Garbusem przez Meksyk – Wojciech Zalewski

Garbusem przez Meksyk
Wojciech Zalewski

Termin:
2 lipca (wtorek) – 2 sierpnia 2002 (piątek)
Skład:
W imprezie uczestniczyły cztery osoby: Marcin i Jacek (sprawdzeni globtroterzy), Ania oraz autor.
Trasa:
Cancun – Playa de Carmen – Valladolid – Chichen Itza – Merida –Uxmal – Campeche – Sabancuy – Ciudad de Carmen – Villahermosa – Tezanapa – Cordoba – Orizaba – Puebla – Mexico – Teotihuacan – Tepeaca – Tehuacan – Oaxaca – Monte Alban – Huerve de Agua – Puerto Angel – Zipolite – Salina Cruz – Tapanatepec – Tuxla Gutierrez – Canon del Sumidero –San Cristobal de las Casas – Agua Azul – Palenque – Bonampak – Frontera Corozal – Lagunas de Montebello – San Cristobal ponownie – Emiliano Zapata – Chetumal – Tulum – Cancun
Przejechaliśmy ponad 5900 km i odwiedziliśmy 11 stanów: Quitana Roo – Yucatan – Campeche – Tabasco – Veracruz – Tlaxcala – Hidalgo – Mexico DF – Puebla – Oaxaca – Chiapas
Koszty:
1300 USD (przy kursie 1 USD = 4,02 zł)
W tym bilet lotniczy Monachium – Cancun – Monachium 585 E (kurs 1 EUR =3,8652 zł).
Koszty szczegółowo:
Transport do i z Meksyku: 585 EUR
Racibórz – Monachium – Racibórz (przewozy busem krakowskiej firmy Partner) bilet otrzymałem bezpłatnie jako wygrana w loterii fantowej. Bilet na tej trasie kosztuje 340 zł (85 USD) – dojazd do lotniska w cenie biletu.
Monachium – Cancun – Monachium (czartery LTU) – bilet zakupiony w Biurze Turystycznym Max (www.maax.pl) w Raciborzu
Polecam to biuro, gdyż zakupienie biletów czarterowych z wylotem z Niemiec nie stanowi tu żadnego problemu, wystarczy rezerwacja i wpłata na konto – bilet dostarczany jest kurierem. Nad całością czuwa kasjer lotniczy (tel. 032/ 4152773).
Koszty transportu samochodowego: 250 USD
Wypożyczenie samochodu marki VW Garbus (beatle) w biurze Alamo 100 metrów od plaży w Playa de Carmen na 23 dni za 690 USD, czyli 172,5 USD na osobę (1 dzień 30 USD). Paliwo 87 po 5,76 peso za litr. Nasz garbus spalał około 9,5 litra na 100 km. Wydaliśmy około 300 USD za paliwo, czyli 75 USD na osobę. Zapłaciliśmy również 5 USD za godzinę spóźnienia przy oddawaniu wozu. Za to nie zapłaciliśmy za rysę na przedniej szybie po uderzeniu kamyka i nie zostaliśmy obciążeni kosztami za zniszczenie opony, z której po zakończeniu takiej trasy „wychodziły” przysłowiowe druty.
Każdy z nas zapłacił za podróż dookoła Meksyku po 250 USD.

Noclegi: 119 USD
1–2. Playa de Carmen – Cabanas la Sofia nad samym morzem (6 USD za nocleg ze śniadaniem – słodkie bułki, sok, kawa). Sala wieloosobowa, warunki znośne, atmosfera niezła, dużo miejscowych. Na parterze drink bar, Internet (tu drogi!). Na naszą ocenę niestety miała wpływ kradzież śpiwora Ani. Obsługa w zamian nie policzyła nam za drugi nocleg.
3. Merida – De Mayab – (wymieniony w przewodniku wydawnictwa Pascal). Bardzo dobre warunki; basen na miejscu, cicho, przyjemnie. Pokój (dwa łóżka małżeńskie) za 22 USD, czyli 5,5 USD od osoby. Bardzo ważne dla turystów podróżujących samochodem – parking jest na miejscu (bezpłatny).
4. Campeche – hotel Castlemar (pokój dwuosobowy, dwa łóżka – 4,5 USD od osoby). Blisko Zatoki Meksykańskiej, ale warunki mocno spartańskie, wilgotno. Ubikacja, która znajduje się w sypialni odgrodzona tylko małym murkiem w stanie tragicznym!
5. plaża między Champoton a Sabancuy – dzika plaża, fantastyczne warunki na odpoczynek, dużo ptactwa, ogromne muszle. W związku z tym, że wzdłuż plaży wykonane zostały zadaszenia z hamakami (coś w stylu cabanas, ale bez ścianek i drzwi) zostaliśmy tam na noc.
6. Villahermosa – hotel San Miguel (dwa łóżka małżeńskie) – nocleg za 4,5 USD od osoby w pokoju dwuosobowym. Warunki dobre, hałas z ulicy.
7. Tezanapa – hotel El Jardin (dwa pokoje dwuosobowe z dwoma łóżkami) – koszt 4 USD od osoby. Warunki bardzo przeciętne, robactwo. Do hotelu trudno trafić, mimo że to małe miasteczko.
8. Puebla – hotel Avenida adres w Pascalu. Pokój z trzema łóżkami za 5,5 od osoby. Warunki dobre, bardzo miła obsługa.
9–10. Mexico – hotel La Senorial – blisko popularnych Isabel i Montecarlo (brak miejsc) w pobliżu Zocalo. Warunki bardzo dobre, czysto, telewizor, bardzo cicho. Pokój z dwoma łóżkami małżeńskimi i kanapą za 4,5 USD od osoby. To skarb w Mexico – za taką cenę i w takich warunkach. Dodatkowo bezpłatny parking hotelowy.
11. Tepeaca – hotel Claudia – pokój z trzema łóżkami za 4 USD od osoby. Właściciel prosi o wpis do swojej księgi, gdzie znajdują się globtroterzy z Polski. Warunki znośne.
12. Oaxaca – hotel Guelaguetza – pokój czteroosobowy za 4,5 USD – od osoby – warunki bardzo dobre, miły właściciel.
13. Plaża Zipolite – przyjechaliśmy w nocy – około 2 nad ranem. Wyciągnęliśmy śpiwory i noc spędziliśmy na hamakach. W odróżnieniu od plaży nad Zatoką Meksykańską tu nie było muszek i komarów.
14–15. Zipolite – cabanas bez nazwy (we wschodniej części, 200 metrów od końca plaży) – proste domki z jednym dużym łóżkiem po 3 USD od osoby (wynajęliśmy dwa domki+korzystanie z kuchni). Raj na ziemi. Bliskość plaży pozwala organizować romantyczne kolacje – co zresztą czyniliśmy…
16. Tapanatepec (S. Pedro – granica ze stanem Chiapas) – hotel La Flor – dwa pokoje dwuosobowe w świetnych warunkach za 7 USD od osoby. Radość z udanego noclegu zmącił fakt kradzieży biustonosza i majtek Ani, która zostawiła, „te skarby” na sznurku przed domkiem. Zresztą nie tylko sama bielizna Ani cieszyła się powodzeniem miejscowych. Nasza białogłowa była zaczepiana (w sposób kulturalny) na każdym kroku…
17. San Cristobal – schronisko młodzieżowe (Auberge Juvenil) – pokoje ośmioosobowe za 3 USD od osoby. Warunki bardzo dobre. Dostęp do kuchni. Atmosfera idealna dla trampów. 18. Palenque – hotel Santo Domingo w samym centrum. Pokoje dwuosobowe z dwoma łóżkami za 5,5 USD od osoby. Miejsca bardzo mało, ubikacja w sypialni odgrodzona murkiem.
