Chile i Argentyna czyli rozkosze dla oka i podniebienia – Agnieszka i Piotr Trojanowscy

Zaciekawieni opowieściami kolegów podczas OSOTT’2002 postanowiliśmy wybrać się do Ameryki Południowej. W ciągu czterech tygodni odwiedziliśmy bardzo ciekawe i różnorodne miejsca. Oba kraje są bardzo przyjazne i łatwe do podróżowania. Mają dobre drogi, komfortowe autobusy i samoloty, są bezpieczne. Ich atrakcje – szczególnie przyrodnicze – często przechodzą najśmielsze oczekiwania. Dodatkową nie do pogardzenia atrakcją, jest wyśmienita naszym zdaniem kuchnia, nie mówiąc już o winach, za bardzo przystępną obecnie cenę.

Termin

Luty 2003 (29 dni)

Skład uczestników

3, a później 2 osoby

Trasa

Santiago – Calama (pustynia Atacama) – Santiago – Wyspa Wielkanocna – Santiago – Punta Arenas – (park Torres del Paine) – El Calafate (park Los Glaciares, lodowiec Perito Moreno, Fitz Roy, Cerro Torre) – Ushuaia (Ziemia Ognista – Punta Arenas – Puerto Montt (wyspa Chiloé) – Santiago – Buenos Aires – Iguazu – Buenos Aires

Koszt

2400 USD/osobę, w tym przeloty 1415 USD; inne wydatki 985 USD

Przeloty

British Airways – 732 USD + 103 USD opłat lotniskowych (na trasie Warszawa – Londyn– Miami – Santiago – Wyspa Wielkanocna – Santiago – Buenos Aires – Londyn – Warszawa), kupione w Polsce na promocji „dni odlotowych cen 11–13 stycznia 2003”
Lan Chile – 310 USD + 22 USD opłat, Visit Chile Airpass (4 loty Santiago – Calama, Calama – Santiago, Santiago – Punta Arenas, Punta Arenas – Puerto Montt)
Kupione w Polsce. Pass można kupić tylko poza Ameryką Południową. Wlatując do Chile liniami Lan Chile koszt wynosi 250 USD za pierwsze 3 loty i 60 USD za każdy następny, maksymalnie do 6 lotów. Innymi liniami odpowiednio 350 USD i 80 USD. Ponieważ odcinek Miami- Santiago obsługiwany jest przez linie Lan Chile, zapłaciliśmy niższą cenę. Informacje na np: www.suedamerika-line.de
Aerolinas Argentinas – 60 USD (193 peso) Rio Gallegos-Ushuaia business class economy 30 USD 188 USD (596 peso) Buenos Aires – Iguazu – Buenos Aires
Kupione w Argentynie, od maja 2002 wszyscy obcokrajowcy płacą jedną cenę 596 peso za Buenos Aires-Iguazu niezależnie od linii lotniczej, nie ma żadnych ofert.

Wizy

Chile, Argentyna – do 90 dni obywatele polscy nie potrzebują wizy. Nie ma żadnych opłat przy przekraczaniu granicy poza podatkiem wylotowym międzynarodowym z Buenos Aires 18 USD.
USA – oczywiście konieczna jest wiza. Jeśli na lotnisku w USA przebywa się w tranzycie, wiza nie jest potrzebna. Nie można jednak opuścić lotniska. Należy zwrócić szczególną uwagę, gdyż pomimo to niektóre linie lotnicze potrafią robić problemy z wpuszczeniem na pokład samolotu!

Waluty

Chile 1 USD = 740–750 Peso
Argentyna 1 USD = 3,15–3,2 Peso
Dewaluacja Peso jest zauważalna. W ciągu miesiąca zmiana o ok. 3%. Wymiana w Casa de Cambio lub w bankach (w bankach koniecznie trzeba mieć przy sobie paszport). U cinkciarzy kursy raczej nie lepsze niż w bankach. Bankomaty są liczne, sprawnie działają. W Argentynie w wielu miejscach (sklepy, restauracje) można płacić dolarami amerykańskimi (korzystny przelicznik, a w eleganckich sklepach w Buenos Aires często o wiele lepszy niż bankowy).

Ceny

Chile i Argentyna należą jeszcze do krajów, w których podróżować da się stosunkowo tanio za średnio ok. 20–25 USD dziennie bez transportu lotniczego.

Hotele

Często korzystaliśmy z bardzo popularnych kwater prywatnych i pensjonacików. Około 10–12 USD za pokój 2-osobowy, zwykle bez łazienki, ale bardzo często ze śniadaniem. Bardzo czysto, zawsze ciepła woda, często dostaje się ręczniki i mydełka. Droższe są noclegi na Wyspie Wielkanocnej (30 USD) i Santiago (17 USD bez śniadania).

Posiłki

W Chile drugie danie w restauracji 3,5–5 USD, wino butelka (nie stołowe) 5–7 USD i w górę. Hamburger itp. w budce 1,5–2,5 USD, woda mineralna 1,5l 1–1,5 USD.
W Argentynie WIELKIE drugie danie 3–4 USD, wino stołowe 1,5 USD, dobre od 3–4 USD. Desery 1–2 USD. Woda mineralna 1,5l – 0.3–0.5 USD, chleb 0,2 USD, jogurt 1l – 1 USD.

Transport

Autobusy dalekobieżne:
Ushuaia-Punta Arenas – 13h – 25 USD
El Calafate-Rio Gallegos – 5h – 9 USD
Puerto Natales-El Calafate – 3h – 4 USD
Puerto Montt-Santiago nocny zwykły – 14h – 16 USD, semi-cama – 24 USD (rozkładane fotele, kolacja śniadanie), cama – 50 USD (9 łóżek w całym autokarze, posiłki).
Ustalone godziny odjazdu, miejscówki, czasami może nie być miejsc, wskazana rezerwacja!
Taksówki miejskie:
Santiago na lotnisko 20–30 min. 8 USD, w mieście 10 min. 3–4 USD
Buenos Aires na lotnisko międzynarodowe 30–40 min. 8–10 USD, na krajowe 20 min. 3 USD
Wynajem samochodów ok. 40–50 USD dziennie:
Calama: Toyota Hilux 4×4, 3 dni, unlimited mileage – 135 USD
Puerto Montt: Toyota Yaris, 2,5 dnia, unlimited mileage – 80 USD
Wyspa Wielkanocna: Suzuki Vitara 4×4, 2,5 dnia, unlimited mileage – 100 USD
Iguazu: Ford Ka, 26 godz, limit 200 km – 42 USD
Benzyna 1l – Chile – 0,6 USD, Wyspa Wielkanocna – 0,4 USD, Argentyna – 0,6 USD

Czas w stosunku do polskiego zimowego

Chile, Argentyna (– 4) godz
Wyspa Wielkanocna (– 6) godz

Kiedy jechać – klimat

Chyba najprzyjemniej w lecie, czyli od grudnia do marca. Temperatury jak i opady w zależności od miejsca są niestety bardzo różne. Poczynając od pustyni Atacama w dzień jest gorąco 30– 35°C, w nocy nawet poniżej zera – Altiplano, duża wysokość, ok. 4000 m n.p.m.. Jak na pustynię przystało deszcze padają sporadycznie. W Patagonii „la clima se cambia rapidamente”.
Temperatura bardzo się zmienia zależnie od wysokości, bliskości oceanu itd. W granicach mniej więcej od 3°C do 25°C. Deszcze zdarzają się nader często (uwaga przy planowaniu podróży, można stracić sporo czasu w oczekiwaniu na wyłonienie się w końcu z chmur lodowca czy góry). Wyspa Wielkanocna cieszy się klimatem polinezyjskim: ciepło 25–35°C i raczej nie pada. W Buenos Aires jest gorąco. W Iguazu bardzo gorąco 35°–45°C i okropnie wilgotno.
Planując pobyt w Patagonii polar i kurtka w stylu Gore-Tex jest raczej nieodzowna (przydatne nieprzemakalne spodnie). W pozostałych miejscach można się obyć cienkim polarem.

