Honduras – Tomasz i Anna Szymkiewicz

Tomasz i Anna Szymkiewicz

Jaki był cel naszej wyprawy do Hondurasu?

1. Copan – ruiny miasta Majów
2. Roatan – jedna z Wysp Zatokowych
3. Garifuna – murzyńskie plemię na Karaibach

Termin wyprawy – kiedy jechać?

W Hondurasie byliśmy od 1 do 8 grudnia. Klimat kształtowany jest tutaj raczej przez wysokość niż porę roku. Zasadniczo wybrzeże jest gorące przez cały rok – około 30 stopni w ciągu dnia, a w górach w dzień jest przyjemnie ciepło, a nocą może być chłodno. Sezon od sierpnia do listopada to teoretycznie pora huraganów na Karaibach, ale ponieważ Honduras nie leży na szlaku huraganowym to w większości (wyjątkiem był Mitch w 1998) przypadków omijają one wybrzeże kraju. W tym okresie na wyspach może trochę wiać i padać, ale nie powinno to zrujnować wizyty. Teoretycznie najlepszym okresem do wizyty jest okres od marca do maja, kiedy pada najmniej, ale nie obawiajcie się w Hondurasie azjatyckich monsunów z zalegającymi całymi tygodniami chmurami. Honduras to przecież Karaiby J

Jak dostać się do Hondurasu?

Droga powietrzna

Continental (który wybraliśmy), American Airlines, Taca, Iberia i Copa to główne linie obsługujące trasy międzynarodowe z/do Tegucigalpy i/lub San Pedro Sula. Promocje nie zdarzają się często, więc bilety nie są tanie. Większość lotów oferowanych jest z przesiadką w USA i wymaga to posiadania wizy turystycznej do tego kraju.

Linie Continental z bazą w Houston uruchamiają sezonowo weekendowe loty bezpośrednio na Roatan.

Można też sprawdzić loty do krajów sąsiadujących np. El Salwadoru, Belize, Gwatemali czy Nikaragui i dalej przejechać autobusem.

W naszym wypadku cena lotu Atlanta – San Salvador była najkorzystniejsza. Mieliśmy do wykorzystania darmowy bilet za mile zebrane w liniach Continental. Zapłaciliśmy jedynie za opłaty lotniskowe kwotę 57 USD. Ze stolicy El Salvadoru pojechaliśmy za 1,8 USD lokalnym autobusem nr 119 do granicznej miejscowości El Poy i już byliśmy w Hondurasie.

Droga lądowa

Linie autobusowe Ticabus (www.ticabus.com) obsługują wiele tras w Ameryce Środkowej. Można przejechać nimi z meksykańskiego miasta Tapachula aż do samego Panama City. Autobusy są w dobrym stanie, klimatyzowane, z telewizorami. Bilety są jednak dość drogie.

Linie King Quality obsługują trasy z San Pedro Sula do Managua, San Salvador i miasta Guatemala.

Linie Hedman Alas (www.hedmanalas.com) kursują pomiędzy San Pedro i Gwatemalą (stolica i Antigua)

Droga morska

Z Puerto Cortes można się dostać raz w tygodniu do Dangriga w Belize. Z Omoa prom kursuje raz lub dwa razy w tygodniu do gwatemalskiego Livingston.
Wizy

Polacy wjeżdżający na teren Hondurasu nie muszą posiadać wizy przy pobycie do 90 dni. Przy wjeździe musieliśmy zapłacić opłatę wyjazdową w wysokości 3 USD. Początkowo uznałem to za wymuszenie nielegalnej opłaty, ale po krótkiej prośbie otrzymaliśmy oficjalne potwierdzenie zapłaty.
Język

W Hondurasie oficjalnym językiem jest hiszpański. Władanie tym językiem znacznie ułatwia sprawy. Łatwiej negocjować ceny w taksówkach czy na bazarach. Ponadto ludzie stają się bardziej przyjaźni i otwarci jak mogą dogadać się z przybyszem. W autobusach międzymiastowych ceny biletów są raczej stałe, więc nie ma obaw co do naciągania.

