66 Tel: (00575) 6642464

Hotel Arena de Catragena (Cartagena) Calle del Guerrero Getsemani No. 29-87

Tel: 6601595 – 6601737

Hospederia Colonial (Villa de Leyva) Calle 12 No. 10-11 Tel: 8 732/1364

Gest House Iguana (Cali) Calle 21N No. 9N-22 Tel: 2 661/3522

El Jardin (San Andres) Carrera 11 No. 4-10 Tel: 8 837/3455

Los Lagos (Tierradentro)

Residencias Los Alpes (Bucaramanga) Carrera 20 No. 31-89 Tel: 6302313

Canada Hotel (Paipa) Carrera 20 No. 23-61 Tel: (098) 7 85 01 54

Przykładowe ceny w pesos kolumbijskich:

Widokówki- 1200

Znaczek do Europy- 5300

Znaczek do USA- 4800

Grzałka- 2000

arepa( placek kukurydziany)- 500-1000

Pierożki pieczone z ryżem, mięsem i jajkiem w środku – 500-1000

Jajka – 300

Zupa warzywna – 1000

Ryba lub mięso z ryżem i warzywami + zupa – 35000

Małe bułki – 100-200

Bagietki- 500

Mała woda – 900-1000

Mała cola- 1200-1500

Tinto( mała czarna kawa lana z termosu)- 100-200

Pomidory 1 kg- 1000-1500

Pomarańcze( 14 sztuk)-1000

awocado(1 szt.)-1000-3000

Papaja- 1000

Mango duże- 1000-1500

Grenadiera(5 szt.) – 1000

Mapa Kolumbii lub Bogoty – 3000 (do nabycia w okolicy Museo del Oro w Bogocie)

Wstępy do muzeów – najczęściej 2000-3000 (osoby powyżej 65r w większości mają wstęp wolny).


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u