Zdrowie

Odwiedzone kraje są bardzo czyste. Myślimy, że nie powinno się mieć obaw przed jedzeniem na ulicy. Wody z kranu z zasady nie pijemy ale w wielu miejscach zapewniano nas, że się do tego nadaje. Szczepienia nie są wymagane. Nie ma ryzyka zarażenia malarią.
Apteki są wyposażone w leki jak w Europie.

Bezpieczeństwo

Nie mieliśmy osobiście, ani nie słyszeliśmy o żadnych problemach z bezpieczeństwem podczas podróży. Wszędzie ludzie wydawali się być ogromnie sympatyczni, pomocni i uczciwi. Nie przydarzyła się nam ani jedna próba oszustwa czy wyłudzenia pieniędzy. Pomimo pewnych informacji o możliwych niebezpieczeństwach w taksówkach w Buenos Aires nie doświadczyliśmy żadnych przykrości i sądzimy, że podróże zwłaszcza w dwie i więcej osób są bezproblemowe.

Przewodniki

Chile & Easter Island – Lonely Planet Bolivia, Chile – Dumont Argentina – Dumont

Fotografowanie

Filmy można kupić w cenach podobnych do polskich. 100 ISO 36 exp. były za około 4 USD.

Język

Dogadać się po angielsku można, ale w ograniczonym zakresie i miejscach. Znajomość hiszpańskiego, choćby w podstawowym zakresie oddaje nieocenione usługi. Odnieśliśmy wrażenie, że ludzie z o wiele większą sympatia odnoszą się do turystów, choćby próbujących używać ich języka.

Łączność

Jest wiele telefonów publicznych na karty. Ok. 7 USD za 10 min. z Polską. (Jest kilka konkurencyjnych sieci. Karty jednej nie działają w drugiej).
W Argentynie działa Poland Direct (darmowy numer telefonu, płaci strona polska) nr: 0800 888 7648. W Chile nr: 123 003 481. Niestety nie działał w żadnym napotkanym telefonie! Nie używaliśmy telefonów komórkowych. Według naszych informacji tylko ERA i Plus GSM ma roaming w Chile i Argentynie, IDEA tylko w Argentynie. Oczywiście konieczny jest telefon trójsystemowy.
W Chile można wynająć telefon komórkowy za ok. 2 USD dziennie, (ograniczone zastosowanie ze względu na zasięg, zwłaszcza w rejonach turystycznych odległych od dużych miast). Kafejki internetowe są szeroko rozpowszechnione, ok. 0,5 USD za godz.

Pamiątki

Brak wielu charakterystycznych dla tych krajów wyrobów ludowych. Na Wyspie Wielkanocnej naszyjniki z muszli, kręgów i zębów rekina. W Argentynie różnorodne naczynia do picia Yerba Mate i tak zwane „boladores” – kulki na rzemieniach do gonienia bydła. Ceny podobne we wszystkich odwiedzonych miejscach, natomiast ogromnie różne w zależności od jakości wykonania. W Buenos Aires znajdują się jedne z najlepszych antykwariatów, jakie widzieliśmy na świecie, z europejskimi dziełami sztuki wywiezionymi w okresie II Wojny Światowej. Ceny niestety dla amatorów i znawców, ale wybór nie do opisania.

Dziennik wyprawy

(Ceny podajemy przeliczone na USD. Ceny noclegów za osobę w pokoju dwuosobowym)

Dzień 1 • Londyn, Miami, Santiago

Polecieliśmy z Warszawy przez Londyn do Miami. Samolot do Miami spóźnił się i zabrakło nam czasu, żeby pojechać do miasta i na plażę, na co liczyliśmy spragnieni kąpieli w oceanie po długich, szarych, zimowych miesiącach w kraju. W związku z tym czas do odlotu do Santiago spędziliśmy odpoczywając (wylegując się) na trawniku w okolicach lotniska. Po kolejnych 9 godzinach lotu, nieco „zużytych”, powitał nas słoneczny poranek w stolicy Chile.

Dzień 2 • Santiago

Z bardzo eleganckiego, nowoczesnego lotniska udajemy się autobusem (1,2 USD, 30 min.) do centrum. Zatrzymujemy się w hotelu (Hostel Americano 10 USD/os). Idziemy zwiedzać miasto. Centrum Santiago nie odznacza się wybitną architekturą. Godne polecenia jest odwiedzenie Mercado Central i zjedzenie tam obiadu. Wielki wybór świeżych ryb (warto spróbować congrio) i owoców morza, a do tego jeszcze większy wybór doskonałych chilijskich win. Na pobliskim targu można zaopatrzyć się w świeże owoce których jest zatrzęsienie. Po południu jedziemy do nowoczesnej dzielnicy Providencia (ulica Avenida Suecia) i Las Condes (ulica Goyenecha), które zaskakują nas nowoczesnymi wieżowcami w amerykańskim stylu i eleganckimi sklepami, barami i restauracjami.

Dzień 3 • Calama (pustynia Atacama)

Z samego rana, taksówką (8,5 USD) udajemy się na lotnisko. Podczas 2-godzinnego lotu podziwiamy rozległe pustynne tereny północnego Chile – pustyni Atacama. Wypożyczamy samochód terenowy Toyota Hilux (135 USD na 3 dni, unlimited mileage). Jedziemy do San Pedro de Atacama, malutkiej typowo pustynnej osady. Zamieszkujemy w hotelu Corwatsch – całkiem miły (6 USD/os) z łazienką na korytarzu (problemy z wodą w San Pedro – niskie ciśnienie). Po zjedzeniu kurczaka w lokalnej knajpce wyruszamy na pustynię. Nasza trasa wiedzie przez wioskę Toconao (ciekawy cmentarz, mnóstwo kwiatów), następnie lagunę Chaxa, gdzie podziwia się salar (wyschnięte słone jezioro) i flamingi (ale nie jest ich wiele), Wstęp 2,5 USD/os. Dalej docieramy do Socaire – małej miejscowości na Altiplano. Zmuszeni jesteśmy kupić benzynę od lokalnych chłopów z beczki z powodu braku jakiejkolwiek stacji benzynowej – za złodziejską cenę prawie 1 USD za litr. Wytargowujemy do tego 3 słodkie bułki gratis. Daleko na Altiplano podziwiamy jeziorka: lagunę Miscanti i Miniques (obłędne!). Po jeździe na skróty przez piaski trafiamy na Salar de Aquas Calientes (nazwa ta jest myląca, gdyż jezioro o tej nazwie na mapach występuje ok. 50 km na północny wschód – w związku z tym łatwo zgubić drogę). Skuszeni pięknymi widokami podjeżdżamy za blisko, wydawałoby się wyschniętego jeziora, i zapadamy się w słonym błocie po osie. Wyjechanie z powrotem na „suchy ląd” pomimo napędu na cztery koła, kosztuje nas półtorej godziny kopania soli rękami i spuszczenia powietrza z opon (jak okiem sięgnąć w okolicy nie ma żadnych gałęzi, kamieni itp.). Przy następnej z lagun – Tuyajto – robi się ciemno, tak naprawdę nie jesteśmy pewni gdzie jesteśmy. W końcu trafiamy na Salar de Laco na granicy z Argentyną (drogowskaz na Paso de Lago Sico). Decydujemy się z przykrością wracać drogą którą przyjechaliśmy. Jest bardzo zimno i bardzo ciemno. Do domu wracamy o 22:45. Boli nas głowa. Mamy wrażenie, że ma to związek z wysokością po jakiej jeździliśmy (ponad 4000 m n.p.m.). Flamingi są w wielu innych miejscach po drodze – a nie jak podaje przewodnik tylko w laguna Chaxa. Widać też wiele lam i vicunii.

