Ameryka Południowa w pigule – Tadeusz Kwiecień

Być może ktoś myśli tak jak ja, że prawdziwe dziewczyny to czarnowłose! Będąc w Ameryce Południowej znajdzie się w Raju Mahometa!!!

Założenia: Zobaczyć jak najwięcej jak najtaniej. Już w styczniu 2006r sprawdzam ponad 30 biur podróży  Bilet na trasie Paryż-Bogota-Leticia, San Paulo-Paryż  kosztuje 3140zł. Sa to bilety niezwykle restrykcyjne : nie można ich zwrócić ani zmienić terminu. Czas ważności – 1 miesiąc. Bilet trzymiesięczny jest o 1/3 droższy. Dojazd i powrót z Paryża wykupuję w tanich liniach lotniczych. Koszt 300zł w obie strony.

Termin wyjazdu : 9.09.2006r – 11.10.2006r. Ilość uczestników – 1.

9.09.2006r. Linią „Wizzair” lecę do Paryża z lotniska w Pyrzowicach – niestety w soboty nie ma lotów z Krakowa. Dojazd z lotniska do Paryża 13 euro, rer B na lotnisko de Goulla 8 euro. Wobec perspektywy zapłacenia za nocleg 40 euro urządzam sobie za tą kwotę Paryż by night.

10.09.2006r. Start samolotu o godz 10.30 lądowanie w Bogocie o 14.30. Odprawa b.sprawna. Wizę do Kolumbi (25 USD) załatwiłem od ręki jeszcze w Warszawie.Wymieniam w kantorze kilkanaście dolarów. Zaskoczeniem jest to, że obok podpisu  na kwicie trzeba „podpisać” odciskiem palca. Po wyjściu z terminalu atak watahy taksówkarzy od 12 do 18 dolarów za zawiezienie do centrum. Nie daję się i 300m przed terminalem znajduję przystanek autobusów skąd za 60 groszy dojeżdżam do dzielnicy Germania. Pytam młodego policjanta o drogę do hotelu „Platypus” (Dziobak”) – idzie tam ze mną ale nie ma miejsc, 200m dalej jest hotel „Aragon” całkiem pusty po krótkim targu  3USD za nocleg. Zostawiam plecak i pędzę do Muzeum Złota (wstęp 0.75 USD!!!) Ponad 30 tysięcy masek, figurek i innych przedmiotów ze złota – robi wrażenie. Po zwiedzeniu  muzeum wstępuję do kościoła Iglesia de San Francisco . Jest akurat msza.św. sporo ludzi a część z nich z psami i kotami. Kościół monumentalny  samo przepiękne prezbiterium wielkości naszego kościoła Mariackiego w Krakowie. Koło kościoła tłum kalek – żebraków. Jak mi potem wytłumaczono wierni do kościoła przychodzą ze swoimi zwierzętami podobno zdarzają się nawet konie. Wracam do hotelu – i nie wódź nas na pokuszenie – po drodze trafiam do baru „Tango”. Jest tam piwo i non stop grają tanga. Towarzystwo od młodzieży po staruszków stroje od codziennych po wieczorowe. Stwierdzam, że co czwarta Kolumbijka to skończona piękność. Robię sobie  z tymi najładniejszymi kilka zdjęć. Wracam do hotelu dość ciemną ulicą . W pewnym momencie widzę idących za mną dość dziwacznie ubranych 3 facetów. Idą coraz szybciej. Zastanawiam się: zaatakują czy nie. Biorę „byka za rogi”, wykonuję w tył zwrot i pytam ich o drogę do hotelu którą nota bene dobrze pamiętałem. Chwilesię kłócą po czym… podprowadzają mnie pod hotel.