19. Frontera Corozol – hotel w wiosce nad graniczną rzeką Usumacinta. Dwa pokoje dwuosobowe za 3 USD od osoby. Warunki dla twardych trampów… ubikacje na zewnątrz, bród, a w nocy między dachem a deskami sufitowymi biegały jakieś zwierzątka.
20. Tziscao – schronisko młodzieżowe nad Laguną Tziscao – domek dla czterech osób, po 5 USD od osoby. Warunki wprost wymarzone na odpoczynek, ale z powodu załamania pogody (zimno, cały dzień padał deszcz) nie wykorzystaliśmy świetnego położenia…
21–22–23. San Cristobal… – ponownie nocujemy w schronisku, tym razem w pokoju czteroosobowym za 3,5 USD od trampa.
24. Chetumal – hotel Maria Dolores – pokój z dwoma łóżkami szerokimi za 5,5 USD od osoby. Warunki bardzo dobre, obok parking, blisko centrum.
25–26–27–28. Tulum – cabanas Tribal Village (przy rozwidleniu dróg do miasta i do ruin). Wybraliśmy dwa namioty z materacami za 5 USD od osoby. Za dodatkową opłatą 5 USD za dzień mogliśmy korzystać z kuchni. W nocy można było zmienić miejsce noclegu na hamaki, których na terenie Tribal jest kilka – zresztą szkoda spać w namiocie kiedy z hamaka widok zapiera dech w piersiach…

Wyżywienie: 200 USD
Stawka dzienna około 5–10 USD. Kupowaliśmy artykuły spożywcze na śniadanie przeważnie w dużych marketach, zjadaliśmy pełno owoców, którymi handlowali tubylcy przy drogach. Ciepły posiłek to późna kolacja w restauracjach dla niskobudżetowych trampów.

Wstępy: 47,5 USD
1. Chichen Itza – 8,5 USD
2. Uxmal – 8,5 USD
3. La Venta – 2 USD
4. Templo Major – 3,5 USD
5. Narodowe Muzeum Archeologii – 3,5 USD
6. Teotihuacan – 3,5 USD
7. Huerve de Agua – 1 USD
8. Monte Alban – za darmo (niedziela); wstęp kosztuje 3,5 USD
9. Canon de Sumidero – 8 USD
10. Agua Azul – 1 USD + 1 USD za samochód
11. Misol Ha – 0,5 USD + 0,5 USD za samochód
12. Palenque – za darmo (niedziela), wstęp kosztuje 3,5 USD
13. Bonampak – mimo niedzieli nie ma możliwości bezpłatnego wejścia, gdyż za dojazd do ruin (zakaz jazdy samochodem) liczą sobie po 5 USD od osoby! (my zrezygnowaliśmy)
14. Lacanja – wodospad 2,5 USD
15. Lagunas de Montebello – wstęp na wszystkie laguny na dzień 2 USD za samochód
16. Tulum – za darmo (niedziela); wstęp kosztuje 3,5 USD
17. Jaskinia Lol-tum – 4,5 USD

Komunikacja lokalna: 23 USD
1. Cancun (lotnisko – dworzec autobusowy) – 10 USD (taksówka)
2. Cancun – Playa de Carmen (autobus klimatyzowany, 1 klasa) 3,2 USD
3. Most wjazd do Ciudad de Carmen – za samochód 3,8 USD
4. Most wyjazd z Ciudad de Carmen – 5,5 USD od auta
5. Autostrada Valladolid – Merida – 4 USD
6. Autostrada Puebla – Mexico – 8 USD
7. Most w Coatzacoalcos – 3,5 USD
8. Most w okolicach Emiliano Zapata – 2 USD
9. Tulum – Playa de Carmen – Tulum (oddanie samochodu) 4 USD od osoby
10. Tulum – Cancun autobusem 2 klasy – 4 USD od osoby
11. Cancun (przejazd na lotnisko) – 10 USD

Inne wydatki: 95,5 USD
1. Internet – 15 USD
2. Pamiątki – 59,5 USD (maska duża – 10 USD, maska mała – 5,5 USD, kapelusz kowbojski ze skóry 13 USD, maczeta 3 USD, pokrowiec na maczetę 5,5 USD, serwety komplet 6 USD (kupiłem dwa komplety), mezcal 3,5 USD (za butelkę – kupiłem trzy)
3. Widokówki ze znaczkami – 10 sztuk po 1,5 USD (znaczek niecały dolar) = 15 USD
4. Telefon do kraju 2 USD (około 2 minut)
5. Przechowalnia bagaży Cancun – 1 USD
6. Napiwki za usługi (stacja benzynowa, wulkanizacja, przewodnik) – około 3 USD osoby.

Informacje
Wymiana walut
W całym Meksyku prawie stały kurs za 1 USD – około 9,6 – 9,85 peso. Dla wygodniejszego kalkulowania zaokrągliłem kurs za 1 dolara na 10 peso. W banku korzystnie można wymienić pieniądze; bankomaty przyjmują nasze karty.
Wiza
Polacy nie potrzebują wizy do Meksyku. Na granicy wszystko odbywa się sprawnie, a jedynym dodatkowym ważnym dokumentem jest karta turystyczna, której należy strzec podczas całego pobytu w tym kraju.
Noclegi
Standard bardzo różny za podobną cenę. W większości hoteli otrzymywaliśmy czyste, pachnące ręczniki, mydła i papier toaletowy.
Szczególnie jakość toalet pozostawiała wiele do życzenia. Brakowało ciepłej wody, a strumień czasami był bardzo słaby.
W wielu miejscach drzwi ledwo się zamykały, więc kłódka na pewno się przyda. Nigdzie nie spotkaliśmy się z niechęcią personelu, często udawało nam się wytargować zniżki i upychać nas wszystkich w pokojach dwuosobowych.
Spanie w cabanas i na hamakach jest wspaniałym przeżyciem, ale należy zwrócić uwagę na moskity (szczególnie nad zatoką). Nad Pacyfikiem z powodu przyjemnego wiaterku komarów nie było. Nad ranem może być również zimno, wtedy temperatura spada do 15–20°C, a w stanie Chiapas jest jeszcze zimniej. Kuchnia meksykańska jest mało urozmaicona i dość tłusta. Wszechobecne tortille (kukurydziany lub pszenny placek) zapychają nasz pierwszy głód. Przyprawy są bardzo pikantne – wystarczy wspomnieć słynne czerwone papryczki. Warto spróbować tlayudas. To chrupiąca tortilla, gdzie królują właśnie pikantne salsa i chili – podawana jest z różnym mięsem i przypomina trochę pizzę. Jadłem to na Zocalo w Mexico i był to hit wieczoru – ustawiały się długie kolejki…
Słynne „Mole poblano” (pikantny sos czekoladowy podawany z kurczakiem) można zjeść nie tylko w Puebli, ale potrawa jest co najmniej przereklamowana.
Na śniadanie można zjeść jajecznicę podawaną z wieloma dodatkami, nam najbardziej smakowała z bananami i pomidorami (to właśnie jajecznica meksykańska).
Duża ilość ludzi otyłych nie dziwi, gdy co drugi sklep to ciastkarnia.