Dzień 4 • Laguna Verde (Boliwia, pustynia Atacama)

Rano jazda ostro pod górę na Altiplano, podjazd 45 km bez żadnych zakrętów, już sobie wyobrażamy co to będzie kiedy będziemy tędy zjeżdżać (gdyby tak mieć rowery!). Po drodze widać wiele lam. W oddali góruje majestatyczny wulkan Lincancábur. Boimy się, że wypożyczonym samochodem nie puszczą nas przez granicę do Boliwii. Robimy głupotę, nie zatrzymujemy się przy posterunku i wjeżdżamy do Boliwii w kierunku laguna Verde. Nic specjalnie ciekawego. W drodze powrotnej zatrzymuje nas celnik i po długich targach ustalamy wysokość kary za nielegalne przekroczenie granicy na 25 USD za samochód. Następnie jedziemy do Reserva Nacional los Flamencos. Po drodze Salar de Puysa i jeszcze jeden, nie zaznaczony na mapie w Lonely Planet. Wjeżdżamy na 4500 m n.p.m. i znów łapie nas puna (choroba wysokościowa). Skręcamy z drogi w pustynię. Oczom naszym ukazują się niesamowite formacje – słupy skalne na piasku. Totalne pustkowie, cały dzień nie spotkaliśmy drugiego auta – jakby coś się stało z samochodem to za dwa lata znaleźliby pewnie trzy szkielety na pustyni. Po południu wracamy do San Pedro. Zastaje nas burza i rzęsisty deszcz – we wsi święto, ludzie wylegają na ulicę. Nie padało tu od roku. Na zachód słońca pędem jedziemy do Valle de la Luna i Cordillera de la Sal (tylko 20 km od miasteczka). Niesamowite, księżycowe, jak nazwa wskazuje, formacje skalne i widoki. Koniecznie trzeba wejść na wielka wydmę.
Gdyby mieć na Atacamę tylko kilka godzin to jest to obowiązkowy punkt programu i naszym zdaniem nic mu nie dorównuje.

Dzień 5 • gejzery El Tatio (pustynia Atacama)

W środku nocy zrywa nas ze snu budzik. O 4:00 ruszamy szutrową drogą do szeroko reklamowanych gejzerów El Tatio. Po drodze tłum busików z turystami zdążającymi w tym samym kierunku. Po 2 godzinach docieramy na miejsce, jeszcze w całkowitej ciemności. Jest bardzo zimno (jak to na wysokości 4200 m n.p.m.). Powoli budzi się dzień, z ziemi unosi się para, gdzieniegdzie tryskają skromne fontanienki wrzącej wody, pomiędzy nimi snują się turyści. Naszym zdaniem miejsce jest przereklamowane. Kto był np. na Islandii może zdecydowanie sobie tę atrakcję podarować. Zwłaszcza nie jest konieczne tak wczesne wstawanie i długotrwałe marznięcie w oczekiwaniu na brzask – nic się nie dzieje, mijają długie minuty. Opisywane termy w których rzekomo warto się wykąpać po mroźnym poranku przypominały błotniste bajorka. Droga powrotna – wioska Caspara – nic ciekawego. Ładne widoki na Andy w śniegu, kaktusy a’la saguaro. Wioska Chin Chin – kościółek z gliny, drzwi z drzewa kaktusowego. Następnie jedziemy do Chuquicamata – największej na świecie kopalni miedzi. Niestety zwiedzanie możliwe jest tylko o 8:30 rano z przewodnikiem (za darmo, dobrowolny datek). Wszystko wygląda bardzo profesjonalnie. Kopalni nie da się niestety zobaczyć inaczej. W okolicy na piasku uwagę naszą przykuwa nieprawdopodobne złomowisko ogromnych ciężarówek do wożenia rudy. W ostatniej chwili, mając dwie godziny do odlotu, jedziemy do Pukará de Lasana – ruin średniowiecznego zamku indiańskiego położonego w środku kanionu (wejście 0,7 USD/os, 47 km od Calamy). Warto zobaczyć, plus bardzo widowiskowy dojazd. W drodze na lotnisko odwiedzamy podmiejski supermarket w Calamie. Standard jak w Europie Zachodniej. W Santiago tym razem nocujemy w hotelu Paris (położony w samym centrum 8,5 USD/os z łazienką).
Na Atacamie samochód terenowy nie jest konieczny ale zdecydowanie wygodniejszy i umożliwia zjechanie z drogi do ciekawych miejsc. Następnym razem też byśmy taki wypożyczyli.

Dzień 6 • Wyspa Wielkanocna

Po 5 godzinach lotu nad oceanem oczom naszym ukazuje się Wyspa Wielkanocna – skrawek lądu 24×12 km (ku przestrodze: na lotnisku w Santiago przy check-in zmuszono nas do zapłacenia opłaty lotniskowej w wysokości 8 USD, która jakoby nie była ujęta w naszych biletach. Po wezwaniu kierownika zmiany okazało się, że nasze bilety były w porządku i oddano nam pieniądze, aczkolwiek ze sporym niezadowoleniem). Na lotnisku w Hanga Roa, stolicy wyspy, mnóstwo ludzi z agencji, oferujących pokoje i wynajem samochodów. Dość standardowe ceny (15 USD/os, wysoki standard, eleganckie pokoje z łazienkami) Wynajmujemy samochód, Suzuki Vitara 4×4 za 100 USD na 2,5 dnia (podobno najtaniej Suzuki Samuraj za 35 USD/dzień – nie był dostępny). Radzimy po opuszczeniu samolotu szybko się orientować bo tłum turystów prędko wyszarpuje najciekawsze i najtańsze oferty. Warto coś „złapać” jeszcze przed odebraniem bagażu. Nie tracąc czasu ruszamy oglądać największą atrakcję wyspy, ogromne, antyczne posągi (Moai) wykute z kamienia, będące pomnikami nagrobnymi przodków, stojące w grupach na wspólnych cokołach (Ahu). Widzimy Ahu Akivi (seven sailors) jedyne miejsce, gdzie posągi patrzą na morze, potem Puna Pau, miejsce, gdzie z czerwonej skały wykuwano czapki dla posągów. Następnie jedziemy do chyba najciekawszego miejsca, Ranu Raraku, wygasłego wulkanu z którego zboczy wykuwano rzeźby by transportować je w różne zakątki wyspy. To miejsce jest fantastyczne, magiczne, tu można zrobić najlepsze zdjęcia. Zdecydowanie warto zostać dłużej, a widoki wryją się na zawsze w pamięć! Wieczorem oglądamy sąsiednie Ahu Tongariki i wracamy do miasta bo właśnie zaczynają się nocne ekstrawagancje związane z corocznym ludowym festiwalem „Tapati”. Bardzo sympatyczna impreza, ludzie radośnie tańczą i śpiewają. Emanuje z nich szczęście i beztroska Polinezji.
Wyspa jest tak mała, że mając samochód można ją w ciągu jednego dnia spokojnie całą objechać naokoło „zaliczając” wszystkie atrakcje. My na Wyspę przeznaczyliśmy 2,5 dnia i sądzimy, że to wystarcza, by ją spokojnie poznać i nacieszyć się widokami. Natomiast atmosfera jest tak sielska, że z przyjemnością można odpoczywać tydzień.