Na wybrzeżu, a konkretnie na Wyspach Zatokowych i w niektórych częściach regionu La Mosquitia używa się angielskiego. Wynika to z historycznej obecności Brytyjczyków i dzisiejszego napływu Amerykanów inwestujących na wyspach.
Zdrowie

Jadąc do Hondurasu warto przemyśleć kwestię malarii. O ile w górach nie jest ona wielkim problemem to na wybrzeżu, a w szczególności na wyspach Roatan, Utila czy Guanaja malaria jest obecna. Nie jest to jakaś marginalna sprawa i każdego roku wiele osób na nią zapada. Na szczęście najgroźniejszy rodzaj malarii (p. Falciparum) nie występuje w Hondurasie i nie jest konieczne przyjmowanie silnej Mefloquiny. My przyjmowaliśmy Arechin (chloroquinina)

Poza malarią warto zaszczepić się na standardowe choroby występujące w krajach Trzeciego Świata jak żółtaczka A i B czy tężec.
Bezpieczeństwo

Bezpiecznym krajem Hondurasu nazwać nie można. Panikować i omijać szerokim łukiem tego kraju jednak nie trzeba. To już była moja druga wizyta w tym regionie i nie poczułem ani razu cienia zagrożenia czy jakiegokolwiek napięcia spowodowanego obecnością złodziei czy rabusiów różnej maści. Oczywiście standardowe środki ostrożności polecałbym zachować, gdyż statystyki przestępstw pokazują okrutną prawdę. Wystarczy sięgnąć po lokalną gazetę i oglądając dziennie kilka stron o napadach z bronią w ręku, kradzieżach czy gwałtach można szybko się przekonać, że jesteśmy w Ameryce Łacińskiej i trzeba się mieć na baczności.

W Hondurasie bieda połączona z dużą ilością łatwo dostępnej broni skutkuje takimi wydarzeniami. Na szczęście większości turystów udaje się uniknąć jakichkolwiek złych przygód. Polecam uważać szczególnie w dużych miastach, na bazarach i unikać chodzenia nocą gdziekolwiek. Najgorszą sławę mają San Pedro, Tegucigalpa i La Ceiba. Dyskoteki w nadmorskich miejscowościach także słyną ze sporadycznych porachunków z użyciem broni.
Waluta

Oficjalną walutą w Hondurasie jest Lempira. 1 lempira = 100 centavos. Najlepiej przywieźć ze sobą dolary amerykańskie w gotówce. Nie starsze niż te wydane w 1996 roku.

Pieniądze wymienia się w banku, ale można także na granicy. Niektóre hotele wymieniają dolary po dobrym kursie.

Poza tym w wielu miejscach akceptowane są dolary. Na Roatanie niektóre ceny podawane są bezpośrednio w dolarach.

Na początku grudnia 2007 za 1 USD płacili nieco ponad 18,5 lempirów

Odwiedzone przez nas miejsca w Hondurasie.
Copan

Z granicy salwadorskiej w El Poy do pierwszego miasteczka po stronie honduraskiej jeżdżą taksówki i busy. Taksówka kosztowała 48 lempirów. Odległość to zaledwie 7 km. Chcąc dostać się do miasta Copan Ruinas musieliśmy najpierw dostać się do La Entrada. Miasteczko to leży na trasie Nueva Ocotepeque – San Pedro Sula. Autobusy kilku firm pokonują tą trasę parę razy dziennie. Wybraliśmy, właściwie przypadkowo, firmę Congolon. Bilet do San Pedro kosztuje 130 l a do La Entrada 90 l. Później pozostało już tylko przesiąść się na autobus pokonujący ostatnie 72 km dzielące nas od Copan Ruinas. Późnym popołudniem dotarliśmy na miejsce i ulokowaliśmy się w miłym hoteliku Los Gemelos, gdzie dwójka kosztowała 160l, a właścicielka chętnie wymieniała dolary na lempiry. Zaraz obok znajduje się restauracja Restaurante de Todos. Może nie najtańsza, ale serwująca naprawdę pyszne jedzenie. Baleadas (placki z mąki kukurydzianej z nadzieniem np. fasolowym), 2 sztuki, kosztowały 25 l, duże burrito – 25l, sałatka – 55l, a jogurt z płatkami – 45l.