Meksykanie kupują słodkie bułki w ogromnych ilościach, z drugiej strony nie ma co się dziwić – są wyśmienite.
Ja będę jednak Meksyk pamiętał dzięki wspaniałym licuados (soki z wodą lub mlekiem) i aguas de fruta. Na każdym kroku można ugasić pragnienie pijąc wspaniałe soki z egzotycznych owoców.
W tanich barach warto pytać o menu del dia (zestaw dnia). W cenie od 2,5 USD do 4 USD można było zjeść zupę, drugie danie (do tego tortilla), deser i zawsze licuados. Każdego prawdziwego turystę powinna spotkać tzn. zemsta Montezumy – zmiana flory bakteryjnej niesie za sobą skutki – dość częste, lecz niegroźne biegunki.
Ubezpieczenie
Dzięki karcie ITIC – którą zakupiłem na początku roku w Almaturze (ważna rok) – miałem kupno ubezpieczenia z głowy…
Warto dodać, że w cenie wynajmu wozu w Meksyku jest również ubezpieczenie, ale nie obejmuje ono kradzieży wozu i wypadków spowodowanych przez nas (na to trzeba dokupić dodatkowe ubezpieczenie).
Klimat
Pogoda bardzo dobra na odpoczynek na plaży. Niestety bardzo przeszkadzają podczas zwiedzania zabytków straszne upały i wilgotność powietrza. Deszcze zupełnie nam nie doskwierały, a przynosiły orzeźwienie. Niebo błękitne w dzień nagle pod wieczór (około 18-tej) zasłaniały chmury i spadał obfity, ale krótki deszcz.
Najbardziej nocne ulewy odczuł nasz wehikuł, gdyż nie zasłonięty silnik narażony był na gwałtowne ulewy. Potrzebowaliśmy rankiem kilkunastu minut by doprowadzić samochód do stanu używalności. Dobrym pomysłem jest zakrywanie workiem lub ceratą tylnej pokrywy, by rano móc odjechać bez niepotrzebnej nerwówki.
Temperatura wody nad morzem karaibskim i nad Pacyfikiem – ponad 30°C. Fale szczególnie nad Pacyfikiem groźne.
Język
Znajomość hiszpańskiego ogranicza kłopoty do minimum i pozwala poznać nie tylko kulturę i przyrodę, ale i ludzi. Znajomość angielskiego nadal jest znikoma. Warto nauczyć się chociażby podstawowych zwrotów – pomogą przetrwać!
Ludzie
Meksykanie okazali się ludźmi uczynnymi i życzliwymi. Nie szukają jednak kontaktów, trzymając dystans. W stanie Chiapas ludność z dala od utartych szlaków jest spontaniczna, otwarta na nowych przyjaciół. W miejscach turystycznych roi się już niestety od naganiaczy, pseudożebraków i złodziei.
Komunikacja
Zwiedzanie Meksyku środkami komunikacji publicznej (autobus) jest nieopłacalne. To, że zdecydowaliśmy się na samochód to „zasługa” cen biletów autobusowych. Wystarczy napisać, że bilet z Cancun do Mexico kosztował 75 USD!!!
Samochodem mogliśmy dotrzeć wszędzie, zatrzymać się o każdej porze i byliśmy chyba mniej narażeni na kradzieże i „napady autobusowe”.
W garbusie starczyło miejsca dla czterech osób i naszych dużych plecaków oraz pojawiających się z każdym dniem prezentów.
Przewodnik
Wystarczyć powinien polski przewodnik o Meksyku wydawnictwa Pascal, aczkolwiek zbyt mało miejsca zajmuje stan Chiapas, najbardziej różnorodny i ciekawy stan Meksyku. Zdarzały się drobne błędy a wobec ciągłych podwyżek, szczególnie biletów autobusowych ceny były całkowicie nieaktualne.
Bezpieczeństwo
Oprócz dwóch dość pechowych kradzieży nie spotkała nas żadna przykrość ze strony miejscowej ludności. Oczywiście trzeba być czujnym szczególnie w stolicy; nie rzucać się w oczy. Po powstaniu Zapatystów w 1994 roku Chiapas stało się popularne, a przez to i skomercjalizowane. Turystów jest tu dziś więcej niż gdzie indziej, a Indianie stali się leniwi i zatracili swoją tożsamość.
Wbrew różnym pogłoskom jest tu bezpiecznie i spokojnie.
Czy warto?
Tu nikt nie powinien się nudzić. Ogrom zabytków, budowli, ruin, kościołów z jednej strony. Fantastyczne plaże, cudowne wodospady, tropikalna przyroda z drugiej. I jeszcze ludzie… do których trzeba dotrzeć…

Przebieg imprezy
Dzień 1 • 2 lipca 2002 (wtorek)
Wyruszyliśmy busem z Raciborza do Monachium spóźnieni ponad godzinę – około 20:15. Na granicy pozostali pasażerowie poprosili nas – skoro nie przewozimy papierosów i wódki – o pomoc w… interesie.
W busie jest mało miejsca i jednak warto wybrać autokar. Kierowca sprawia wrażenie, jakby miał za chwilę zasnąć, więc rozmawiamy o… niczym.
Dzień 2 • 3 lipca (środa)
Około 6 nad ranem jesteśmy na lotnisku w Monachium.
Mamy czas na śniadanie i prysznic za darmo (trzeba mieć jednak swój ręcznik). Około 10 odprawa – Jacek traci po raz pierwszy komplet kosmetyczny (pilniczek i nożyczki).
Startujemy o 12:20 – jest wesoło, a my planujemy, planujemy, planujemy no i trochę pijemy… Lecimy 11 godzin, m.in. nad Manhattanem i Florydą. Wobec 7 godzinnej różnicy czasu lądujemy bez przeszkód około 16:30.
Po odprawie wychodzimy z terenu portu lotniczego i łapiemy taxi.
Gość początkowo miły, staje się obcesowy gdy nie zgadzamy się na… zmianę opłaty za przejazd. Rozmawiamy całą drogę, w końcu obiecujemy, że zostaniemy w Cancun u jego kumpla (noclegi), więc za 10 USD dowozi nas do dworca autobusowego i odjeżdża myśląc, że za godzinę rzeczywiście umówieni tu na spotkanie skorzystamy z drogich noclegów w Cancun. Miasto Cancun jest położone na lądzie stałym, wzdłuż linii brzegowej ciągnie się przez około 34 km wąska Isla de Cancun (wyspa), której końce Meksykanie połączyli mostami z brzegiem, pomiędzy nim a wyspą powstała w ten sposób porośnięta lasem menglares (krzakami namorzynowymi) laguna, doskonale nadająca się do uprawiania sportów wodnych. Na całej długości wyspy wybudowano szeregowo od początku lat 70; wiele małych i dużych hoteli, przyciągających naprawdę bogatych turystów ze Stanów, Europy Zachodniej czy samego Meksyku.
Jest parno, jesteśmy lekko zdezorientowani, ale ostatecznie kupujemy bilety do Playa de Carmen – grupa postanawia, że po dwudniowej jeździe przyda się relaks i spokojne zaplanowanie trasy. Martwią nas także ceny przejazdów autobusowych i wyżywienia. Mówimy sobie jednak, że to Yucatan i trzeba stąd uciekać, więc wysiadamy w… Playa. Jest już późny wieczór, jesteśmy głodni, śpiący i brudni.