11.09.2006r. Rano wychodzę na główną ulicę i proszę przechodnia o zatrzymanie autobusu na lotnisko. Czyni to b.chętnie (ten sposób stosowałem  już do końca pobytu w Ameryce).Odprawa b.sprawna ale przy starcie samolotu zastanawiam się czy pilot nie pomylił startu samolotu  pasażerskiego ze startem rakiety kosmicznej – start prawie pionowo. Po dwóch godzinach lotu ląduję w Letici. Wyjście z samolotu to wejście do sauny to przecież prawie równik. Na lotnisku uzyskuję w paszpocie stempel wyjazdowy z Kolumbi.  Maszeruję kilkaset metrów w kierunku miasta  do małego ZOO. Jest zamknięte ale obecny tam pracownik otwiera je i osobiście oprowadza.  Są tam dwie anacondy, dwie klatki z jaguarami. Jeden podchodzi blisko siatki i przewodnik pozwala mi go pogłaskać. Klatki w takim stanie, że gdyby któryś „kiciuś” mocniej się oparł to spokojnie mółby wyjść na zewnątrz. Daję drobną sumę. Komunikacji z lotniska do miasta nie ma więc zatrzymuję prywatny samochód i dojeżdżam do hotelu Cristina w Tabatindze. Właścicielką jest herod baba z wąsami. Pytam o cenę pada 3 reale – wydaje mi się to podejrzanie mało. W tym hotelu jest także biuro w którym wykupuję bilet na drugi dzień na szybką łódż motorową do Iquitos w Peru (koszt 60 USD).  Wracam pieszo do kolubijskiej Letici (nie ma przejścia granicznego), miasteczka  senne – rodem z westernów. W aptece kupuję  spray  przeciw komarom. Wchodzę w ulicę calle B w kierunku targu i po drodze kupuję maczetę (11zł) . Jak dziecko nią wymachuję nie zdając sobie sprawy dlaczego przechodnie z szacunkiem ustępują z chodnika. Dopiero gdy podchodzę do jednego z kantorów i dziewczyna zza biurka z krzykiem ucieka zdaję sobie sprawę , że maczeta to poważna broń. Wymieniam resztę waluty kolumbijskiej na reale  i peruwiańskie peso. Idę na przystań w Tabatindze aby rozpoznać drogę od hotelu. Zajmuje mi to 10 minut. Przystań to pływająca platforma na którą z lądu trzeba się dostać wąską, śliską deską. Wracając do hotelu wstępuję na piwo do jednego z barów na świeżym powietrzu. Po chwili przysiada się do mnie jakiś osobnik z workiem w którym coś się rusza. Zamawia jakiś mocno pachnący alkohol i namawia mnie do kupna ok. 1-no metrowej anacondy. Oczywiście nie jestem tym zainteresowany więc typ podnosi worek chcąc mi pokazać zawartość . Był już mocno wstawiony więc worek wylatuje mu z rąk a z worka ucieka ok. 15 węży – niektóre bardzo kolorowe. Wszyscy łącznie z właścicielem wyskoczyli na stoły ktoś wciąga mnie na stół za kołnierz koszuli. Trzeba było słyszeć złorzeczenia właściciela. Wracam do hotelu i chcę uregulować należność za nocleg. Okazuje się, że wąsata baba chce 30 reali. Zabieram wobec tego i przenoszę się tuż obok do hotelu „Brasil” za 12 reali. Tam w pokoju morduję butem komara nim zdążył się wytłumaczyć czy jest malaryczny Tam też można kupić bilety na rapido do Iquitos  (pływa co drugi dzień}.

12.09.2006r. Wstaję o 4-tej rano i wędruję na przystań. Maleńką łódeczką z silnikiem płyniemy ma peruwiańską wyspę Santa Rosa. Tam kontrola graniczna i stempel do paszportu. Rapido (16-to osobowe) odpływa o 5-tej.

Przepiękny wschód słońca nad Amazonką. Po dwóch godzinach pierwszy postój w indiańskiej wiosce na skraju  selwy. Duża bieda ale ludzie mili i uśmiechnięci.  Postoje stają się coraz dłuższe silnik w „okręcie” zaczyna się psuć. Gdy dowiaduję się, że kolejny postój ma trwać dwie godziny namawiam chłopca z wioski na spacer po selwie. Bierze maczetę i chodzimy po selwie zaczyna się tuż za wioską) ponad godzinę. Nie mam odpowiednich butów więc od jakiegoś zielska łapię wysypkę na nogach. W aptece w Limie pokazałem  krostki i pani sprzedała mi 3 tabletki po jednej dziennie i przeszło bez śladu. Na jednym z postoi widzę jak nadrzeczną skarpą idzie 4-letnia dziewczynka  z może 2-letnią siostrzyczką. Na ramieniu niesie jakieś tektury. Gdy jej się obsuwają  ta maleńka stara się jej pomóc. Dało mi to do myślenia  ale zagadkę rozwiązałem dopiero po powrocie. Dopiero wieczorem dopływamy do Pebas a to dopiero 2/3 drogi. (cała trasa to 320 km którą powinno się przepłynąć w 10 godzin). Kolacja w knajpie (3zł), przepiekny Krzyż Południa.  Łódż płynie całą noc. Robi się piekielnie zimno więc ratuję się śpiworem. Dopływamy do Iquitos dopiero o 7-mej rano.