Dzień 7 • Wyspa Wielkanocna

Po obfitym śniadaniu kierujemy się na plażę Anakena, jedyny 200 m piaszczysty odcinek poza tym skalistego wybrzeża. Pływamy w gorącym turkusowym oceanie, jemy ananasy. Zaskoczeni jesteśmy tylko zupełnym brakiem turystów. Nie spotkaliśmy również nikogo wczoraj (przez 3 godz.) w sławnym Rano Raraku. Jest środek sezonu turystycznego, co robią ludzie, którzy w liczbie 250 sztuk, 3 razy w tygodniu wysiadają z samolotu? Oglądamy nieopodal położone Te Pito Kura – największy leżący posag i „pępek świata” – dziwny okrągły kamień. O 15:00 udajemy się na wulkan w centrum wyspy, gdzie w ramach festiwalu „Tapati” odbywają się zawody: kto szybciej zjedzie z góry po trawie na sankach z połączonych dwu pni banana. Jeźdźcy występują jak ich Pan Bóg stworzył nie licząc skromnej przepaski i bojowych znaków namalowanych farbami na skórze. Sanki po stromym stoku jadą nawet do 90 km/h. Trzeba mocno się trzymać bo jak się spadnie to się długo i boleśnie koziołkuje. Na wieczór wybieramy się na krater wulkanu Orongo, a potem jeszcze raz podziwiać w promieniach zachodzącego słońca Ahu Akivi i Tongarika. Na wyspie są imponujące stada wolno pasących się koni. Wieczorem znowu festiwal i tańce.

Dzień 8 • Wyspa Wielkanocna

Rano w wielkim pośpiechu jedziemy zrobić ostatnie zdjęcia, kupić pamiątki (naszyjnik z kręgów i zębów rekina). Pobyt na Wyspie zdecydowanie opłaca się zaplanować podczas festiwalu Tapati, który trwa zazwyczaj przez dwa pierwsze tygodnie lutego. O 12:20 wylatujemy pełni wrażeń z powrotem do Santiago. W stolicy idziemy na pożegnalną kolację do eleganckiej dzielnicy Providencia. Niestety z ważnych powodów, następnego dnia rano, musi wracać do Europy towarzysz naszej podróży. Od tej pory jedziemy już tylko we dwoje. Mieszkamy w znanym nam hotelu Paris.

Dzień 9 • Puerto Natales (Patagonia)

Porannym samolotem udajemy się do Punta Arenas (międzylądowanie w Puerto Montt). Mamy wielkie szczęście, niebo jest bezchmurne, za oknem roztacza się widok na stepy i góry Patagonii. Widzimy w pełnym słońcu Fitz Roy i Cerro Torre, jeziora i lodowce parku Los Glaciares i Torres del Paine. Przed lądowaniem samolot zatacza krąg nad cieśniną Magellana (na lotnisku nic nie wiedzą na temat lotów do Ushuaia). Z lotniska autobus do centrum (2 USD) i od razu przesiadka na autobus (4 USD) do Puerto Natales, małego portu nad Seno Última Esperanza (cieśnina ostatniej nadziei), bazy wypadowej do parku Torres del Paine. Autobus w odróżnieniu od innych miejsc w Chile pełen jest turystów z plecakami. Człowiek czuje się trochę jak w lecie w Zakopanem. Park znajduje się niestety około 120 km od Puerto Natales co przekłada się na 2–2,5 h dojazdu szutrową drogą, w odróżnieniu od Zakopanego i Tatr. Zamieszkujemy w Pension Maria (5 USD/os ze śniadaniem). Wieczorem w agencji turystycznej rezerwujemy miejsca w schroniskach na terenie Parku. Refugio Grey, pod lodowcem, 33 USD/os nocleg+wypożyczenie śpiworu+obiad+śniadanie oraz Refugio las Torres za 35 USD/os (to samo wliczone), płatne z góry. Na kolację jemy rybę z grilla – merluzę.
Schroniska warto zarezerwować, bowiem zwykle zajęte są prawie wszystkie na długo do przodu, co może bardzo pokrzyżować plany, chyba, że ma się własny śpiwór, namiot, palnik, jedzenie itd. Myśmy podróżowali „na lekko” i nie opłacało się na dwa dni ciągnąć tego wszystkiego ze sobą. Pewnym rozwiązaniem może być wynajęcie namiotu i reszty sprzętu na miejscu ale cenowo wychodzi niewiele taniej niż schronisko. Park zazwyczaj zwiedza się, robiąc trekking. Można zdecydować się na 5 – dniową okrężną trasę lub trasę w kształcie litery W, również zabierającą 5 dni. My postanowiliśmy zobaczyć najważniejsze rzeczy w 3 dni (wg przewodników odcinek przez nas zaplanowany, powinien wymagać 4 dni).

Dzień 10 • Park Torres del Paine (Patagonia)

Wyjeżdżamy o 7:00 autobusem publicznym firmy J&B do parku (10 USD/os w obie strony, dowolny termin powrotu) absolutnie nie do polecenia, bo się strasznie spóźnia. Wstęp do parku 11 USD/os płatne przy każdorazowym przekraczaniu bram parku. Po drodze wspaniałe widoki na iglice skalne Las Torres. Autobus przystaje w kilku miejscach wewnątrz parku, skąd zaczynają się różne szlaki. Robimy krótki 15 min. wypad do wodospadu Salto Grande, po czym wracamy do przystanku przy jeziorze Lago Pehoé. Łapiemy katamaran, który przewozi nas na drugą stronę tego urokliwego jeziora o zielonej wodzie (13 USD/os 30 min., na pokładzie darmowa kawa do woli). Idziemy szlakiem 2,5 h do schroniska Grey u stóp lodowca Grey. Zaczyna padać deszcz, wieje jakże typowo dla Patagonii prosto w oczy ostry wiatr. Do celu dochodzimy już mocno zmoknięci. Po drodze, co prawda osnute mgłą, ale wspaniałe widoki na lodowiec i góry lodowe na jeziorze Grey. Schronisko przypomina trochę styl starej Roztoki przed remontem. Jest dość zimno i mokro bo oszczędzają drewno do kominka. Na miejscu towarzystwo międzynarodowe, europejsko-amerykańsko-chilijskie. Pochłonięci rozmową zasiadamy do obfitej kolacji. Całą noc leje deszcz.

