Dominikana i Haiti – Agnieszka Stryczek, Paweł Chudzicki

Agnieszka Stryczek, Paweł Chudzicki

– termin wyjazdu:

marzec/kwiecień 2009

– wizy:

do Dominikany i do Haiti nie potrzebujemy wiz, o ile nie przebywamy tam dłużej niż 90 dni

– przewodniki:

“Podróże Marzeń: Dominikana i Haiti” Biblioteka “ Gazety Wyborczej” – chyba jedyny w języku polskim, który bardzo szczegółowo potraktował Haiti

“Caribbean Islands” Lonely Planet – nie polecamy, informacje są mocno okrojone najlepiej zaopatrzyć się w Lonely Planet “Dominican Republic & Haiti”

– kurs walut:

Dominikana – peso ( DOP)

1USD = 33,75 DOP

Haiti – gourde i dolar haitański ( my podajemy ceny w HTG)

1USD = 38,50 HTG

– szczepienia:

nie ma żadnych wymaganych szczepień

– języki w jakich można się porozumiewać z miejscowymi:

Dominikana : hiszpański, słabo z angielskim

Haiti: francuski, kreolski, hiszpański, angielski

Haiti i Dominikana, jedna wyspa dwa światy. Dominikana to państwo z latynoską tradycją i kulturą. Natomiast Haiti to czarna Afryka w pigułce. Te dwa kraje dzieli ogromna przepaść. Przepaść gospodarcza i kulturowa.

Jako wierni fani biura Ltur i miłośnicy wyjazdów spontanicznych, w pewną piękną sobotę rano zakupiliśmy bilet na Dominikanę na 21 dni za kwotę 318 euro. Wylot z Berlina a przylot do Frankfurtu. Znajomy zawiózł nas na granicę do Zgorzelca skąd w ramach Zug zum Flug czyli dodatku do biletu lotniczego do stolicy Niemiec pojechaliśmy pociągiem. Ponieważ wylot był z Berlina a przylot do Frankfurtu przejazdy koleją na terenie Niemiec i autobusami na lotnisko mieliśmy gratis.

26 marca 2009 r.

Po dziewięciogodzinnym locie wylądowaliśmy w Punta Cana. Jest to miejsce raczej mało przyjazne dla plecakowiczów. Znajdują się tutaj prawie wyłącznie wielogwiazdkowe resorty. Na lotnisku na biednych niedoinformowanych turystów czają się, jak wszędzie, cwani taksówkarze. Można jednak za całkiem przystępną cenę pojechać do wybranego miejsca miejską komunikacją. Trzeba wyjść na skrzyżowanie nieopodal lotniska i łapać małe busiki.

My niestety wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do najbliższego miasteczka z “bardziej przyjazną” dla nas infrastrukturą. Taksówka z Punta Cana do Bavaro kosztowała nas 20 USD. W Bavaro już jest hostelik na hosteliku i to nad samym oceanem. Ceny oczywiście są rożne więc warto się przejść po kilku. My wybraliśmy najtańszy za 40USD dwójka w La Posada de Piedra. Rzuciliśmy plecaki w kąt i pobiegliśmy na plaże. Ocean był wzburzony i piękny. Fale szalały. I tak już pierwszego dnia trzeba było suszyć pieniądze i wszystkie dokumenty.

Z Bavaro uciekliśmy na dzień następny bo 40 zielonych za nocleg to raczej przegięcie.

27 marca 2009 r.

Naszym celem były wieloryby, które ogląda się na półwyspie Samana.

Rano na najbliższym skrzyżowaniu złapaliśmy miejski bus do Higuey za 100 DOP.

Następnie bus Higuey – Sabana de la Mar za ok. 200 DOP. Do Samany można się dostać łodzią z Sabany de la Mar. Publiczny transport, czyli łódź, która płynie i płynie i płynie a kolejka jest bardzo długa i się czeka i czeka i czeka koszt 140 DOP. Nam się udało wkręcić na speed boat, który akurat przypłynął z turystami i wracał od razu z powrotem. Koszt 300 DOP od osoby a imprezka trwała tylko 45 minut.