13.09.2006r. Włóczę się po mieście , na ulicy Prospero sprawdzam kilka biur podróży i w jednym z nich kupuję bilet lotniczy do Limy (linia Condor, 56 USD, last minute?]. Dochodzę do  Plaza de Armas gdzie oglądam Casa de Hierro (Żelazny dom wybudowany przez  Eiffela). Tuż przy placu idę do knajpy ‘Texas’ gdzie funduję sobie kotlety z aligatora (9zł – nic specjalnego). Jadę autobusem miejskim do slumsów na Amazonce po drodze na lotnisku  zostawiam plecak. Faktycznie nędza. O 17-tej wylatuję do Limy. W dole widać wijącą się Ucayali. Wygląda jak strumyczek. W pewnym momencie samolot odchyla lot. Okazało się że omija burzę którą  oglądam… z góry. Grożny ale piękny widok. Na lotnisku w hali przylotów wataha taksówkarzy. Mój towarzysz podróży z samolotu z którym umawiałem się na jazdę do miasta  gdzieś się zapodział. Przewodniki przestrzegają przed  taksówkarzami gangsterami. Jestem jednym z ostatnich pasażerów więc po targach umawiam się na jazdę do centrum za 10 USD (przewodnik podaje 20USD). Gdy pan  przed wyjazdem ściąga napis taxi postanawiam siąść koło niego i gdyby się coś podejrzanego działo walnąć go pięścią w okulary (specjalnie takiego wybrałem).Jedziemy przez przedmieścia – slumsy. Po ok. 40 minutach wjeżdżamy  na Plaza de Armas . Nie mogę powstrzymać okrzyku zachwytu plac jest pięknie oświetlony więc pan objeżdża go dwa razy. Zatrzymuję się w hostelu Espana  Azangaro 105 (jedynka 4USD).

14.09.2006r. Rano idę na dworzec kolejowy. Straszliwe rozczarowanie pociąg  linią Malinowskiego do Huancayo znowu zawieszony. Przed wyjazdem otrzymałem listowną  informację , żę kursuje w czwartki – cały program temu podporządkowałem. Zarząd kolei zawiadomił mnie o tym zawieszeniu (miał znowu kursować w pażdzierniku) ale otrzymałem tą wiadomość … po powrocie do Krakowa. Szukam na dworcach autobusowych możliwości połączeń do Huancayo . Są ale tylko nocne . Dopiero na jednym dworcu peryferyjnym jest możliwość wyjazdu w dzień dokładnie trasą wzdłuż koleji Malinowskiego. Zwiedzam kościół  Sw. Franciszka, Muzeum Poczty,  Katedrę z grobowcem Pizzara. W dzielnicy Chinatown na targowisku kupuję parę deko liści koki. Potem Muzeum Inkwizycji. Są tam woskowe w naturalnych rozmiarach figury delikwentów przesłuchiwanych przez Inkwizytorów i narzędzia tortur . Warto!!! Muzeum znajduje się tuż przy Parlamencie – znanym ze  spokojnych obrad. Rozmawiam z kustoszem na temat możliwości otwarcia filii Muzeum na Wiejskiej w Warszawie. Nie widzi żadnych przeszkód.

15.09.2006r. O 5-tej rano biorę taksówkę i jadę na dworzec autobusowy (11zł) . Do Huancayo  jest kilka autobusów  (bilety w autobusach – nie ma kas  koszt 11zł). Widoki zapierają dech w piersiach ale autobus  wspina się coraz wyżej (momentami 4000m) Od trzech dni zażywam Merotropil który za radą dr Kłodzińskiego z Krakowa  wziąłem z Polski. Zuję kilka listków koki  i właściwie  nic mi się nie dzieje. Szczerze podziwiam dzieło budowniczych linii kolejowej na czele z naszym rodakiem inż. Malinowskim. Jest to najwyżej położona linia kolejowa na świecie – ten rekord chcą pobić Chiny budując kolej do Tybetu. W  Hancayo jestem o godz 14-tej  zatrzymuję się w hostelu w pobliżu dworca kolejowego Feria Dominical skąd odjeżdżają pociągi do Haancavelici. Idę do  Parque de la Identidad Huanka  gdzie znajduje się indiański targ i miniaturki – posągi przedstawiające kulturę andyjską. Warto!