Rankiem wyruszyliśmy do ruin. Położone są kilka minut marszu od wioski przy drodze prowadzącej do San Pedro Sula. Było rano, około godziny siódmej. Słońce świeciło już mocno, ale turystów, na szczęście było jeszcze niewielu. Bilet wstępu do ruin kosztuje 15 USD. Kompleks można zwiedzać na własną rękę lub z przewodnikiem. Wszyscy przewodnicy są licencjonowani i oficjalnie zatrudnieni na miejscu, więc negocjacje odpadają. Oferuję stałą stawkę 25 USD za około 2 godzinną przyjemność. Kompleks jest mniejszy niż gwatemalski Tikal, ale robi wrażenie. Przed rozpoczęciem zwiedzania oglądamy makietę przedstawiającą całe miasto, następnie udajemy się do właściwego wejścia, gdzie sprawdzają bilety i gdzie stado ar siedzi na płocie i pokrzykując przygląda się wchodzącym. Kompleks zwiedzać można w różnej kolejności, ale na pewno polecam zobaczyć schody na których widnieją hieroglify, boisko do peloty, Ołtarz Q, główny plac (Great Plaza) i stele.

Warto wynająć przewodnika. Mają oni dużą wiedzę na temat historii miasta i cywilizacji Majów. Spacerując wśród piramid i steli można wyobrazić sobie jak wyglądało życie w tym miejscu przed wiekami. Majowie pozostawili po sobie wiele informacji zapisanych we własnym języku. W Copan cały czas trwają prace archeologiczne i naukowcy odkrywają tajniki życia ówczesnych mieszkańców tego miasta.

Po mniej więcej 2 godzinach żegnamy się z przewodnikiem i maszerujemy do wioski. Kilka kilometrów od Copan Ruinas w kierunku gorących źródeł (pytajcie o Hot Springs) znajduje się prywatny ogród w którym właściciel trzyma wiele gatunków ptaków, w tym kolorowe ary i tukany. Spacer z miasteczka zajmuje niecałą godzinę. Ogród nazywa się Macaw Mountain Bird Park. Wstęp kosztuje 10USD, wliczony jest w to przewodnik, który w ciągu niecałej godziny oprowadzi Was po terenie ogrodu i opowie parę słów o ptakach i roślinach. Mają także przewodników anglojęzycznych. Warto odwiedzić to miejsce. Jest tam mała restauracja oraz sklepik z różnymi gatunkami kawy.

Po powrocie do Copan Ruinas można zjeść dobrze w restauracji Nia Lola. Dają duże porcje i ceny nie są wygórowane.

Spacerując po centralnym placu (parque central) wchodzimy do kościoła i dowiadujemy się o wieczornej uroczystości. Wieczorna msza poświęcona będzie 15 latce, która wedle lokalnego zwyczaju staje się kobietą i wchodzi w dorosłość. Po mszy odbywa się przyjęcie.

Wieczorem przychodzimy punktualnie na mszę. Dziewczyna jest ubrana jak do ślubu. Podekscytowana rodzina siedzi w pierwszych rzędach i któryś z krewnych biega z aparatem. Ksiądz wygłasza pouczające kazanie, gestykulując i wykrzykując. Czegoś się nauczyliśmy. W trakcie przekazywania znaku pokoju krewni podchodzą do nas pozdrawiając i podając rękę. Są mile zaskoczeni naszą obecnością.

Idziemy spać w naszym małym Los Gemelos. Jutro trzeba jechać dalej na północ.
Roatan

Casasola. Tak się nazywa firma autobusowa, która zabrała nas z Copan Ruinas przez La Entrada do San Pedro Sula. Bilet kosztował 100l za osobę. Firma Hedman Alas jest droższa i oprócz kursów do San Pedro oferuje połączenia do Tegucigalpy i La Ceiby.

Nasza podróż przebiegała dość sprawnie do momentu kiedy przegrzały się klocki hamulcowe i na przystanku w La Entrada wystrzeliła opona. Następnie tylne nadkole stanęło w płomieniach. Wywołało to małą panikę wśród pasażerów wyskakujących w popłochu z autobusu. Zdążyliśmy powyciągać z bagażników nasze bagaże zanim ogień dotarł do nich. Kierowca i jego pomocnicy mieli trochę kłopotów z obsługą gaśnicy, ale po kilkunastu minutach sytuacja została opanowana. Dwie godziny trwała wymania spalonej opony. Do San Pedro dotarliśmy po dwunastej. W mieście funkcjonuje już od ponad roku ogromny dworzec autobusowy. Potężny budynek mieści mnóstwo terminali autobusów lokalnych i dalekobieżnych oraz sklepy i restauracje. Widać, że duża powierzchnia czeka jeszcze na zagospodarowanie. Hamburger z frytkami i Colą kosztuje 75l, a ryż z warzywami i mięsem – 57l.