I tak juz około 16,00 byliśmy w Samanie. Wynajęliśmy pokój w hotelu Docia za 500 DOP. I od razu ruszyliśmy na poszukiwanie biura, które zajmuje się organizowaniem polowania z aparatem fotograficznym na wieloryby. Najbardziej polecane ( i słusznie) jest biuro Victoria Marine na Melacon ( tel. 5382494). Koszt wypłynięcia z nimi na kilka godzin łodzią to 53USD. Ale są tego warci. Trzeba zaznaczyć że wieloryby pływają wokół Samany okresowo. Można je tam zobaczyć od połowy stycznia do połowy lub końca marca. Po rozmowie z szefową okazało się, że nie ma rejsów następnego dnia ze względu na pogodę i zbyt duże fale. Zakupiliśmy bilet na najbardziej dogodny pogodowo termin i dzięki temu ( albo przez to ) mieliśmy kilka dni, które trzeba było jakoś spędzić. Samana jest ładna ale bardzo malutka. Można ją obejść w dwie godzinki. Godne polecenia jest jedzenie, które można tutaj zakupić po zmroku na deptaku przy oceanie. Można skosztować różnych specjałów, takich jak np. ślimaki morskie – a wszystko w bardzo rozsądnych cenach.

Ceny jedzenia na Dominikanie:

woda – 10 do 20 DOP

orzech kokosowy – 20 do 50 DOP ( z rumem sprzedawany jako Coco Loco) ok

140 DOP

Soki – od 20 DOP

piwo małe – 60 DOP, duże – 100 DOP

jedzenie w garkuchni – od 100 DOP

obiad w restauracji – ok 300 DOP

No i oczywiście rum za bezcen.

28 marca 2009 r.

Z Samany zrobiliśmy sobie wycieczkę do Las Galeras – lokalny transport czyli tzw. gua gua do Las Galeras za 80 DOP. Tam spędziliśmy dwie noce, pokój w formie bungalowu, mieszkają tam głównie miejscowi. Miejsce nazywa się El Sol, pokój dla dwóch osób 300 DOP. W Galeras wynajęliśmy rowery i pojechaliśmy, na ponoć jedną z najpiękniejszych plaż na Dominikanie, i jedną z TOP 10 najładniejszych na Karaibach, czyli plaże Rincon.

Plaża jest naprawdę bajkowa, zwłaszcza, że nie ma tutaj hoteli i sklepów. Na plaży znajdują się tylko dwie urokliwe garkuchnie, które wyglądają jak rozpadające się szopy z paleniskami. Ale za to jedzenie jakie serwują może się równać z najlepszymi restauracjami. My zamówiliśmy sałatkę z ośmiornicy i pieczone plantany – czyli coś, co wygląda jak banan a smakuje jak ziemniak.

30 marzec 2009 r.

Z Las Galeras udaliśmy sie do El Limon zobaczyć oblegany przez turystów wodospad. Najpierw gua gua do Samany a z Samany do Limon za 50 peso/ os. Plecaki zostawiliśmy w wiosce w jakiejś chatce u miejscowych.

Prawie wszyscy jadą konno do wodospadu. Ale nie warto bo jest to tylko godzinny spacer. Pod wodospadem można sie wykąpać i wrócić do cywilizacji.

Z Limon wzięliśmy gua gua do Las Terrenas gdzie turystyka kwitnie. Tutaj można pójść na dyskotekę, wynająć quada lub zanurkować z którymś z klubów nurkowych.

Generalnie Terrenas jest mocno obleganym miejscem w związku z tym ceny są trochę wyższe. Pokój dwuosobowy – raczej nieszczególny, kosztuje 600 DOP. Ale za to miejsc noclegowych jest mnóstwo.

2 kwiecień 2009 r.

Po dwóch dniach wróciliśmy do Samany. Wynajęliśmy znowu ten sam pokój w tym samym hoteliku i popłynęliśmy w rejs. Udało nam sie zobaczyć 3 wieloryby.