Dzień 11 • Park Torres del Paine (Patagonia)

Po śniadaniu o świcie wyruszamy w długą drogę do schroniska Las Torres. Mijamy Campo Italiano, schroniska Pehoé i Los Cuernos. Cały czas leje, praktycznie nic nie widać. Po 12 godzinach pomimo Gore-texów, mokrzy do suchej nitki docieramy na miejsce. W celu poprawienia sobie nastroju kupujemy litrowe wino w kartonie.

Dzień 12 • Park Torres del Paine (Patagonia)

Rano wszystko mamy mokre – tu również oszczędzają na ogrzewaniu, ale nie grzeszymy marudzeniem widząc ludzi z namiotów. Chmury się rozstępują, wychodzi słońce. Idziemy zobaczyć wieże Torres. Niestety skręcona wcześniej kostka jak na złość daje znać o sobie z potrójna siłą. Mając świadomość, że przed nami jeszcze długa podróż, zawracamy z drogi. Wsiadamy w autobus, który jedzie wzdłuż parku, robimy zdjęcia. Wracamy do Puerto Natales. Zamieszkujemy w bardzo przyjemnym i czystym pensjonacie Casa Cecilia (7 USD/os) i suszymy rzeczy. Kupujemy bilety do El Calafate w Argentynie (18 USD/os – warto wcześniej zarezerwować, problemy z miejscami!) Na kolację idziemy na rybę, doskonałego, wyśmienitego, grillowanego łososia (absolutnie rewelacyjna restauracja El Rincon de Tata).
Na marginesie, gdyby na zwiedzanie parku mieć tylko jeden dzień, niegłupim rozwiązaniem jest wycieczka autobusem za 20 USD/os, który jedzie i zatrzymuje się w miejscach umożliwiających zobaczenie z drogi wszystkich głównych atrakcji. Większość pocztówkowych i albumowych zdjęć wykonano właśnie z drogi, a nie ze szlaków w parku, z których nie ma takiej perspektywy.

Dzień 13 • Lodowiec Perito Moreno El Calafate (Patagonia)

O 9:00 autobusem firmy Turismo Zaahij jedziemy 5,5 h do Argentyny do miejscowośći El Calafate. Po drodze niesamowite widoki na Torres del Paine, a już w Argentynie na majaczące na horyzoncie Fitz Roy i Cerro Torre. Na przejściu granicznym formalności przebiegają sprawnie i bez niespodzianek. Po przyjeździe ze względu na doskonalą pogodę, a doświadczeni już przez jej kaprysy, szybko podejmujemy decyzję i przesiadamy się na ostatni (godz. 15:00) turystyczny busik jadący do lodowca Perito Moreno (15 USD/os w obie strony). Wjazd do parku Los Glaciares 6 USD/os. Decydujemy się na godzinną przejażdżkę statkiem do ściany lodowca (8 USD/os,1h, niekoniecznie, ale warto, bo widać lodowiec z zupełnie innej perspektywy niż z brzegu). Potem podziwiamy czoło lodowca ze specjalnych pomostów na brzegu. Tego widoku nie da się opisać, zapiera dech w piersiach. Wracamy do miasta o 21:30. Plecaki rzucamy w hospedaje Lago Azul (4,5 USD/os bez śniadania) i idziemy na kolacje do parilla-asador (restauracja z grillem). Po tragicznym dla wielu kryzysie, Argentyna stała się dostępnym dla nas (finansowo!) rajem kulinarnym. W restauracji aż kłębi się od ludzi. Zamawiamy porcje steku – biffe de chorrizo – wielkie jak łapa niedźwiedzia, popijamy czerwonym winem, a rachunek ku naszemu zdumieniu wynosi 4,5 USD/os. To miłe uczucie będzie nam towarzyszyć już do końca podróży.

Dzień 14 • Fitz Roy, Cerro Torre (Patagonia)

Od samego rana aż do południa tłuczemy się busem firmy Caltur (23 USD/os, 5h) do wioski El Chaltén. Podróż umilają niesamowite widoki Cerro Torre i Fitz Roy na tle granatowego, bezchmurnego nieba, na którym co jakiś czas majestatycznie zataczają kręgi kondory. Niestety, przy bramach parku Los Glaciares (o dziwo wstęp za darmo) tracimy czas na obowiązkową ekologiczno-poglądową pogadankę, a na horyzoncie pojawiają się frontowe chmury. Biegiem ruszamy na szlak do bazy pod Cerro Torre. Wychodzimy z lasu na przełęcz – pierwszy punktu widokowy. Góry spowija już gęsta mgła, nie ma po co dalej iść. Siadamy pod drzewem, czekając na wieczór, by ostatnim autobusem wrócić do El Calafate. Po drodze raczymy się litrowym piwem Quilmes (0,6 USD). Jeszcze raz przekonujemy się, jak niepewna jest pogoda w tym rejonie świata. Ale poranne widoki na długo pozostaną w pamięci. Kolacja w jeszcze lepszej knajpie, godnej polecenia „La Tablita”. Tym razem na talerzu nie mieści się doskonałe jagnię – cordero patagonico.

Dzień 15 • Ushuaia (Tierra del Fuego)

Ruszamy w drogę na Ziemię Ognistą do miasta Ushuaia. Z kilku teoretycznie dostępnych opcji transportu wybieramy autobus do Rio Gallegos (9 USD/os, 4h) i następnie lot samolotem Aerolinas Argentinas do Ushuaia (60 USD/os, 30 min, bussines class – nie było miejsca w economy za 30 USD/os). (Alternatywą mogą być bezpośrednie loty: El Calafate-Ushuaia Aerolinas Argentinas (86 USD/os+6 USD tax lotniskowy) lub tylko w środy LADE (30 USD/os). Bezpośredniego autobusu nie ma, a pokonanie trasy lądem w jeden dzień z przesiadką w Rio Gallegos przynajmniej w chwili pisania nie było możliwe). Lądując widzimy postrzępione, gdzieniegdzie pokryte śniegiem, czarne szczyty gór, otaczające kanał Beagle’a nad którym leży Ushuaia – stolica argentyńskiej Ziemi Ognistej – „końca świata”. Z lotniska z darmowego telefonu rezerwujemy Hospedaje Rio Ona (9 USD/os z łazienką i śniadaniem), po czym taksówką (1,5 USD, 10 min.) udajemy się na miejsce. Na kolację jemy zwykłe kluski ale próbujemy ciekawych win: Caballero de la Cepa z czystego samego szczepu Malbec oraz wina Torrontes z winogron przywiezionych kiedyś z Europy, w której obecnie wyginęły.