16.09.2006r. O 7-mej wychodzę na dworzec kolejowy i kupuję bilet do  Huancavelici (145km, 8zł). Rozmiar torów jak nasze wąskotorówki. Zaraz za Huancayo wjazd  w Andy.  Niebotyczne skaliste zbocza we wszystkich kolorach tęczy. W dole rwąca górska rzeka. To trudno opisać – to trzeba zobacz yć!!! Pociąg jedzie dość szybko chociaż stan techniczny torowiska jest taki, że w Polsce  nie puszczono by tam nawet ręcznej drezyny! Na jednej ze stacyjek kupuję od Indianek butelkę chichy. To piwo z kukurydzy którą aby sfermentowała Indianie najpierw… żują. Ma dziwny smak. W Huancavelice na ulicy  O,Donovan 599 jest  firma Transportes Oropesa gdzie kupuję bilet autobusowy do Pisco. Jest to jedyne połączenie więc bilet dość drogi  (22zł). Samo miasto (kiedyś baza strategiczna Inków) senne. Ładne kościoły z posrebrzanymi ołtarzami. . Zbyt późno dowiaduję się, że w jednym z kościołów jest ksiądz Polak. Wieczorem wyjazd do Pisco. Muszę przyznać, że była to dla mnie noc grozy. Droga bardzo wąska na skalnych półkach. Czasem asfalt ale przeważnie żwir, miejscami śnieg Niektóre zakręty tak ciasne, że autobus musi je ‘”brać” na dwa razy. Na wielu, bardzo wielu zakrętach na poboczu maleńkie kapliczki. Tam ktoś wyleciał w przepaść i zginął. Bardzo dużo tych kapliczek.  Trochę uspakaja zachowanie miejscowych . Jadą ze stoickim spokojem. W pewnym momencie wsiada  rodzina indiańska z dwójką małych dzieci. Jestem zmęczony ale  działa  duch polskiego gentlemana i chcę ustąpić miejsca matce z dzieckiem. Ona dziękuje więc biorę chłopczyka na kolana. Ogólne zdziwienie. Po dwóch godzinach wysiadają. Okolica to ciemność i pustka. Gdzie oni mieszkają. ??? Sąsiedzi pytają mnie skąd jestem i o czymś rozmawiają. Po godzinie autobus zatrzymuje się przy jakiejś knajpie. Nie jestem głodny więc nie wychodzę. Po kilku minutach  przychodzi jakiś facet i zaprasza mnie do środka.  Tam jeden z nich dzierży dużą flachę (jak się okazało z wódą na pograniczu spirytusu) i szklankę.  Częstują mnie tłumacząc, że sa zaskoczeni tą chęcią ustąpienia miejsca. Nad ranem szczęśliwie dojeżdżamy do Pisco.

17.09.2006r. Zatrzymuję się w hostelu Belen . Tutaj wykupuję wycieczkę  na Islas Ballestas  (7USD). O 7-mej przyjeżdża pod hostel mikrobus który zawozi do portu. Na plaży cała masa ptaków głuptaków . Ku radości swoich znajomych w Polsce  robię sobie wśród nich zdjęcie. Góruję nad nimi wzrostem.  Do łodzi motorowej wsiadamy po 16 osób. Łódź najpierw podpływa do zbocza gdzie znajduje się tzw. Kandelabr wykonany dokładnie taką samą techniką  jak rysunki w Nazca (dlatego Nazca sobie odpuściłem). Po pół godzinie  jesteśmy przy wyspach. Tysiące ptaków, najwięcej pingwinów. Na skałach wylegują się lwy morskie. Do jednej takiej rodzinki łódź podpływa na wyciągnięcie ręki. Wszyscy chcą pogłaskać małe lwiątko. Zdenerwowało to tatusia lwa tak, że gdy ryknął  o mało nie wywrócili łódki. W drodze powrotnej sporo pluskających delfinów. Bardzo warto!!! Wracam do miasta  i w biurze  Ormenio na ul. San Francisco kupuję na godz 17.30 bilet autobusowy  do Arequipy  46zł (pan chciał mnie oszukać ale cena jest na bilecie) . Autobus  odjeżdża z małego miasteczka na trasie panamerykańskiej ale biuro zapewnia dojazd w cenie biletu) .  Wracam na plac  de Armas. Tam jakaś szkolna uroczystość . Delegacje szkół w mundurkach  ze sztandarami. Trzeba było zobaczyć z jaką dumą uczniowie defilowali przed trybuną honorową. Skończyło by to dyskusje na temat uczniowskich mundurków  w Polsce.  Na trybunie honorowej  władze cywilne i wojskowe miasta i prowincji. Jest również miss z pełnymi atrybutami w koronie i z berłem. Oczywiście z miss na tle pomnika gen. San Martina robię sobie pamiątkowe zdjęcie. Właściciel hostelu żąda opłaty za dwie doby – przyjechałem o 6-tej rano a plecak odebrałem o 16.30. Niech mu Bozia da zdrowie. Jedziemy na maleńki dworzec na trasie panamerykańskiej gdzie zatrzymuje się autobus. Autobus jest odwołany, za godzinę będzie następny ale w wyższej klasie (de lux). Sympatyczny szef dworca uspakaja mnie, że pojadę i nic nie muszę dopłacać. Okazuje się , że ten autobus też nie jedzie a za kolejną godzinę jedzie autobus w jeszcze wyższej  klasie.(business). Z nudów  szef dworca uczy mnie hiszpańskiego w tym oczywiście przekleństw. Podziwiam „piętrowe” budowanie przekleństw których podstawa jest słowo caramba. W końcu autobus przyjeżdża. Okazuje się być luksusowym autobusem sypialnym (normalna cena to 2 razy więcej niż ekonomicznego”. Na dobry wieczór obfita kolacja a nad ranem śniadanie (w cenie biletu) lepsze niż w samolocie. Nad ranem jestem w Arequipie.