Udaje się znaleźć w miarę tani (to nie Azja) nocleg w Cabanas Sophia. Miejsce od razu mi się podoba – pijemy z Marcinem pierwszą Coronę (bardzo dobra i droga 1,2 USD). Na parterze tej dużej stodoły znajduje się drink bar i kawiarenka internetowa (droga – 2 USD za 1h). Na piętrze stoją łóżka dwupiętrowe, obok skrzynie na plecaki, dostajemy klucze i dowiadujemy się, że w cenie jest i śniadanie. Idę zobaczyć morze… woda ciepła do bólu!!!
Dzień 3 • 4 lipca (czwartek)
Tego dnia pełen relaks i praca… wszak szukamy taniego garbusa – to nasze marzenie. Spełnione. Na jutro umawiamy się po odbiór wspaniałej czerwonej pszczółki… Mimo krótkiego przebywania na plaży nieźle nas przypieka. Plaże są nieprzyzwoicie białe i wspaniałe. Warto wybrać się na północ gdyż z każdym kilometrem robi się ciszej i przyjemniej, tylko te upały! Jemy pierwszą kolację – menu del dia.
Za zupę, kurczaka z fasolą i tortillą, ciastko i licuados płacimy po 2,5 USD od osoby. Nie jest źle! Humor powoli powraca po popołudniowej kradzieży śpiwora Ani, która nieopatrznie zostawiła go na wierzchu. Wizyta na policji skutkuje protokołem zeznań. Łudzimy się, że może w Polsce ubezpieczenie pokryje część strat. Po przeczytaniu umowy ubezpieczenia okazuje się, że właściwie to jesteśmy ubezpieczeni… na niewiele wypadków.
Jacek mówi biegle po hiszpańsku więc naciskamy lekko gospodarzy by drugi nocleg z powodu kradzieży był darmowy. Udaje się. Opłatę za tę noc przekazujemy Ani. Chociaż tyle… Ogólnie bardzo mili ludzie, warto tu się zatrzymać by nie zapłacić horrendalnych sum.
Dzień 4 • 5 lipca (piątek)
Sto metrów od plaży znajduje się wypożyczalnia samochodów Alamo (blisko dworca autobusowego). Spełniamy wszystkie warunki, opłacamy wóz na 20 dni z możliwością przedłużenia, co później czynimy (o 3 dni). W biurze informują nas, że nie jesteśmy ubezpieczeni na wypadek kradzieży auta i poważnej kolizji (wtedy kosztuje nas to dodatkowo po 250 USD od osoby). Jedynym zabezpieczeniem jest karta kredytowa Jacka… więc nie ma się co martwić. Spisujemy umowę i spisujemy wszystkie dostrzeżone usterki.
Miejsca nie jest za dużo, ale co tam… taki wóz to przecież nasze marzenie.
Najpierw szalejemy w supermarkecie. Tequila cieszy się dużym wzięciem (10 USD za 1,5 l.). W drodze na Tulum tankujemy pierwszy raz. Drogi bardzo dobre, można rozwinąć prędkość. Nam wskazówka pokazuje 140 km/h, ale trzeba uważać, bo przy wjazdach do miejscowości i na skrzyżowaniach znajdują się progi (Tope), które skutecznie ograniczają nasze samobójcze zapędy. Przez Tulum przemykamy by jak najszybciej pojawić się w Chichen Itza. Niestety w małym miasteczku Valladolid trafiamy na autostradę i płacimy za 32 km ponad 4 USD! To najsławniejsze z miast Majów zachwyci każdego pod warunkiem, że zwiedzać ruiny będzie wcześnie rano lub późnym popołudniem i najlepiej w niedzielę. Zachwyca El Castillo (25 metrowa piramida powstała przed najazdem Tolteków). Widok ze szczytu jest fantastyczny i pomaga… zrozumieć dlaczego tu jesteśmy.
Z Chichen Itza szybko przemieszczamy się już w kierunku Meridy miejsca naszego kolejnego noclegu. Merida okazuje się jednym z najpiękniejszych miast Meksyku.
Zastanawiam się, czym mnie tak zauroczyła – może to urok wąskich uliczek i przytulnych parków. Plaza Mayor często nazywana tu El Centro leży w samym sercu miasta, park jest fantastycznie podświetlony tworząc łuny kolorowego światła.
Katedra też tętni życiem wieczorami – właśnie odbywają się koncerty chórów dziecięcych. W tych murach brzmi to doniośle. Katedra i otaczające plac kolonialne budynki świetnie współgrają z oświetlonym pełnym młodych ludzi parkiem. Nocleg w del Mayab pozwala nam zregenerować siły, mamy też tu do dyspozycji basen. Pełny odlot… Robimy pierwszą porządną imprezę z tequillą, cytryną i solą.
Dzień 5 • 6 lipca (sobota)
Wyruszamy wcześnie rano, gdyż mamy napięty plan. W okolicach znajduje się wiele świątyń i ruin, ale my zaglądamy tylko do najsłynniejszej, czyli Uxmal. Znowu upały niemiłosierne. Położone wśród wzgórz było kiedyś ważnym ośrodkiem w tym rejonie. Miasto było kilka razy odbudowywane… Jako sportowiec zainteresowany jestem boiskami do rytualnej gry w piłkę (juego de pelota) – niestety w porównaniu z Chichen Itza to zaledwie małe boisko…
Pędzimy dalej w kierunku jaskini Lol-tun – droga jest dobrze utrzymana mimo, że ciągnie się w suchym kolczastym lesie. Dookoła pustka, mało turystów, pojawiają się pierwsze kontrole wojskowe.
Grutas de lol-tun to najciekawsza jaskinia na Jukatanie. Mimo wielu ściennych malowideł Majów i naturalnych formacji skalnych mnie osobiście atrakcja ta rozczarowała (przede wszystkim ceną…).
Nie łudźcie się, że początkowo zapłacicie połowę z tego, o czym informuje przewodnik. Przed samym wejściem jest kolejna opłata (tu za wejście z przewodnikiem). To nie koniec, bo po zakończeniu zwiedzania przewodnik daje wyraźnie znać, że oczekuje nagrody…
Wieczorem docieramy do Campeche nad Zatoką Meksykańską – jesteśmy w mało uczęszczanym stanie o nazwie takiej samej jak stolica. Miasto sprawia wrażenie cichego zakątka, a spacer promenadą nad zanieczyszczonym w tym miejscu morzem przynosi spokój i odprężenie. Dodatkowo miasto otoczone murami ze starymi fortyfikacjami podświetlonymi wieczorem musi sprawiać pozytywne wrażenie. W okolicach Plaza de la Independencia szukaliśmy tanich lokali, ale wyjątkowo w tym mieście ciężko znaleźć coś taniego. Musieliśmy się zadowolić jedzeniem na straganach podczas jakiegoś lokalnego festynu. Wszędzie za to można wypić zimne licuados…
Hotel Castlemar na pierwszy rzut oka wygląda bajkowo. Wielkie przestrzenie, ogromne balkony ozdobione tropikalną roślinnością budzą zachwyt, ale tylko do czasu wejścia do pokoju. Wilgoć, brudne sanitariaty i pościel lekko zniechęcają. W końcu przydają się przywiezione śpiwory i prześcieradła. Samochód parkujemy pod oknem hotelu, ale mamy obawy by rano nasz wehikuł nie zniknął. Obawy okazują się przesadzone.