Dzień 16 • Ushuaia (Tierra del Fuego)

Po porannym spacerku w padającym deszczu i zapoznaniu się z miasteczkiem, kupujemy bilet na wycieczkę katamaranem po kanale Beagla (firma Tolkeyen 35 USD/os, 6,5 h). Wypływamy o 15:00, po drodze widzimy na wystających z morza skałach siedliska kormoranów, lwy morskie i dwa rodzaje pingwinów. Katamaran jest bardzo komfortowy, ma przeszkloną ciepłą kabinę, co jest ważne, gdyż cały czas pada deszcz, wieje wiatr, a temperatura nie przekracza 5°C. Na pokładzie jest ok. 50 osób. Katamaran podpływa do wszystkich zwierząt i zatrzymuje się. Można wyjść na zewnętrzny pokład, dokładnie się przyjrzeć i zrobić zdjęcia. (Jest wiele konkurencyjnych firm oferujących rejsy po kanale. Zasadniczo są dwa rodzaje rejsów: krótki ok. 20 USD, 3 h, tylko do kormoranów i lwów morskich i długi ok. 35 USD, 6 h, do kormoranów, lwów i pingwinów. Należy dokładnie upewnić się przed zakupem biletu dokąd się płynie. Trzeci typ rejsu zawiera jeszcze zwiedzanie typowego rancho Estancia Harberton. Według naszych informacji żadna firma nie oferuje wysiadania na ląd do zwierząt – jest to podobno zabronione. Po powrocie do miasta o 21:30 oddajemy się ucztom kulinarnym na tak zwanym „tenedor libre”. Za 5 USD/os można zjeść dowolną ilość mięs z grilla i sałatek. Należy umieć wykazać się rozsądkiem i powściągliwością, mając na uwadze litość dla własnego żołądka.

Dzień 17 • Ushuaia (Tierra del Fuego)

Autobusikiem (3 USD/os w obie strony) udajemy się do położonego 12 km od miasta parku narodowego Tierra del Fuego. Wysiadamy przy Laguna Roca i szlakiem podążamy do końca drogi narodowej nr 3 nad Bahía Lapataia, będącej południowym końcem biegnącej od Alaski Panamericany. Roztaczające się wokoło sielskie krajobrazy przypominają obrazki znad Lago Maggiore czy Garda w Dolomitach. Jest dużo ptaków, są ciekawe bobrowiska (nie widać bobrów). Z zainteresowaniem uświadamiamy sobie, że nie występują tu w ogóle drzewa iglaste. Dominuje drzewo narodowe Ziemi Ognistej – rodzaj buku – lęga. Niektóre okazy wystawione na działanie wiejących tu ciągle zachodnich wiatrów przyjmują kształt drzew flagowych. Po powrocie do miasta, chodząc po ulicach zauważamy, że większość sklepów oferuje pamiątki, niestety w przeważającej większości straszny kicz dla turystów. Tym razem na kolację próbujemy lokalnego przysmaku południowego wybrzeża Patagonii – wielkiego kraba morskiego „centolla”. Nie jest tani, ale zdecydowanie warto spróbować, bo podobno występuje tylko w tym rejonie świata.

Dzień 18 • Punta Arenas (Patagonia)

Wyruszamy w długa drogę z Ushuaia z powrotem do Punta Arenas w Chile. Jedziemy autobusem firmy Tolkeyen o 6:30 rano (23 USD/os, 13h). Firma autobusowa oferuje śniadanie w miłej piekarni po drodze. Widoki marne bo znowu pada. Na granicy z Chile istny cyrk. Okazuje się ze nie wolno przewozić artykułów spożywczych, z wyjątkiem pieczywa i wody. Jest to ostro egzekwowane, urzędnicy dokładnie węszą i zaglądają w każdy zakamarek autobusu. W przypadku znalezienia „dowodu rzeczowego” wywlekają „przestępcę” grożąc surowymi konsekwencjami. Nakryci na gorącym uczynku Anglicy mówili po powrocie do autobusu, że po dłuższych pertraktacjach skończyło się na konfiskacie drugiego śniadania. Nasze osobiste, specjalnie przygotowane kanapeczki z szyneczką i pomidorkiem, cudem przekraczają granicę schowane pod fotelem. Autobus jedzie przez Punta Delgada i promem przekracza Cieśninę Magellana.

Dzień 19 • Wyspa Chiloé

Rano jak zwykle bardzo komfortowy samolot Lan Chile zawozi nas do Puerto Montt. Na lotnisku wypożyczamy samochód (Toyota Yaris 80 USD, 2 dni+kilka godzin, unlimited mileage). Jedziemy na wyspę Chiloé, po drodze mijamy nie najpiękniejsze centrum miasta. Uroku dodaje mu zdecydowanie widoczny na horyzoncie wulkan Osorno i Calbuco. Na promie na wyspę (10 USD/samochód, 30 min.) spotyka nas niespodzianka. Za statkiem podąża delfin i popisuje się całą serią wspaniałych skoków. Wyspa jest bardzo malownicza i sielska. Na łagodnie wijących się zielonych pagórkach porozrzucane są wioseczki słynące z pięknych kolorowych drewnianych kościołów. Oglądamy rybacki port Ancud. Zatrzymujemy się w stolicy wyspy – Castro (Hostal Chiloé 6 USD/os ze śniadaniem). Miasto słynie z niesamowitych domków zbudowanych na palach na brzegu morza „palafitos”.

Dzień 20 • Wyspa Chiloé

Zaczyna się doroczny ludowy festiwal „Festival Costumbrista Chilota”. Na przedmieściach na specjalnym terenie, od rana rozstawiane są budki z różnymi rodzajami jedzenia, przygotowywane przez lokalne rodziny, sklepy, strażaków, policję, czerwony krzyż itp. Nieopodal powstają wystawy owoców, warzyw, miodu i różnorodnych zwierząt gospodarskich od kurczaków i kaczek poczynając a na świniach i koniach pociągowych – perszeronach kończąc. Wszędzie rozbrzmiewa skoczna muzyka ludowych kapel. Atmosfera jest super, można próbować lokalnych przysmaków, ciast, pierożków. Po południu jedziemy na południowy koniec wyspy skuszeni opowieściami kolegi, który tam był i widział zabudowania wiejskie z płotami wykonanymi z żeber wielorybów. Nam niestety nie udaje się ich znaleźć, ale za to widzimy dziwnych ludzi zbierających na plaży czarne wodorosty. Choć brzmi to nieprawdopodobnie, podobno skupuje się je jako surowiec do produkcji plastiku? Wieczorem na placu w Castro bawią się i śpiewają ludzie. (Mającym na zobaczenie Chiloé mało czasu polecamy Castro. Jest to zdecydowanie najciekawsze i najbardziej reprezentatywne miejsce. Można tu przyjechać tanim lokalnym autobusem z Puerto Montt. Resztę wyspy można sobie podarować).

Dzień 21 • Puerto Montt

Niestety opuszczamy sympatyczne Chiloé. Pada deszcz, wiszą chmury. Tym razem z promu wiozącego nas na stały ląd widzimy przelatujące pelikany. Chcieliśmy podjechać samochodem w okolicę wulkanu Osorno i jeziora Todos Los Santos. Z powodu stojących nisko nad ziemią chmur, niweczących jakiekolwiek widoki, rezygnujemy i ostatecznie lądujemy w Puerto Varas. Jest to senna mieścina na brzegu jeziora Llanquihue. Alejkami przechadzają się emeryci, mamy z dziećmi karmią kaczki. Ponieważ nie widzieliśmy regionu Los Lagos, tak entuzjastycznie opisywanego w przewodnikach i chętnie odwiedzanego przez turystów, nie powinniśmy się na jego temat wypowiadać. Mamy jednak wrażenie, że przypomina on bardzo Szwajcarię z licznymi jeziorami otoczonymi masywami górskimi. (Z Puerto Varas można przedostać się jeziorami do Bariloche. Statek ok. 100 USD w jedną stronę ok. 12 h). O 15:00 wracamy do Puerto Montt oddać samochód. Dowiadujemy się o możliwości jazdy autobusem do Santiago. Udaje się nam kupić semi–camę (24 USD/os, 14 h). Czas do odjazdu autobusu spędzamy spacerując po mieście i wielkim shopping-mallu. O 19:15 odjeżdżamy, dostajemy kolację w autobusie i wyciągamy się do spania (nawet komfortowo).