18.09.2006r. Na dworcu rozpoznaję połączenia do Cuzco. Pociąg niestety nie kursuje. Biorę taxi i za 4zł zawozi mnie na ul. Avarez Thomas do hostelu „Thomas” (11zł za noc). Miasto piękne w barwie białej. To materiał z lawy z okolicznych wulkanów.. Idę na piękny plac  de Armas, podcienia i wyremontowana już po ostatnim trzęsieniu ziemi  katedra. Z placu wchodzę w ulicę avarez Catalina. Po prawej stronie biura podróży. Sprawdzam kilka i jak pamiętam w 7-mym z kolei po prawej stronie wykupuję za 20USD wycieczkę do kanionu Colca.. Nieco dalej po lewej stronie jest wejście do klasztornego miasteczka. Cena wejścia wysoka 38zł. Obchodzę wzdłuż muru i dokładnie po przeciwnej stronie otwiera się brama, tam mały dziedziniec  z którego nieudolnie próbuje samochodem osobowym wycofać  młoda dziewczyna. U nas zero szans aby zdała egzamin na prawo jazdy na placu. Budzi się we mnie duch nauczyciela kierowców . Proponuję, że jej wycofam na jezdnę. Zgadza się, więc siadam za kierownicę. W momencie jak jestem prawie na jezdni otwierają się drzwi budynku  i pokazuje się w nich siostra zakonna . O czymś rozmawia z tą dziewczyną. Ja wysiadam a siostra pyta mnie czy zwiedziłem klasztor. Gdy mówię, że   nie oprowadza mnie prawie prze2 godziny . Oczywiście nie chce słyszeć o zapłacie. Po zwiedzeniu klasztoru idę  na ul. La Merced  do Museo Santuarios gdzie  znajduje się słynne dziecko złożone w ofierze Bogom Juanita.  Wstęp 13zł  – można wybrać przewodnika w różnych językach. Zwiedzanie rozpoczyna się pokazem filmu który pokazuje ceremoniał  uśmiercenia napojem narkotycznym dziecka przez kapłanów. Potem samo zwiedzanie – w lodówce ze szkła  zamarznięta mumia Juanity. Wrażenia  wstrząsające!    Wracam do hotelu po drodze zwiedzam  kościół Iglesia de La Compania. Ku zgorszeniu miejscowych dewotek robię zdjęcie przepięknej Piety. Mam ochotę trochę odpocząć ale na ulicy przy której mieszkam brama w bramę sklepy monopolowe (alkohol bardzo tani). Do wieczora siedzimy z Bilem z Kanady przy rumie. Trochę snu.