Dzień 6 • 7 lipca (niedziela)
Tego dnia chcemy dojechać możliwie daleko, ale bliskość plaży przyciąga. Jest tak jak sobie wymarzyliśmy – cisza, piękne plaże i wielkie muszle. Co kilkanaście metrów na plaży znajdują się zadaszenia wyposażone w hamaki. Mimo trudności z dojazdem pod dach (obecność piasku) stawiamy bezpiecznie nasze czerwone cudo, a sami zajmujemy hamaki. Cały dzień kąpiemy się, opalamy, spacerujemy po plaży, obserwujemy morskie ptactwo, które w tym miejscu jest szczególnie różnorodne. Znajdujemy się około 100 metrów od drogi Campeche – Champoton – ruch jest duży i trochę się obawiamy nocnych gości.
Z kolacją nie mamy problemu, gdyż czynny całą dobę wiejski bar (???) serwuje nam kurczaka i ryby. Noc spędzamy wesoło racząc się tequilą – wmawiając co bardziej opornym, że tylko w ten sposób możemy się odkazić. Nocą grasują upierdliwe meszki, które nie dają nam zasnąć.
Dzień 7 • 8 lipca (poniedziałek)
Około 7 jesteśmy już gotowi do drogi. W tym rejonie stacje benzynowe nie zdarzają się często, więc warto zatankować do pełna.
Z braku paliwa zjechaliśmy kilkanaście kilometrów do małego miasteczka Sabancuy. Na miejscowym targu zjedliśmy świetne tortas i poznaliśmy trzy miłe Meksykanki, które opowiadały nam o tym terenie.
Wielu Amerykanów podobno w te okolice zapuszcza się, by uczyć się hiszpańskiego, przy okazji wylegując się nad morzem i korzystając z wyżywienia i noclegów miejscowej ludności. Okolica wydaje się być jeszcze całkowicie nieskażona masową turystyką, a nam przecież o to chodzi…
Widoki przez całą dalszą drogę są przepiękne. Białe plaże, turkusowe morze, bezludne cabanas – to czego trzeba do szczęścia. Ale my spieszymy się do Ciudad del Carmen. Droga wiedzie przez wyspę, która wygląda bardzo oryginalnie, ale trzeba pamiętać, że wjazd i wyjazd z wyspy (mosty) są płatne. Ciudad del Carmen jest bardzo ruchliwe i przemysłowe, więc nie bawimy tu długo robiąc tylko podstawowe zakupy w markecie. Wieczorem dojeżdżamy do Villahermosa. Stolica stanu Tabasco z powodu swojego nizinnego położenia jest narażona na upały i wilgoć. Odczuwamy to na własnej skórze. Miasto jest nowoczesne, ale nie wydaje się nam atrakcyjne. Znowu samochód zostawiamy przed hotelem San Miguel a sami po kolacji zmęczeni zasypiamy.
Dzień 8 • 9 lipca (wtorek)
Rano zwiedzamy Park La Venta. Znajdują się tam głowy Olmeków rzeźbione w bazalcie. Dodatkiem do tej wątpliwej atrakcji jest ogród zoologiczny z barwnymi i ciekawskimi tukanami. Tego dnia przejeżdżamy aż pod Cordobę. Zjeżdżamy z głównej drogi u styku trzech stanów: Veracruz, Puebla, Oaxaca. Noc zastaje nas w małym miasteczku Tezanapa – to kilkanaście kilometrów przed powrotem do głównej drogi Cordoba – Veracruz.
Droga wyboista, biedne wioski, wspaniałe zielone pagórki, małe rzeczki i uśmiechnięci serdeczni ludzie – to wszystko zobaczyliśmy w okolicach Tezanapy. Hotel El Jardin nadaje się tylko do noclegu, nie można tu liczyć na udogodnienia a i podstawowe usługi mogą być problemem (światło, działający wiatrak, ciepła woda).
Dzień 9 • 10 lipca (środa)
Tego dnia przejeżdżamy przez Cordobę i Orizabę zwracając przede wszystkim uwagę na wspaniały Pico de Orizaba (5760 m n.p.m), który towarzyszy nam przez cały dzień.
Zatrzymujemy się w Puebli mieście kościołów, kolorowej ceramiki i… mole poblano. Miasto tętni życiem dniem, jednak wieczorem po 21, trudno znaleźć lokal, w którym można skosztować mole poblano i… wyrobić sobie opinię (nic nadzwyczajnego). Bardzo atrakcyjne jest zabytkowe centrum ze świetnie usytuowaną Katedrą i pałacem biskupa, który jest przyozdobiony popularnymi tu cegłą i kaflem. Warto posnuć się samemu i rozkoszować się wspaniałą architekturą. Hotel Avenida nie dość, że czysty i niedrogi znajduje się w centrum wszystkich atrakcji. Bardzo serdeczni właściciele.
Dzień 10 • 11 lipca (czwartek)
Zdecydowanie odradzamy przejazd do stolicy drogami lokalnymi i krajowymi. Zabudowania ciągną się bez końca, słabe oznakowanie i korki to przyczyny, że krótki odcinek z Puebli do stolicy może okazać się katorgą. Autostrada jest płatna (i to nie mało) ale raczej nie warto oszczędzać. Poruszanie się po Mexico jest skomplikowane, ale wykonalne. Dobra mapa plus przewodnik, do tego dobry kierowca i pilot i przemieszczanie się po tym największym mieście świata może być nawet atrakcją. La Ciudad de Mexico – największe miasto świata, zamieszkane wraz z przedmieściami przez 20–30 mln ludzi, położone na wysokości ponad 2200 m. Wyrosło na ruinach azteckiego miasta na wyspie Tenochtitlan na zasypanym już dziś jeziorem Texcoco. Tutaj wędrowny lud Azteków po zobaczeniu orła pożerającego węża na krzaku opuncji – uznał że to znak od ich Boga – Huitzilopochtli, iż czas się osiedlić i założyć miasto, które, podobnie jak Rzym w Europie, z czasem zawładnęło większą częścią środkowego i znaczną częścią południowego Meksyku.
Dojechaliśmy do Centro Historico by poszukać niedrogiego hotelu.
Wobec tego, że najpopularniejsze Isabel i Montecarlo były przepełnione, a inne zbyt drogie – ruszyliśmy w poszukiwaniu czegoś taniego i w cichej okolicy. Daleko nie szukaliśmy, bo w pobliżu ulic Urugway i Salwador znaleźliśmy hotel – perełkę. Hotel Senorial posiadał własny bezpłatny garaż. Cena jak na stolicę śmiesznie mała i do tego z dala od głównych ulic. A mimo to niedaleko Zocalo (rynek).
Oczywiście w Mexico nie ma problemu z tanimi lokalami i barami. Za to w tej turystycznej części miasta zupełnie nie ma kafejek internetowych co bardzo mnie zdziwiło!
Dzień 11 • 12 lipca (piątek)
Wybór tego co warto oglądać w stolicy należy do Was (przewodniki).
Moim zdaniem warto zobaczyć:
• Zocalo (Główny plac miasta z Katedrą i Pałacem Narodowym). Wieczorem wszystkie bu- dynki są podświetlone
• Templo Mayor – Ta rozebrana Wielka Świątynia Azteków widoczna jest podczas spaceru z Katedry do Muzeum de San Ildefonso
• Plaza Santo Domingo z Kościołem de Santo Domingo – warto zobaczyć
• Basilica de Nuestra Senora de Guadalupe
• Museo Nacional de Antropologia
Osobiście nie lubię dużych miast, ale wbrew wielu informacjom nie odczuwało się smogu. Wyjazd z Mexico okazał się o wiele trudniejszy, a drogowskazy na Teotihuacan niewidoczne. Należy kierować się bardzo długo na Pachucę a potem… jakoś to będzie.