22 Dzień • park Radal Siete Tazas

Rano o 6:45 zatrzymujemy autobus na rozdrożach na Panamericanie, koło miasta Curicó, jakieś 2 godziny drogi przed Santiago. Taksówką (5 USD jedziemy 20 km do miasteczka Molina. Tam na stacji autobusowej kupujemy bilet na pierwszy kurs o 8:30 (2 USD/os) w firmie Bus Hernandez do Parque Ingles w parku narodowym Radal Siete Tazas (wodospady na rzece Río Claro).
Po dwóch godzinach tłuczenia się po szutrach wysiadamy wcześniej, przy wodospadzie Velo de la Novia. Stamtąd udajemy się piechotą ok. 4 km do wspaniałych kaskad Siete Tazas (2 USD/os). Jest to miejsce z rzadka odwiedzane przez turystów, ale bardzo ciekawe. Wodospady przypominają ciąg siedmiu gigantycznych filiżanek herbaty, w których woda przelewa się kolejno z jednej do drugiej. Schodzimy również na dno kanionu do pobliskiego wodospadu Leon (15 min.). Spotykamy czterech młodych Anglików, którzy przyjechali tu z kajakami spłynąć po wodospadach Siete Tazas. Informują nas, że przyjemność ta (pozwolenie) kosztuje 7 USD/os. O 14:30 powrotnym autobusem wracamy do Moliny, dalej lokalnym busikiem (0,5 USD/os) jedziemy do Curicó, skąd autokarem (3 USD/os) kierujemy się w stronę stolicy Santiago. Niestety tego dnia w Chile kończyły się jakieś wakacje. Na stacji kłębił się nieopisany tłum podróżnych. W pośpiechu by zdobyć miejsce kupiliśmy nieopacznie bilet na autobus „osobowy”. Nie działała w nim klimatyzacja, nie otwierały się okna, ludzi weszło chyba 100, a podróż do Santiago trwa jedyne 4,5 h! (normalnie 2 h). Późną nocą docieramy na miejsce i idziemy na ostatnią kolację w Chile. Próbujemy lokalnego przysmaku „pastel de choclo”.

Dzień 23 • Buenos Aires

Po dwóch godzinach lotu z pięknymi widokami na Andy z królującą nad nimi Aconcaquą lądujemy w Buenos Aires. Z lotniska rezerwujemy położony w samym centrum hotel Chile na Avenida Mayo 1297 (6,5 USD/os z łazienką, wiatrakiem i śniadaniem). Do miasta jedziemy autobusem firmy Manuel Tienda Leon (5 USD/os) z opcją podwiezienia pod hotel (1 USD/os). Zwiedzamy Plaza de Mayo, Avenida 9 Julio (najszersza na świecie ulica) a wieczorem idziemy do dzielnicy San Telmo. Dech zapierają w piersi wystawy niezliczonych antykwariatów. Wiele europejskich muzeów może tylko zazdrościć wyboru sreber, zwłaszcza Art Deco, sztućców, porcelany i instrumentów muzycznych. Widzieliśmy na przykład sklep posiadający całą paletę kryształowo- srebrnych waz niemieckiej firmy WMF z przełomu wieków XIX/XX. Klient może sobie wybrać model z oryginalnego katalogu z 1906 roku. W innym sklepie do wyboru stoją pierwsze produkowane w XX wieku patefony i gramofony. Oczywiście wszystkie sprawne z zestawem oryginalnych „płyt” – woskowych wałków i kart perforowanych. Kolację jemy w miłej atmosferze (gorący klimat, gwieździste niebo) na Plaza Dorrego.

Dzień 24 • Buenos Aires

Idziemy na Av. Florida, główną arterię handlową i finansową Buenos Aires. Wrażenie robią wielkie budynki banków zakute w metalową blachę, pomalowane w grafitti z niewybrednymi hasłami pod adresem Amerykanów, rządu itd. Uderzający jest widok żebraków. To nie są typowi kloszardzi. Widać, że wielu z nich to młodzi ludzie z rodzinami, którzy z dnia na dzień stracili wszystko. Oglądamy sklepy w Galerias Pacifico. Idziemy do dzielnicy Retiro na Plaza San Martin. Kierujemy się do najelegantszej i najbogatszej dzielnicy Recoleta. Na ulicy Av. Alvear podziwiamy wspaniałe kamienice, eleganckie sklepy i kapiące złotem antykwariaty. Spacerujemy po słynnym cmentarzu Recoleta z grobem Evy Peron. Po południu przenosimy się do dzielnicy parków Palermo. Odpoczywamy w ogrodach japońskich gdzie zabawiamy się karmieniem ogromnych, tłustych, różnokolorowych karpi (wstęp 0,8 USD/os). Wracamy metrem do hotelu z Plaza Italia (bilet jednorazowy 0,2 USD/os). Kolacja w pizzerii Güerrin na Av. Corrientes, knajpie godnej polecenia. Wbrew nazwie poza pizzą jest tam masa innych potraw, a tłum gości świadczy, że dobrze dają tu jeść. Co ciekawe, Porteńos, jak nazywają mieszkańców Buenos Aires, główny posiłek dnia spożywają wieczorem i to raczej późnym. Restauracje zapełniają się około godziny 22–23.