3 kwiecień 2009 r.

Następnego dnia rano wsiedliśmy do autobusu i za 270 DOP dojechaliśmy do stolicy. W Santo Domingo znaleźliśmy hotel w Zona Colonial. Nazywał się Piratas a w środku wisiał ogromny plakat z filmu „Piraci” Romana Polańskiego. Pokój kosztował 33USD. Santo Domingo ma mnóstwo pokolonialnych zabytków. M.in. można tam zobaczyć dom Kolumba, pierwszy kościół wybudowany na ”Nowej Ziemi”. Znajdują się tam też liczne muzea, cena większości to ok. 50 DOP. Tutaj warto kupić pamiątki na głównym deptaku niedaleko Bazyliki Mniejszej, po pierwsze jest duży wybór a po drugie można mocno stargować ceny. Oprócz pamiątek zajęliśmy się też tutaj wysłaniem pocztówek. Ceny kartek pocztowych 10 -15 DOP, znaczki do Europy 25 DOP na poczcie, 40 DOP w sklepikach z pamiątkami.

W stolicy wybraliśmy się na walki kogutów. Do tego celu zbudowane są specjalne kryte areny wyglądające jak hale sportowe dla zapaśników. Imprezka kosztowała 300 DOP. Specyficzny folklor, ale warto pójść chociażby po to by zaobserwować jakie emocje wywołuje ten sport u dominikańskich macho.

5 kwiecień 2009 r.

Kupiliśmy bilety na autobus do Haiti do Port-au-Prince. Naczytaliśmy się przed wyjazdem jakichś okropności o tym kraju i dlatego wybraliśmy linie rejsową Carriba Tour, w cenę wchodziło załatwianie formalności na granicy oraz obiad w busie. Taki full service kosztował 66USD.

Haiti to zupełnie inny świat. Już na granicy jest ciekawie, głównie przejeżdżają przez nią wojska UN w pełnym rynsztunku. Stolica wygląda jak żywcem wyjęta ze środka czarnej Afryki. Problemy z wodą, problemy z elektrycznością, ze śmieciami, ze wszystkim. Trudno znaleźć coś rozsądnego do jedzenia. Z garkuchni korzystaliśmy tylko w konieczności. Bywało, że żywiliśmy się cały dzień pakowanymi ciasteczkami.

Ceny w Haiti:

tap tap w obrębie miasta – 10-15 HTG

woda 1l – 10-20 HTG

piwo od 30 HTG w sklepie do ok 50 HTG w knajpce

ceny obiadu w restauracyjkach – od 50-200 HTG

śniadanie składające się z kanapek, które robi się na chodniku, jedna bułka–10 HTG.

Wszystkie opowieści o tym jak to jest niebezpiecznie w Haiti są raczej mocno przesadzone. Zdarzało nam się wędrować nocą po mieście, nocą jeździć taksówkami.

Ale omijaliśmy takie miejsca jak np. przedmieścia stolicy – Cite Soleil, czyli jeden z największych slamsów świata. Kraj jest biedny ale sympatyczny. Miejscami bardzo brudny. Zaniedbując jakąkolwiek ekologię, doprowadzono do tego, że zaczęły wysychać rzeki. Wycinają lasy bez opamiętania i śmiecą na potęgę. Czegoś takiego jak w Port- au-Prince nigdzie wcześniej nie widzieliśmy. Centralna rzeka, a raczej jej koryto, było całkowicie wypełnione plastykowymi butelkami i innym świństwem.

Po przyjeździe do stolicy wzięliśmy taxi do najbardziej polecanego i chyba jedynego dla obcokrajowców hostelu. Taxi z mini dworca Caribe Tour do hostelu 20USD. Totalne zdzierstwo, można dojechać busikami ale my jeszcze wtedy byliśmy przestraszeni opisami tego miejsca – zupełnie niepotrzebnie. W hostelu Wall’s Guest House wzięliśmy dwójkę za 35USD w cenie był obiad, śniadanie i pitna woda bez ograniczeń, w hostelu żadnych plecakowiczów tylko rodziny misjonarzy i Lekarzy Bez Granic.