Niewątpliwie największą atrakcją Teotihuacan są dwie górujące nad nim piramidy – Piramide del Sol i Piramide de la Luna (słońca i księżyca). Ta pierwsza jest uważana za trzecią pod względem wielkości piramidą świata. Historycy dopatrują się w układzie ruin miasta zaawansowanej wiedzy astronomicznej i ówczesnych wyobrażeń wszechświata, ale cokolwiek by o tym mieście powiedzieć, trzeba przyznać, że robi duże wrażenie.
Największe miasto starożytnego Meksyku działa na wyobraźnię zdecydowanie bardziej niż Chichen Itza i Uxmal.
Warto przyjechać wcześnie rano, bo upały i turyści mogą zepsuć humor. Jest to jedna z największych atrakcji w Meksyku, tu trzeba być. Dokoła rozwija się miasteczko turystyczne, gdzie naganiacze wprost biją się, by turyści zjedli akurat w ich restauracji, Nie radzę kupować tu pamiątek, jest drogo. Dodatkowo w spacerze między Piramidami de Sol i de la Luna przeszkadzają drobni handlarze…
Po odpoczynku ruszyliśmy w stronę kolejnego ciekawego stanu Oaxaca. Życie tu zdaje się toczyć powoli, a mieszkańcy to przede wszystkim Indianie. Skalisty krajobraz pokryty egzotycznymi kaktusami, puste drogi pełne serpentyn, zmienna pogoda i uśmiechnięci mieszkańcy nadają temu regionowi swoisty klimat.
Do stolicy nie udało nam się dojechać – nocowaliśmy w hotelu Claudia w Tepeaca. Właściciel z satysfakcją pokazywał nam księgi gości, gdzie pojawiały się polskie nazwiska. Hotel bardzo gwarny i przepełniony.
Dzień 13 • 14 lipca (niedziela)
Dotarliśmy do Oaxaca po południu i od razu skierowaliśmy się na Monte Alban starożytnej stolicy Zapoteków. Same budowle owszem ciekawie zgrupowane w jednym miejscu, ale piękno tego miejsca polega na tym, że rozpościera się stąd widok nie tylko na stolicę stanu Oaxaca. Miasto Oaxaca nie należy do najciekawszych, wydaje się bardzo czyste i spokojne. Warto zwrócić uwagę na kościół Iglesia de Santo Domingo. Jest przepiękny. W czasie naszego pobytu przez miasto przetoczyła się barwna procesja religijna, która swój finał osiągnęła przed bazyliką Soledad. Była to uroczystość Guelaguetza, z której słynie ten region. Odbywa się ona co roku w niedzielę poprzedzającą główne obchody Guelaguetza i przedstawiany jest tam pokaz muzyczny i taneczny.
Stan Oaxaca słynie z kulinarnych wspaniałości (m.in. tlayudas) aczkolwiek trafienie do taniego lokalu w tym mieście graniczy z cudem. Tani nocleg znaleźliśmy w hotelu – a jakże! – Guelaguetza.
Dzień 14 • 15 lipca (poniedziałek)
Bardzo wcześnie rano wybraliśmy się do rejonu gdzie wytwarza się mezcal – alkohol z soku agawy. Celem jednak były gorące źródła wycięte w skałach na szczycie klifu, skąd widok przyprawia o zawrót głowy. Według mnie była to największa atrakcja wyprawy. Bardzo szybko znaleźliśmy towarzystwo licznej meksykańskiej rodziny i mezcal lał się strumieniami… Dojazd samochodem jest bardzo prosty – to zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Oaxaca. Gorzej, gdy trzeba skorzystać z komunikacji publicznej, można stracić cały dzień na dojazd, gdyż na ostatnich kilometrach droga to polny trakt. Chcieliśmy dostać się do głównej drogi w kierunku Puerto Angelo przez skrót do drogi na Ocotlan, ale miejscowi kategorycznie odradzili nam tę trasę, mówiąc, że jest nieprzejezdna. Wobec tego dokonaliśmy tanich zakupów mezcalu oczywiście z robakiem w butelce i ruszyliśmy okrężną drogą – przez Oaxacę – do Puerto Angelo. Zdecydowanie odradzamy nocną jazdę nad Pacyfik. Droga jest niesamowicie kręta i wąska, do tego brak możliwości przenocowania na trasie. Mając świetnego kierowcę zdecydowaliśmy się na nocną jazdę, ale przemieszczaliśmy się bardzo powoli. W Zipolite nad Oceanem Spokojnym byliśmy o drugiej nad ranem.
Nie wypadało budzić hotelarzy, więc wyłożyliśmy się na hamakach i pospaliśmy do rana.
Dzień 15 • 16 lipca (wtorek)
Zipolite to mała rybacka wioska, która jeszcze nie ma znamion kurortu turystycznego. Cabanas, w których zamieszkaliśmy były prymitywne, ale położenie było tak rewelacyjne (10 metrów od wody), że wszelkie niedoskonałości były niewidoczne. Warto napisać, że w cenie (3 USD) mogliśmy korzystać bezpłatnie z kuchni. Rozkoszowaliśmy się, więc przysmakami, organizując kolacje nad samym morzem, przenosząc meble kuchenne właśnie tam.
Wzdłuż 2 kilometrowej plaży ciągną się tańsze hotele i restauracje. Korzystanie z Internetu jest tu nieco droższe niż w innych miejscach Meksyku (około 1,5 USD za 1h).
Na końcu w kierunku zachodnim znajduje się plaża naturystyczna. Kąpiąc się trzeba mieć się na baczności, gdyż wody tu są szczególnie nieprzewidywalne (wiry wodne).
Oczywiście jest to fantastyczne miejsce do wypoczynku i zdecydowanie lepszy wybór niż oddalony o kilka km Puerto Angelo (tam warto się zaopatrywać się w żywność, bo w Zipolite jest drożej).
Dzień 16 • 17 lipca (środa)
Pogoda nad Pacyfikiem była wspaniała, aż nagle w nocy przeszła wielka ulewa. I tak bywało – w dzień pogoda, w nocy deszcz. Mogliśmy wypoczywać więc bez przeszkód.
Dzień 17 • 18 lipca (czwartek)
Trasa z Zipolite do Salina Cruz jest bardzo malownicza, a po godzinie droga obniża się i w sąsiedztwie pojawia się piękna plaża. Kilka kilometrów przed Salina warto skręcić w prawo i polną drogą przejechać 1 km nad morze (drogowskaz Conception de Bamba). Plaża jest tam nieprzyzwoicie szeroka, zupełnie pusta a okoliczne skałki są jak najbardziej do zdobycia. Warto tam wypocząć.
Dalej droga prowadzi przez nieciekawe tereny portowe i przemysłowe.
Nasz nocleg znaleźliśmy na granicy stanów Oaxaca i Chiapas w S. Pedro Tapanatepec. Tu w przyzwoitych warunkach można zjeść i wypić.
Dzień 18 • 19 lipca (piątek)
Mało ciekawa trasa zaprowadziła nas do Tuxla administracyjnej stolicy stanu Chiapas – tam zrobiliśmy zakupy w supermarkecie.