19.09.2006r. O 1-szej w nocy oczekuję przed hostelem na transport. Po kilku minutach przyjeżdża taksi w której jest już para z Włoch i zawozi nas na dworzec autobusowy. Tam kierowca wręcza nam  bilety na autobus do Chivay skąd zabierze nas mikrobus do kanionu Colca. Trochę źle zrozumiałem  więc nie wysiadamy w Chivay tylko tym samym autobusem jedziemy do  Cruz del Condor, jacyś osobnicy sprzedają duże kolorowe bilety (35zł) jako opłatę turystyczną. Wmawiam im, że jest to wliczone w cenę wycieczki. Odpuszczają. Wysiadamy w Cruz del Condor (cel wycieczki). Widok kanionu Colca zwala z nóg. To podobno najgłębszy kanion na świecie. Słynny  kanion Colorado w USA jest płytszy. Po godzinie przyjeżdża nasz mikrobus z Chivay. Słońce wschodzi i nad kanionem szybuje 5 kondorów. Spotykam wycieczkę z Polski z jednego z biur podr. z Poznania. Za dwa tygodnie pobytu w Peru i Boliwi zapłacili 11 000 zł. Po co mi hotele z telewizją kablową, posiłki w luksusowych restauracjach – za to się słono płaci! Godzinny spacer wzdłuż kanionu. Wysokość daje się trochę we znaki. Na miejscu do dyspozycji jest lekarz z opaską Czerwonego Krzyża na ramieniu. Wracamy mikrobusem po drodze widoki tarasowatych pól uprawnych jeszcze od czasów Inków. Zatrzymujemy się w małej mieścince.  Tam nasz przewodnik przynosi czaszkę na której są ślady operacji. Już w XV-tym wieku Inkowie znali sztukę trepanacji. Z czaszką robię sobie zdjęcie przytulając ją czule. W Chivay mamy postój w knajpie z obfitym szwedzkim bufetem (w cenie wycieczki). Na głównym placu pomnik a na postumencie nasz Polski Fiat. Wracamy mikrobusem do Arequipy. Trasa niezwykle malownicza . Siedzę tuż za kierowcą który zaczyna się – na moje wyczucie – nieco dziwnie się zachowywać.. Na drodze pojawia się riksza motorowa, droga jest szeroka ale mikrobus jedzie prosto na nią. W ostatniej chwili łapię za kierownicę i odbijam w lewo. Kończy się na rysie w mikrobusie i urwanym lusterku w rikszy.  Nasz kierowca po prostu zasnął. „Trzeźwieje” po pół godzinie i jedziemy dalej. Przełęcze na wysokości  prawie  5000m. Po drodze pastwiska lam a w pewnym miejscu widzimy .rodzinę wigoni. Pod wieczór jesteśmy w Arequipie. Mikrobus podwozi mnie pod hostel. Uważam, że jednodniowa wycieczka do kanionu Colca w zupełności wystarczy. Wycieczki 2 – dniowe oferowane przez biura tur. To strata czasu i pieniędzy. Program ten sam rozciągnięty w czasie Pakuję plecak  i jadę na dworzec autobusowy. Kupuję bilet na nocny autobus do Cuzco.

20.09.2006r.Nad ranem przyjeżdżam do Cuzco. Taxi podjeżdżam na dworzec kolejowy  gdzie wykupuję bilety na  21-go do Machu  Picchu (70USD) i do Puno na  22-go (17USD- klasa ekonomiczna). Jadę taxi do hostelu  w uliczce powyżej Plaza  de Armas (6zł/noc) jest tam ich do wyboru i koloru.. Wykupuję bilet tyrystyczny na zwiedzanie ( na legitymację ITIC  5 USD) i z lokalnego dworca autobusowego do którego idę ulicą Loreto (Słynny mur Inków)  w rejonie Iglesia de Santo Domingo  jadę do  Ollantaymbo. Samo miasteczko z wąskimi uliczkami jako przykład  inkaskiego  budownictwa przestrzennego. Potężna twierdza inkaska swoim rozmachem zwala z nóg.  W drodze powrotnej  Sacsayhuaman ruiny gigantycznej twierdzy Inków. Koszt autobusów 8zł. Oddaję filmy do wywołania w punkcie Kodaka – koszt 1/3 ceny wraz z odbitkami co u nas. Oddałem rano , po południu były gotowe.

21.09.2006r Jadę pociągiem do  Machu Picchu. Muszę przyznać, że po wczorajszym dniu zwiedzania jestem zawiedziony.- Moim zdaniem miejsce przereklamowane – a już na pewno dużo za drogie. (min. koszt: 100USD).