6 kwiecień 2009 r.

Rano zaczęliśmy zwiedzanie. Była akurat niedziela, na drogach straszne tłumy, wszyscy właśnie szli albo wracali z kościoła. Do tego odbywały się jakieś procesje, które totalnie hamowały ruch. Tap tapy cały czas zmieniały trasy i nie mogły wydostać się z tych świętych korków, dlatego w końcu wysiedliśmy i zaczęliśmy zwiedzanie na nogach.

W stolicy warto zobaczyć Żelazny Targ, gdzie pod zadaszeniem ciągnącym sie kilometrami można kupić wszystko: żółwie na obiad, laleczkę voo doo, czy sztuczne włosy. Można tez wejść na dach targu i podziwiać widoki z góry. W środku trzeba uważać na drobnych złodziejaszków. Kramy stoją jeden przy drugim prawie w ogóle nie ma przejścia, wszędzie trzeba sie przeciskać . W ogóle targ robi jakieś kosmiczne wrażenie. Jest to skrzyżowanie zapełnionej piwnicy z pchlim targiem.

Stolica Haiti słynie również z ozdobnej architektury, typowym przykładem jest Hotel Oloffson, który można zwiedzać za darmo, a najlepiej wynająć sobie pokój gdyż nie jest tam aż tak drogo a pokoje są naprawdę w pięknym kolonialno – ozdobnym stylu.

Ważnym miejsce w Porto jest Plac Niepodległości, niedaleko zaś znajduje się Muzeum Sztuki Haitańskiej – wstęp 50 HTG.

Sztuka to nieodzowny element życia Haitańczyków. Stąd wywodzi sie sztuka naiwna, która święci teraz soje triumfy. O Haitańczykach mówi się, że każda rodzina ma przynajmniej jednego artystę malarze i jednego poetę. Sztuka w tej części świata jest widoczna na każdym kroku choćby np. pięknie ozdobione tap tapy.

8 kwiecień 2009 r.

Po kilku dniach spędzonych w stolicy wybraliśmy sie do Jackmel. Bus kosztował 140 HTG ( express kosztuje 200 HTG). W Jackmel spotkaliśmy pewnego Węgra, z którym po Haiti podróżowaliśmy już do końca. Oprócz zwiedzania dość ładnego miasteczka do Jackmel przyjeżdża się na spotkanie z religią voodoo. Wizyta u mambo, czyli kapłana voodoo nie należy do tanich. Takie spotkanie aranżuje m.in. madam Yclide tel 2882420. Po tym jednak co zobaczyliśmy na ulicach w Haiti kolektywnie wraz Węgrem doszliśmy do wniosku, że raczej rezygnujemy z tego doznania. Jedno wyjście do mambo może kosztować i 1000 USD a nigdy nie wiadomo co kapłan nam pokaże i ile w końcu zażąda. Nocleg w Jackmel kosztował 600 HTG w Guy’s Guest House. Warto przejść się po mieście i poszukać czegoś taniego, jest tam dość sporo hostelików.

9 kwiecień 2009

Z Jackeml pojechaliśmy do Cap Haitien. Najpierw trzeba wrócić do stolicy i dopiero stamtąd autobusem do Cap – 500 HTG. Droga jest długa i ciekawa. Autobus popsuł się kilka razy, kierowca do którego zwyczajowo zwraca się “blanco” (czyli biały, ktoś ważny, majętny, właściciel biznesu itp. Do białych też się tak tutaj wszyscy zwracają) terroryzował cały autobus. Jechał jak szalony, nie zwracał uwagi na prośby o zatrzymanie się i strasznie rządził. Kilka razy obraził się na wszystkich pasażerów bo chcieli wysiąść za potrzebą i trzeba go było potem prosić żeby ruszył w dalszą drogę.

Do Cap jedzie się by zobaczyć Cytadelę La Ferriere, bilet kosztuje 5USD. Żeby ją zobaczyć trzeba wejść na 900 metrowy Pic La Ferriere. Dla leniuszków na dole czekają konie, które na swoich grzbietach za drobną opłatą wniosą na górę każdego.