Udało się złapać połączenie do La Ceiby (80l, 3 godziny, taksówka do portu 120l za 4 osoby) i o 16.30 siedzieliśmy już na nowym promie Galaxy płynącym na wyspę Roatan (420l/osoba).

Do niedawna port promowy znajdował się w stolicy wyspy Coxen Hole, ale jak się dowiedziałem od taksówkarza, został przeniesiony do Brick Bay ze względu na tworzące się ogromne korki w mieście w czasie załadunku i wyładunku.

Zmiana ta odbiła się trochę negatywnie na podróżnikach z plecakiem. O ile z Coxen Hole można było wyjechać transportem publicznym, to z Brick Bay zostaje tylko droga taksówka. Za kurs do West End kierowca zażyczył sobie 10 USD. Był za to bardzo pomocny w szukaniu taniego noclegu w miasteczku. Przyjechaliśmy już po zmroku i główna ulica w West End była pełna ogromnych kałuż po deszczu. Jeździliśmy dobre pół godziny zanim znaleźliśmy hotelik Milka`s za 20 USD od pokoju. To chyba jedna z najtańszych opcji na wyspie.

Roatan to najbardziej znana i największa z Wysp Zatokowych (Islas de la Bahia). Ma ponad 60 km długości i około 3 km szerokości. Przez wyspie biegnie jedna pokryta asfaltem droga z wioski West End do Punta Gorda i Oak Bridge. Dalej jest już tylko szlak przejezdny dla aut terenowych prowadzący do Port Royal.

Oprócz kursującego dwa razy dziennie z La Ceiby promu MV Galaxy, na Roatan można dostać się samolotem. Jest to jednak opcja nieco droższa. Sosa, Atlantic i Islena to linie obsługujące trasy do La Ceiby, Tegucigalpy i San Pedro.

Przy kilkudniowym pobycie najlepszym rozwiązaniem jest chyba ulokowanie się w West End. Można stąd dotrzeć wodną taksówką lub spacerem do najpiękniejszej plaży na wyspie w West Bay. Można wypożyczyć mały skuter za 25-30 USD za dobę i dotrzeć na drugi kraniec wyspy do Oak Bridge.

W West End jest dużo restauracji i hotelików. Ceny są dość wysokie.

Jest tu bardzo dużo centrów nurkowych. Jest to chyba najtańsze miejsce na świecie do zrobienia kursu. Już za około 250 USD można uzyskać certyfikat. Wypożyczenie sprzętu ABD kosztuje 5 USD za dzień. Najlepsze miejsce do nurkowania to zatoczka Half Moon Bay.

Spacer plażą do West Bay zajmuje ponad godzinę. Po drodze mija się wspaniałe rezydencje i hotele. Plaża jest naprawdę ładna, bardzo długa, ale wąska. W samej wiosce jest kilka drogich hoteli i restauracji.

Będąc na Roatanie polecam nie ograniczać swojego pobytu tylko do zachodniego krańca wyspy. W ostatni dzień wynajęliśmy taksówkarza za 50 USD, żeby zawiózł nas do Punta Gorda i Oak Bridge a następnie do Brik Bay na prom. Po drodze zobaczyć można Sandy Bay i Coxen Hole. Zaraz za French Harbour znajduje się prywatna farma legwanów Iguana Farm (wstęp 5USD), gdzie można zobaczyć stado legwanów wałęsających się po ogrodzie i kilka ryb oraz żółwi pływających w oddzielonej części brzegowej koło pomostu. Generalnie trochę żałośnie to wygląda i nie uważam tego za rzecz wartą odwiedzenia.

Warto za to dotrzeć do Oak Bridge. To miasteczko zamieszkane przez 5000 osób mówiących głównie po angielsku koncentruje swoją działalność na porcie rybackim. Dla turystów ciekawostką może być tu usytuowanie wielu domów na palach zaraz przy linii brzegowej. Najlepiej wynająć łódkę z silnikiem (15- 20 USD za łódź na godzinę do półtorej) i popłynąć wzdłuż brzegu. W pobliżu miasteczka znajdują się też bagna namorzynowe, do których można dotrzeć ustalając to wcześniej z właścicielem łodzi.