Kilka kilometrów za Tuxla w drodze na Chiapa de Corzo znajduje się wielki Canon del Sumidero. Jest to wątpliwa atrakcja tego regionu. Cena zupełnie z kosmosu, a rzeka Grijalva strasznie zaśmiecona. Wyjazd pozostawił niesmak a jedynym godnym zobaczenia (nie licząc biednego krokodyla pozującego co chwila do zdjęcia) miejscem jest klif pokryty zwisającym mchem na kształt choinki.
Do San Cristobal de las Casas dotarliśmy wieczorem nie mając problemów ze znalezieniem noclegów w czystym i miłym schronisku turystycznym.
Dzień 19 • 20 lipca (sobota)
Zamierzaliśmy jeszcze wrócić do S. Cristobal, więc rankiem wyruszyliśmy w stronę Palenque. Droga jest wąska, a pojawiające się często progi (tope) nie pozwalają rozwinąć prędkości. Pierwsza miejscowość, gdzie można spokojnie napić się kawy i zjeść tanie słodkie bułki to Ocosingo. To tu powstanie Zapatystów miało krwawy przebieg… dziś to senne miasteczko z dobrym połączeniem autobusowym nawet do stolicy kraju.
Agua Azul to pierwsza atrakcja na drodze do Palenque. Niestety duża liczba turystów, szczególnie miejscowych przeszkadza w kąpieli i odpoczynku. Kaskady robią wrażenie, a woda jest stosunkowo ciepła.
Zupełnie inaczej prezentuje się Agua Clara. To miejsce pozbawione turystów, gdzie posiadacze namiotów mogą we wspaniałej atmosferze odpocząć i przenocować. Rozlewisko turkusowej wody pozwala na bezpieczną kąpiel – my nie mieliśmy zbyt dużo czasu na poznanie tego zakątka.
Misol – Ha – kolejny 35 metrowy wodospad – jest dobrym miejscem na odpoczynek. Na amatorów kąpieli czeka piękne, szerokie jeziorko, należy jednak uważać na spadającą z wielką siłą wodę. Wieczorem pojawiamy się w Palenque i załatwiamy nocleg w dwóch małych pokojach dwuosobowych w hotelu Santo Domingo.
Miasteczko jest bardzo turystyczne, pełne lokali gastronomicznych.
Dzień 20 • 21 lipca (niedziela)
Bardzo ważne, by przed wejściem pojawić się około 8 rano, gdyż podczas naszego wyjazdu z ruin ciągnęły się kilometrowe kolejki do bezpłatnego wejścia, a o bezpiecznym zaparkowaniu auta można tylko pomarzyć.
Palenque to budowle w gęstym lesie tropikalnym. Ścieżki w ocienionym lesie są śliskie, ale pozwalają wytrwać i uciec od upałów.
Poruszanie się w takich okolicznościach ma znamiona małej wyprawy i pozwala choć na chwilę wczuć się w ten tajemniczy klimat.
Około 11 jest tu już parno, słońce mocno operuje a ludzi pełno.
Wyruszamy w stronę Bonampak zatrzymując się czasami z powodu kontroli wojskowych.
Żołnierze są kulturalni i mili, niektórzy pozują z nami do zdjęć – w nagrodę kupujemy im napoje. O ile wejście do Bonampak jest bezpłatne (jest niedziela), to aby dostać się na teren ruin miasta Majów należy wsiąść do publicznego busa. Tłumaczenie, że mamy przecież własny środek transportu nie przekonuje obsługi. Podobno zanieczyszczenie spalinami spowodowało zamknięcie tego odcinka dla samochodów. Jednak przejechanie 9 km za 5 USD od osoby wydaje nam się ceną zbyt wygórowaną i z racji tego, że zobaczyliśmy już trochę ruin i budowli (zresztą nam się już trochę przejadły) rezygnujemy z wejścia, a w zamian jedziemy do wioski Lacanja Chansayal.
Dziwna, mała osada jeszcze nie zepsutych przez turystów ludzi, którzy prezentują się okazale. Wszyscy mieszkańcy mają długie, ciemne włosy i chodzą w jednoczęściowych białych strojach przypominających prześcieradła. W pobliżu wioski (a nie jak piszą przewodniki w wiosce) znajdują się fantastyczne kaskady. By dojść, trzeba zapłacić wstęp i przejść około 3 km lasem rzadko uczęszczaną ścieżką. Cena wstępu zależy od nastroju obsługi – chłopcy bardzo się tu nudzą – wg wpisu do książki gości ostatni turyści byli tu 3 dni temu (Polaków nie było!). W lesie spotyka nas gęsta ściana splątanej roślinności, bywa że kolczastej, a nade wszystko wilgotnej. Charakterystyczny zapach wielu gnijących na podłożu roślin, ogromne miejscami drzewa, które kilka osób trzymających się za ręce byłoby dopiero w stanie ogarnąć to właśnie Dżungla Lacandona – kompleks lasów tropikalnych ciągnących się wzdłuż granicy z Gwatemalą w stanie Chiapas.
Na miejscu czeka nas nieprawdopodobna idylla, w pobliżu ni żywej duszy. Lud Lacanja wygląda dość dziwnie i groźnie a pewne zaniepokojenie wywołał u mnie fakt, że przyglądający się nam chłopak bawił się… maczetą. Na szczęście miał pokojowe zamiary – proponował nam wycieczkę po okolicznych, rozrzuconych ruinach Majów Lacanja – za odpowiednią opłatę. Zbliżał się zmierzch, a my musieliśmy jechać dalej. Niestety droga powrotna okazała się dość uciążliwa. Mocno padający deszcz i nie oznakowana droga sprawiły, że brudni, mokrzy i zmęczeni pojawiliśmy się w wiosce. Nocleg znaleźliśmy w granicznej wiosce Frontera Corozal w Posada L-k balak. Warunki najgorsze podczas całego pobytu. Bród, biegające nocą zwierzątka (!!!), sanitariaty na świeżym powietrzu.
W tym miejscu turyści przeprawiają się do Gwatemalii – nie jest to tanie przedsięwzięcie, gdyż z braku chętnych należy wyczarterować całą łódź dla siebie.
Równie kosztowna jest wyprawa łodzią do budowli Yaxchilan. Trzeba cierpliwie czekać aż łódź się zapełni turystami.
Dzień 21 • 22 lipca (poniedziałek)
Ruszyliśmy rankiem dość wcześnie, by zameldować się w Lagunach de Montebello przed nocą. Mimo dobrej drogi (kilka lat temu oddana do użytku) do Lagun – my zdecydowaliśmy się pojechać polną drogą do Chajul. Po drodze dzikie plantacje bananów (zerwaliśmy kilkadziesiąt zielonych, ale nie dojrzały nam do końca pobytu). Piękne widoki, zapomniane wioski. W Chajul, w jedynej restauracji zjedliśmy obiad i wjechaliśmy na główną drogę.
W Tziscao nad brzegiem malowniczo położonego jeziora (Laguna Tziscao) znajduje się schronisko turystyczne (posiada też czteroosobowe domki).
Dzień 22 • 23 lipca (wtorek)
Niestety podczas naszego pobytu pogoda się załamała, nastąpiło oberwanie chmury, było dość zimno. Klimat był zbliżony do Alp – zresztą krajobraz również. Kolejne Lagunas, które tworzą razem Lagunas de Montebello warto zobaczyć. Jednak nie dane nam było przepłynięcie tratwą po jednej z lagun – ceny odstraszają!