22.09.2006r. Rano wyjeżdżam pociągiem do Puno. Pierwsze 4 godziny niezwykle interesujące – Andy. Do końca podróży niezbyt malownicze równiny. Na dworcu banda naganiaczy do hosteli. Korzystam z oferty jednego z nich i w centrum w hostelu mam 1-no osobowy pokój – 9zł/noc.

23.09.2006r. Rano schodzę do portu nad jeziorem Titicaca. Po drodze kupuję na straganie bożki przynoszące szczęście i dostatek ekeko. Wykupuję bilet na pływające wyspy na których żyją Indianie z plemienia Uru  – koszt 10 USD.  Wyspy zbudowane z trzciny tora porastającej jezioro. Gdy jedna warstwa zgnije kładzie się następną. Chodzi się po tym dość ciekawie. Tak  jak po snopkach słomy. Na jednej z wysp  podchodzi do mnie dziwnie ubrany facet  i pyta skąd jestem. Na odpowiedź, że z Polski zabiera mi siatkę w której miałem ekieko okadza je jakimś dymem coś szepcze. Potem mi oddaje. Anglicy którzy są z nami też chcą tych czarów ale facet gdy się dowiedział, że z Anglii nagle znika. Dzieci mówią, że to ich szaman.. Po powrocie na ląd  jadę rikszą motorową (2zł) 4 km do statku muzeum Yavari (bezpł). Po zwiedzeniu nie ma riksz motorowych. Są napędzane przez ludzi. Z braku laku wsiadam do takiej i jadę do centrum. Puno leży na zboczu góry więc dużo podjazdów  Po dotarciu na miejsce widzę wyczerpanie tego chłopca który „powoził”. Ma lat 13. Płacę mu potrójną stawkę (6zł) i postanawiam… nigdy już nie korzystać z rikszy  napędzanej przez człowieka. Szukam biura turystycznego i w jednym z nich kupuję  na 25-go bilet autobusowy do La Paz (26zł).

24.09.2006r. Jadę minibusem do wioski Chimu słynnej z wyrobów z trzciny łodzi, można bezpłatnie obserwować cykl produkcji. Potem jadę  10 km za Chimu  do wioski Chucuito. W tej wiosce  zabytek Inkaski : Inca Uyu dzisiaj nazwany Świątynią Płodności. Tworzy  ją kilkadziesiąt kamiennych rzeźb kamiennych fallusów  od kilku centymetrów do 4 m. Myślę, że każdą panią z odrobiną wyobraź ni ten widok doprowadzi do  sex extazy. Koszt wyjazdu – 4zł.

25.09.2006r Rano pod hostel przychodzi „pilot” biura turystycznego gdzie kupiłem bilet na autobus. Idziemy  ok. 200m do „dworca” podwórko kamienicy skąd autobus odjeżdża do La Paz. Przekroczenie granicy bez najmniejszych problemów. Przerwa 2 godz. Copacabana to dla Boliwijczyków nasza Jasna Góra.  .Zwiedzam wzniesioną w stylu mauretańskim  katedrę Camarin de la Virgen ze słynną figurą Matki Bożej. Zmiana autokaru i po przepłynięciu promem  jednej z zatok jeziora Titicaca po trzech godzinach jestem w La Paz.. Autobus zatrzymuje się w centrum miasta i znajduję hostel na Mercado  de los Brujos (to ulica tergów czarowników (12zł/noc). Po południu zwiedzam miasto gdzie chyba nigdzie nie ma ani centymetra równej płaszczyzny albo pod górę albo w dół. Wysokość npm. daje się trochę we znaki.

26.09.2006r. Wbrew przewodnikowi Pascala który stwierdza, że więzienie San Pedro jest zamknięte dla zwiedzających jadę tam i o dziwo jestem wpuszczony. Oficerowi (sam mi podpowiada) oświadczam< że chcę odwiedzić przyjaciela. Procedura wpuszczenia przykra bo rewizja osobista. Po każdej czynności przybijają pieczątkę na  wewnętrznej stronie przedramienia. Przed wejściem na każdy oddział pieczątka. Bogaci więżniowie to luksusowe cele, biedni to barłóg z desek z podartymi resztkami koca. Jest osobne skrzydło dla  całych rodzin.. Warto..  Po południu  jadę do Valle  De La Luna (1zł mikrobus) w dolinie labirynt wąwozów i szczytów . Stamtąd do ZOO (wstęp 80 groszy)  – nic specjalnego. Wieczorem jestem w mieście. Jestem trochę zmęczony więc przysiadam na progu jednego z mieszkań (wejście jest prosto z chodnika). Po kilkunastu minutach jakiś  młody facet podchodzi do mnie i zaczyna  wrzeszczeć. Nie wiem o co mu chodzi ! Gdzieś poleciał i po chwili przyszedł z dwoma policjantami  którzy zażądali paszportu  i wytłumaczenia dlaczego tu siedzę. Okazało się, że w tym mieszkaniu mieszka narzeczona młodego. Po moim solennym zapewnieniu, że  tą panią nie mam zamiaru poślubić znowu gdzieś pobiegł i po chwili przyniósł dwie butelki wina i cztery plastikowe kubki. Policjanci nie mieli służbowych oporów aby spełnić kilka toastów z Polakiem.