W Oak Bridge znajduje się też dość dobrze zaopatrzony market, gdzie można kupić owoce i coś do picia.

Nasza wizyta na Roatanie dobiega niestety końca i o 14.00 z Brick Bay odpływa nasz prom do La Ceiby. Tu miła niespodzianka. Spotykamy Norberta, raczej on nas spotyka. To Polak mieszkający na stałe w Sandy Bay. Dwie godziny na promie mija nam bardzo szybko na dyskusjach o życiu naszego rodaka w Hondurasie.

W La Ceibie Norbert pomaga nam znaleźć sklep, w którym możemy kupić zmiennik do prądu i w tym miejscu żegnamy się. Taksówki w La Ceibie mają stałą cenę – 15l od osoby w obrębie miasta. Dzięki Norbert i do zobaczenia!
Tela i Garifuna

Po 16.00 lokalny autobus odjeżdża do Teli. Bilet kosztuje 35l. Stary amerykański school bus pędzi przez płaskie tereny wybrzeża Hondurasu. Ściemnia się i przez otwarte okna wpada chłodniejsze, orzeźwiające powietrze. Gdy docieramy do Teli jest już zupełnie ciemno. Miły facet siedzący obok nas w autobusie ostrzega nas przed złodziejami i wysiada na jednym z przystanków.

Taksówki w Teli kosztują tyle samo co w La Ceibie – 15 l za osobę. Trafiamy do spokojnego hoteliku kilka przecznic od głównego placu. Nazywa się Posada del Sol i jak nazwa wskazuje już od rana przyjmuje dużą dawkę promieni słonecznych.

Miejscowi zapewniają, że po wprowadzeniu policji turystycznej jest już w mieście bezpieczniej niż kilka lat temu i możemy spokojnie spacerować wieczorem po centrum.

Knajpka Luces del Norte niedaleko plaży jest godna polecenia.

Chociaż plaża jest długa i piaszczysta do Teli nie przyjechaliśmy, aby wylegiwać się na słońcu. Interesowało mnie bardziej jak wygląda życie murzyńskich plemion Garifuna.

Garifuna to potomkowie czarnych niewolników przywiezionych z Afryki. Wymieszali oni swoją krew z lokalną ludnością indiańską i tak powstała odrębna społeczność kulturowa. Brytyjscy kolonizatorzy nazywali ich Black Caribs, ale sami Garifuna wolą używać swojej własnej nazwy. Używają własnego języka i zamieszkują w wioskach na karaibskim wybrzeżu Belize Gwatemali, Nikaragui i Hondurasu. Duża społeczność Garifuna żyje także w USA.

Całkowitą populacje ocenia się na około 500 tysięcy ludzi. W XVIII wieku zamieszkiwali oni karaibską wyspę St Vincent, ale Brytyjczycy przesiedlili ich na Roatan. Wyspa ta okazała się dla 2 tysięcznej żyjącej wtedy grupy za mała i większość z nich przeprowadziła się na wybrzeże.

Garifuna znani są ze swoich tańców zwanych Punta, które można czasami zobaczyć w weekendy. Muzeum Garifuna w Teli organizowało takie pokazy. Niestety podczas naszej wizyty było zamknięte.

Wiosek Garifuna w Hondurasie jest wiele, ale te w okolicach Teli są naprawdę malownicze. Najszybciej dotrzeć do Tournabe. Autobusy kilka razy dziennie pokonują tą trasę, ale w niedzielę długo trzeba czekać na odjazd. Taksówka kosztuje 80l za 4 osoby.

Wioska jest położona przy samej plaży. Po obu stronach ubitej drogi ciągną się zabudowania, gdzie można zaobserwować życie wioski.

Ciekawszą i na pewno o bardziej malowniczym położeniu wioską jest Miami. Z Tournabe biegnie piaskowy, nie ubity trakt w kierunku Punta Sal, półwyspu należącego do Parku Narodowego Jeanette Kawas. Po jakiejś godzinie jazdy jeepem lub pick upem dociera się do Miami. Pytałem o wynajęcie jeepa. Właściciel zażądął 1200l.

Nam udaje się złapać stopa. Droga jest wyboista i nie ma ani kawałka asfaltu.