My wybraliśmy się na nogach i po około godzinie byliśmy już na górze. Pogoda na szczycie zmienia sie bardzo szybko. Momentalnie potrafi zrobić się bardzo zimno albo mglisto, albo wręcz zaczyna strasznie lać deszcz. Warto zabrać ze sobą coś cieplejszego do ubrania pomimo tego że u podnóża góry jest np. około 30 stopni.

Nocleg w mieście w pokoju 3 osobowym kosztował 500 HTG – Hotel Columbia, problemy z wodą i prądem, ale na przeciwko czynny do nocy sklep z piwem, który wynagradza te niedogodności. Niedaleko Cap Haitien znajduje się osławiona plaża dla bogatych turystów Labadie Nort. Jest to dzierżawiony półwysep przez firmę turystyczną Royal Caraibbean International. Raz dziennie zawija tutaj ogromny statek z turystami, którzy wylegują się pod parasolami z drinkami w ręku, jeżdżą na skuterach wodnych itp.itd. a po 8 godzinach wracają na statek i odpływają nie wiedząc nawet że byli na Haiti – organizator nie informuje o tym klientów by niepotrzebnie ich nie płoszyć.

10 kwiecień 2009

Z Cap udaliśmy się już w stronę granicy z Dominikaną. Bus z Cap do granicy w Ouanaminthe kosztuje 100 HTG. Stamtąd do punktu granicznego za 100 HTG warto wziąć motor – taxi. Przejście granicy 10USD – opłata obowiązkowa.

Z granicy wzięliśmy autobus do Puerto Plata za 140 DOP.

Po Peurto Plata można poruszać sie moto – taxi. Kurs w obrębie miasta kosztuje 50 DOP.

11 kwiecień 2009 r.

Z noclegami był tu pewien problem. Wszystkie najtańsze hotele kosztowały po 400 DOP. Nam udało sie wynająć cały domek niedaleko plaży za tą kwotę i przespaliśmy w nim dwie noce. W Puerto Plata jest kilka atrakcji turystycznych, np. kolejka linowa za 200 DOP. Można nią pojechać oglądać pomnik Jezusa zrobiony na wzór i podobieństwo Jezusa z Rio de Janeiro. Warto też zajrzeć tutaj do fabryki rumu, którą się zwiedza za darmo + degustacja Mojito bez ograniczeń. Dominikana jest drugim na świecie producentem rumu. W fabryce obsługa również sobie nie żałuje napitku w związku z tym panuje tam bardzo sielankowa atmosfera. Dzięki temu nauczyliśmy się w fabryce rumu tańczyć maciate i merenge. Wieczorem próbowaliśmy trenować dalej te tańce na miejscowej dyskotece. Dominikana to bardzo roztańczony i rozśpiewany kraj. Na każdym kroku słychać muzykę, w autobusach wszyscy znają teksty puszczanych piosenek.

13 kwiecień 2009 r.

Z Puerto Plata pojechaliśmy autobusem do Higuey za 160 DOP. Taxi po tym mieście kosztuje ok 150 DOP. Spaliśmy w hotelu za 500 DOP. Tutaj też zrobiliśmy ostatnie zakupy. Kupiliśmy przede wszystkim rożnego rodzaju cygara, z których również słynie Dominikana. W Higuey znajduje się bardzo ważna dla Dominikańczyków Bazylika de la Nuestra Senora de la Altagracia, nasz hostel był naprzeciw wejścia na teren bazyliki.

14 kwiecień 2009 r.

Z Higuey wzięliśmy bezpośrednio autobus na lotnisko w Punta Cana za 80 DOP. Opłata przy wylocie na lotnisku wynosi 10USD.Przy odlocie można też nabyć zdjęcie które obsługa robi wszystkim przylatującym w otoczeniu pięknych, skąpo ubranych pań, ale nasze chyba zgubili tak więc do samolotu wsiedliśmy bez tej „podstawowej” pamiątki w ręku.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u