Za wjazd samochodem płaci się tylko raz – później w kolejnych lagunach wystarczy pokazać bilet. Do San Cristobal przyjechaliśmy bardzo późno zatrzymując się jeszcze w bardzo ciekawie położonym (wśród pagórków) miasteczku Comitan.
Dzień 23 • 24 lipca (środa)
Dzień 24 • 25 lipca (czwartek)
Zatrzymaliśmy się w San Cristobal akurat w tym okresie zachęceni opowieściami o barwnym święcie miasta.
Głównym miejscem obchodów tego święta był kościół Iglesia de San Cristobal. Droga prowadząca z miasta schodami do kościoła była bardzo kolorowo przystrojona, a na każdym stopniu swoje kramy z jedzeniem ustawili miejscowi. Impreza troszeczkę mnie rozczarowała – przypominała wiejski festyn pełen jadła i napojów.
Co warto zobaczyć w tym mieście i okolicach:
• Plaza 31 de Marzo – tu odbywają się imprezy, gra muzyka, a mieszkańcy odpoczywają do późnych godzin wieczornych.
• Templo de Santo Domingo – odbywały się tu koncerty chórów kościelnych (niestety płatne); wokół kościoła starsze Indianki sprzedawały swoje towary m.in. kukiełki z podobizną Marcosa. Tak nam się żal robiło tych bosonogich babuleniek, że kupowaliśmy tam dość często…
• Targowisko miejskie – tanio można znaleźć wszystko.
• San Juan Chamula – spektakularne widowisko w kościele (opis w przewodnikach)
• Zinacantan – wioska Tzozilów. W obu wioskach miejscowi niechętnie i wrogo odnoszą się do natarczywych turystów z aparatami. By zasmakować atmosfery warto wybrać się do wiosek w kierunku Larrainzar. Tam moi koledzy przeżyli wiele przygód, spotkali ludzi, którzy nie mieli jeszcze kontaktu z turystami, a ich znajomość hiszpańskiego była… zerowa!
Dzień 25 • 26 lipca (piątek)
Ponownie drogą do Palenque – tym razem nie zatrzymując się nigdzie – ruszyliśmy w kierunku Chetumal.
Trasa mało atrakcyjna; poprzez karłowatą puszczę docieramy do Chetumal. Na tej trasie można trochę poszaleć (prędkość) pod warunkiem, że ma się zapas paliwa. Stacje benzynowe wzdłuż tej drogi należą do rzadkości. Nam zabrakło paliwa – na szczęście – kilometr od stacji (miejscowość Xpujil). W Chetumal zabawiliśmy w hotelu Maria Dolores – warunki świetne, samochód na parkingu obok pokoju.
Miasteczko przyjemne nad Morzem Karaibskim przypomina kurorty w pobliżu Cancun; przyjemnie.
Dzień 26 • 27 lipca (sobota)
10 km drogą na południe znajduje się bardzo ruchliwe i chaotyczne przejście graniczne do Belize. My natomiast ruszyliśmy do Tulum. Wzdłuż drogi można kupić różne owoce, gotowe soki w woreczkach za niskie ceny.
W Tulum mogliśmy wybierać cabanas, namioty lub hamak. Zdecydowaliśmy się na dwuosobowe namioty nad samym morzem – widoki jedyne w swoim rodzaju. Biały piasek, tropikalna roślinność; cisza i spokój, brak turystycznych obiektów – warto tu zostać dłużej.
Dzień 27 • 28 lipca (niedziela)
Ruiny miasta Majów w Tulum, miasta położonego nad samym Morzem Karaibskim na południu Meksyku w stanie Quintana Roo to nic specjalnego, jeśli obejrzało się już inne szczątki takich budowli (nie tylko Majów) – w Chichen Itza, Uxmal, Teotihuacan czy Monte Alban w Oaxace. Dwa fakty czynią to miejsce wyjątkowym – jeden to położenie nad samym morzem, które w południe swoim turkusowym kolorem tworzy godne tło dla białego kamienia budowli Tulum, drugi zaś – to data wybudowania tego miasta – powstało ono na krótko przed samą konkwistą. Jest to więc jedno z ostatnich dzieł architektonicznych wielkiej cywilizacji Ameryki Środkowej – Mayabu – Świata Majów, który zajmował tereny dzisiejszego południowego Meksyku, Gwatemali i Hondurasu.
W niedzielę tu również jest wejście bezpłatne, a więc pełno turystów i ten fakt plus późniejsze upały każą nam zwiedzać tę atrakcję jak najwcześniej. Na kamieniach wygrzewają się ze stoickim spokojem iguany i gekony.
Dzień 28 • 29 lipca (poniedziałek)
Tego dnia oddaliśmy nasz wehikuł do wypożyczalni w Playa de Carmen a potem wróciliśmy autobusem do Raju (Tulum).
Tribal Village to ostatnia zatoczka z plażą w kierunku północnym, potem resztę plaży oddzielają niebezpieczne skały. Tam też stacjonuje wojsko licząc na to, że zastawi pułapkę na statki przerzucające narkotyki. W wolnych chwilach żołnierze patrolują plaże. Ich dowódca Alfonso Blanco Rodriruez spędził z nami wiele godzin opowiadając o życiu w Meksyku. Po obfitej kolacji przygotowanej przez Anię na plaży Alfonso przyniósł noktowizory i race, więc mogliśmy zabawić się w komandosów. Tak płynęły godziny pełne beztroskich chwil, przerywane tylko przygotowaniem posiłków, które przyrządzaliśmy w kuchni (spartańskie warunki) za dodatkową opłatą (5 USD dziennie od grupy).
Dzień 29 • 30 lipca (wtorek)
Niektórzy z nas nurkowali. Profesjonalnie – 25 USD jedno zejście, amatorsko za 10 USD. Miasteczko, lokale, sklepy, Internet – znajdują się około 3 km od plaży i cabanas i jest to jedyna niedogodność tej okolicy, a może zaleta?
Dzień 30 • 31 lipca (środa)
Porannym autobusem z dworca w centrum miasta (tam trzeba się dostać z cabanas taksówką) dotarliśmy do Cancun.
Tu zwiedziliśmy komercyjną część miasta, a Jacek Isla de Cancun (zona hotelas). Taksówką po 2,5 USD od osoby dotarliśmy na lotnisko i polecieliśmy bez przeszkód do Monachium.
Dzień 31 • 1 sierpnia (czwartek)
Zapakowani do granic możliwości (upominki) przejechaliśmy u-bahnem do centrum na Marienplatz (tam przeszliśmy się na spacer) a o 19:00 z Scheidplatz odjechaliśmy do Polski.
Dzień 32 • 2 sierpnia (piątek)
Kierowca tym razem popisał się, był punktualny, więc jeszcze przed 6 rano zameldowaliśmy się w Raciborzu.

Rozmaitości ze świata

Leżące u stóp Himalajów królestwo Bhutan stanie się pierwszym na świecie państwem, w którym wprowadzony zostanie całkowity zakaz palenia. Będzie on obowiązywał wszędzie i wszystkich. Także nielicznych turystów odwiedzających każdego roku to państwo.

W Moskwie ogromnym zainteresowaniem publiczności i mediów cieszyło się otwarcie prawdopodobnie pierwszego na świecie muzeum kradzieży samochodów. Ceremonię uświetniła para popularnych komentatorów telewizyjnych, którzy przecięli stalową wstęgę przy pomocy specjalnych nożyc.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u