Widziałem tylko jedną taksówkę osobową próbującą pokonać tą trasę z Tournebe, ale nie wiem czy się jej to udało. Można spróbować piechotą pokonać ten kawałek, ale na pewno zajmie to parę godzin. Zabierzcie też zapas wody i coś do nakrycia głowy, bo nie ma tam ani kawałka cienia.

Gdy wjeżdża się do wioski widok jest przepiękny. Po prawej stronie błękit oceanu, dochodzący do plaży, na której z białego piasku wyrastają zielone palmy. Dalej zaczynają się zabudowania wioski. Są to drewniane chatki pokryte liśćmi palmowymi. Wioska usytuowana jest na wąskim półwyspie, tak że po lewej stronie woda ogranicza dalszą jej rozbudowę. Z drobną różnicą. Jest to słodka woda, gdyż należy do Laguny de Los Micos, która otacza półwysep i na końcu, gdzie stoją ostatnie domy Garifuna łączy się ze słona wodą oceanu.

Z wioski Miami można zorganizować wycieczkę łodzią na Punta Sal, najbardziej wysuniętą część półwyspu albo do wspomnianej laguny. Mnóstwo tu ptactwa, a laguna pokryta jest w większości namorzynami.

Wynajęcie łodzi na cały dzień do Punta Sal kosztuje 1500 – 1700 l.

Warto przejść się między domkami i zobaczyć jak żyją tu ludzie. Kobiety pracują w kuchni, przygotowując świeże ryby, a mężczyźni albo wypływają na ryby albo pracują przy budowie nowych domostw. Plaża przy wiosce jest czysta. Można bez problemu kąpać się, korzystając z piaszczystego dna i często występujących tu fal.

Po całym dniu spędzonym w wiosce wracamy do Tournabe z zaprzyjaźnionym Francuzem, który przywiózł nas tu. Dalej już taksówką do Teli.

Wioska zrobiła na mnie duże wrażenie. Następnego dnia w firmie Garifuna Tours mieszczącej się zaraz obok głównego placu wykupujemy wycieczkę do Laguny de Los Micos. Cena to 500l na osobę, ale po negocjacji spada do 450l.

Tą samą trasą pędzimy znowu do Miami. Znowu mijamy Tournabe i podążamy piaszczystą drogą ciągnącą się wdłuż plaży.

Okolica jest przepiękna, ale już chyba niedługo się zmieni. Amerykańska firma wykupiła te tereny pod budowę ogromnego kompleksu hotelowego. Wpłynie to negatywnie na przyrodę i zagrozi życiu lokalnego ptactwa. Na zawsze zmieni się też życie Garifuna. Kamień informujący o rozpoczęciu inwestycji już stoi. Wszystko zniknie.

Kilkuosobową łódką z silnikiem wypływamy na wody laguny. Po chwili pojawiają się pierwsze kormorany i czaple. Dalej ogromne korzenie drzew mangrowych wystają ponad powierzchnie wody. Gdzieś mniej więcej w połowie długości kanału prowadzącego na otwarte jezioro zatrzymujemy się, aby wejść na wieżyczkę obserwacyjną. W dole rozpościera się zielony las.

Z jeziora wypływamy małym przesmykiem na pełne morze, gdzie ptactwo siedzi nad brzegiem czekając na ryby. Skaczemy na dość wysokich falach, gdy kilkadziesiąt metrów od łodzi pojawiają się delfiny.

Późnym popołudniem jesteśmy w Teli. Wcześnie rano ruszamy do San Pedro. Na miejscu jesteśmy przed 9.00. Bilet 65l. Początkowy plan złapania autobusu międzynarodowego do San Salvadoru upada. Jest okres świąteczny i pozmieniano rozkłady jazdy i wszystkie autobusy są przepełnione. Jeden autobus dzienne odjeżdża o 7 rano do stolicy El Salvadoru. Musimy skorzystać z połączeń lokalnych.

Firma Congolon wyrusza z San Pedro do Agua Caliente przy granicy z Gwatemala. Płacąc 135 l możemy wysiąść w Nueva Ocotepeque. Stąd już blisko do granicy w El Poy. Miejsce w minibusie kosztuje 10 l, a taksówka 12 lempirów od osoby. Tym razem wybieramy minibusa.

Zdjęcia dostępne na www.kolumb.pl – Zapraszamy!


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u