Dzień 25 • wodospady Iguazu

Taksówką (3 USD, 15 min.) jedziemy na krajowe lotnisko Aeroparque. Dzień wcześniej kupiliśmy bilety do Iguazu liniami Aerolinas Argentinas, za niestety niemałą cenę 188 USD/os. (Od maja 2002 wszyscy obcokrajowcy płacą taką cenę niezależnie jaką linia lecą: AA czy LAPA. Wcześniej można było lecieć za cenę dla Argentyńczyków ok. 90 USD. O ile zdołaliśmy się zorientować nie ma obecnie innych możliwości). Samolot leci 1 h 40 min. Na marginesie nie ma co się nastawiać na zobaczenie wodospadów z samolotu, bo są tak schowane w dżungli, że jest to niemożliwe. Na lotnisku w Iguazu wita na tropikalny upał: wilgotno i żar leje się z nieba. Z lotniska rezerwujemy hotel Alexander (9 USD/os), inne są tańsze ale podobno nie ma miejsc, a nie mamy czasu na poszukiwania. Cwaniak w informacji turystycznej chce nam wcisnąć taxi na 24 h za 84 USD. Wynajmujemy samochód Ford Ka z klimą, 42 USD na dzień +kilka godzin, limit 200 km wolnych, możliwość dowolnego przekraczania granicy z Brazylią, alternatywą jest jeżdżenie do wodospadów lokalnymi busikami – colectivo, ale szczególnie po stronie brazylijskiej trzeba się wiele razy przesiadać. Ponieważ mamy bardzo mało czasu na wodospady, wybieramy samochód. Już po drodze z lotniska tuż przed samochodem przelatują bajkowe, kolorowe motyle.
Zostawiamy rzeczy w hotelu, niestety marnym. Mały pokój, klima pracuje jak sieczkarnia. Jedziemy na stronę brazylijską. Po krótkich formalnościach na granicy docieramy do bram parku (wstęp 6 USD/os). Po parku jeździ z wolna turystyczny autobus i zatrzymuje się w poszczególnych interesujących miejscach. My od razu udajemy się do szlaku (długość ok. 1100 m) wiodącego specjalnymi pomostami, z których roztaczają się zapierające dech w piersiach widoki na całą panoramę wodospadów. Jest niesamowicie gorąco i wilgotno, wokoło krążą ogromne motyle, wszędzie unosi się mgła rozbitej wody. Tłumy turystów z całego świata w wieku raczej emerytalnym. Główną zaletą strony brazylijskiej jest możliwość podziwiania całej panoramy wodospadów z dużej odległości, w odróżnieniu od strony argentyńskiej (jest możliwość wycieczki motorówką pod wodospady z poglądowo-ekologiczną przechadzką po dżungli, tak zwane Macuco Safari ok. 35 USD/os, 1,5 h. Można przelecieć się helikopterem nad wodospadami 60 USD/os, 10–15 min. Helikopter obniża się minimalnie niestety tylko 300 m! nad taflą wody). W drodze powrotnej odwiedzamy brazylijskie miasto Foz do Iguazu nie będące samo w sobie wielką atrakcją. Zważywszy jednak, że mamy samochód, postanawiamy zobaczyć kawałeczek „prawdziwej” Brazylii. Mówi się tu już po portugalsku. Pijemy doskonałe soki wyciskane ze świeżych owoców. Przez rzekę można nawet zobaczyć Paragwaj. Można wybrać się na wycieczkę do pobliskiej elektrowni wodnej Itaipu – największej na świecie, trzeba być jednak na miejscu rano. Wieczorem wracamy do Argentyny. Na granicy odkrywamy wielki całodobowy sklep wolnocłowy, pełen perfum, alkoholi, ciuchów itd. Ceny niestety nie są zachęcające. Na kolację jemy okropną rybę, popijamy jeszcze gorszym winem a kończymy tragicznym deserem queso con dulce de zapallo. Zły smak rekompensuje nam miejscowy festiwal. Karnawał ma się ku końcowi więc zorganizowano tu jakby miniaturę sławnego festiwalu z Rio de Janeiro. Do wczesnego rana, główną ulicą maszerują mocno umalowane, skąpo ubrane, roztańczone dziewczyny, dziewczynki i całkiem malutkie dzieci popędzane przez swoje mamy. Zabawy co niemiara.

Dzień 26 • wodospady Iguazu

Rano czym prędzej pędzimy do parku po stronie argentyńskiej. Wstęp 10 USD/os. Zbudowano tutaj wiele skomplikowanych pomostów, z których wodospady można podziwiać jak na dłoni. Wymaga to niestety pogodzenia się z faktem, że w ciągu pierwszej półgodziny zostaje się przemoczonym do suchej nitki. Jeszcze wcześniej może odmówić posłuszeństwa aparat fotograficzny, co nam się przydarzyło, pomimo prób chowania go do plastikowego worka. Ze strony argentyńskiej najlepiej widać Garganta del Diablo – największy z wodospadów Iguazu. Wybieramy się na 15 minutową wycieczkę motorówką pod wodospady (8 USD/os). Zabawa jest przednia, mnóstwo śmiechu. Nie wspominamy już, jak mokrzy jesteśmy. (Opcjonalnie są wycieczki po dżungli i spływy motorówką po rzece. Po stronie argentyńskiej nie widzieliśmy helikopterów). O 15:30 ostatnim samolotem wracamy do Buenos Aires. Wieczorem kolacja w sprawdzonej już restauracji Güerrin na Av. Corrientes.

Dzień 27 • Buenos Aires

Po standardowym argentyńskim śniadaniu – tres medialunas i cafe con leche (trzy rogaliki i kawa z mlekiem) idziemy na miasto. Obserwujemy demonstracje pod Palacio del Congreso. Nie orientujemy się jednak w jej politycznych zawiłościach. Spacerujemy po nowej dzielnicy powstałej z dawnych doków portowych – Puerto Madero. Jest tu dużo eleganckich restauracji. Po południu przenosimy się do dzielnicy La Boca. Jest bardzo kolorowo. Mnóstwo turystów, ulicznych straganów z pamiątkami. Wieczorem metrem jedziemy do Palermo na otwarcie międzynarodowego festiwalu tango. Oglądamy niesamowity pokaz fajerwerków w rytmie sławnych tang. Potem rozpoczyna się koncert. Odnosimy wrażenie, że tango się bardziej słucha, a mniej tańczy. Dopiero pod koniec, jakby na deser, występują doskonałe zawodowe pary tancerzy. Tłum reaguje bardzo żywiołowo. Właściwie po nocy wracamy na kolację na „tenedor libre”. Dosłownie wynoszą nas z knajpy.

Dzień 28 • Buenos Aires

Jedziemy do dzielnicy San Telmo. Jest niedziela. Na Plaza Dorrego odbywa się targ staroci. Gorąca atmosfera, pełno ludzi, można się targować. Doskonała okazja by kupić pamiątki i prezenty. Na wolnych kawałkach chodnika i w bocznych uliczkach pary tańczą tango do akompaniamentu harmonii lub magnetofonu. Są to amatorzy. Jedni tańczą lepiej inni gorzej ale wszyscy z wielkim zapałem. Niektórzy mogliby stawać w szranki z zawodowcami. Myślimy, że to jedna z najlepszych okazji, by zobaczyć prawdziwe argentyńskie tango. Są oczywiście organizowane pokazy w restauracjach, ale naszym zdanie ci uliczni artyści są o wiele bardziej autentyczni. Wracamy do hotelu. Obcasem upychamy rzeczy do plecaków i taksówką (9 USD, 30 min) jedziemy na lotnisko. Niestety trzeba uiścić podatek wylotowy z Argentyny 18 USD/os. Z żalem żegnamy Amerykę Południową, wsiadamy do samolotu by po 13 godzinach wysiąść w zimnym i zachmurzonym Londynie. Opłacalne okazuje się korzystanie z internetowego check-in dzień wcześniej. Nie wiedzieć czemu bez dodatkowych kosztów udaje nam się zrobić w ten sposób „upgrade” do wyższej klasy World Traveller Plus. Niby nic wielkiego ale fotele mamy większe i szersze co przy długim locie jest nie do pogardzenia.

Dzień 29 • Londyn

W Londynie mamy 5 godzin wolnego czasu. Jedziemy metrem (6,5 USD/os, bilet dzienny na wszystkie strefy) do centrum i snujemy się odwiedzając stare kąty. To już koniec wakacji. O 18:30 lecimy do Warszawy.

Po miesiącu spędzonym w Chile i Argentynie sądzimy, że do miejsc i rzeczy, które koniecznie trzeba zobaczyć należą:
• Pustynia Atacama – Vale de la Luna, Cordiliera de la Sal, Laguna Miscanti i Miniques
• Wyspa Wielkanocna – Rano Raraku. Być na Festiwalu Tapati (zazwyczaj 2 pierwsze tygodnie lutego)
• Lodowiec Perito Moreno
• Cerro Torre i Fitz Roy – dla miłośników gór
• Wodospady Iguazu
• Pójść na parilla-asador (grill) w Argentynie i popić argentyńskim winem.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u