27.09.2006r.Jadę do Potosi autobusem – wlecze się niemiłosiernie. Koszt 16 zł. W efekcie jesteśmy póżno w nocy.  W uliczce naprzeciw dworca jest kilka hosteli i hoteli. Wybieram hostel  za knajpą po  lewej stronie uliczki – koszt 6zł/noc.

28.092006r. Jadę autobusem do centrum miasta (30gr). Sprawdzam kilka biur turystycznych i wybieram  Silver Tour  naprzeciw  Casa Real de la  Moneda (Muzeum Mennicy  Królewskiej – warto zwiedzić) gdzie wykupuję wycieczkę do kopalni srebra. (12USD). Transport, odpowiednia  odzież w cenie. Po kopalni oprowadza osobiście właścicielka biura. Warunki jak  w czasach XVI wieku. Używają tylko dynamitu i jest odprowadzana woda. Warunki pracy straszne. Zostawiam dobremu duchowi kopalni papierosa a górnikom kilka paczek, zyskuję jako Polak ich sympatię.. Na jednym ze stanowisk wydobywczych spuszczają mnie w kotle do wydobycia kilka metrów w dół. Ten zaszczyt  nie spotkał Gwatemalczyka i Anglika którzy byli z nami. Bardzo polecam!!! Warunki zwiedzania b.trudne -–chwiejne drabiny, czasem trzeba się czołgać. Wieczorem zwiedzam miasto. Na bazarze w centrum ceny śmiesznie niskie.

29.09.2006r. Jadę autobusem do Villazon na granicy z Argentyną (koszt 27 zł). Po południu  przekraczam pieszo bez  żadnych problemów granicę z Argentyną . Maszeruję pieszo (ok. 1 km) do dworca autobusowego  w La  Qulaca.  Kupuję bilet na nocny autobus do Salty. (koszt  25USD – skończyło się tanie podróżowanie). Autobus wyjeżdża  o 21.30. Po około  2 godzinach jazdy podjeżdżamy do jakiegoś baraku stojącego w szczerym polu. Okazuje się, że jest to posterunek żandarmerii wojskowej. Do autobusu  wchodzą dwa patrole po 3 żołnierzy jeden na górę drugi na dół i pobierznie sprawdzają bagaże. Ja wychodzę na papierosa podchodzi do mnie pod

oficer i przyjaźnie pyta skąd jestem. Gdy odpowiadam, że z Polski zaczyna przyjazną rozmowę. W pewnym momencie pyta mnie czy mam kokę (liście) – odpowiadam, że nie. Pyta czy mam narkotyki . Coś  mnie  podkusiło i odpowiadam, że tak . Oczy jak spodeczki ze zdziwienia ale prosi żebym pokazał. W bocznej kieszeni plecaka  mam odłożone zdjęcia  z  paniami które poznałem w czasie  podróży. Uważam ,  że  nie nadają się do  pokazania po  powrocie własnej żonie.  Żołnierz ogląda zdjęcia (cały plik) a ja tłumaczę: to narkotyki z Bogoty, Limy, Huancayo, Pisco itd. Taki numer wykręcił swojego czasu w Użgorodzie  wobec celników Ukraińskich         mój  Śp. Przyjaciel  Adaś Hollaender ale wtedy pytali o złoto. Żołnierz zaczął się serdecznie śmiać  i dalej przeglądał zdjęcia, zawołał oficera chyba dowódcę placówki. W pewnym momencie natrafili na moje zdjęcia  w mundurze kawalerzysty (było to kilka pierwszych klatek na filmie z uroczystości w Muzeum Wojska w Białymstoku w których uczestniczyłem kilka dni przed wyjazdem). Przyznaję, że skóra na plecach mi lekko ścierpła. We wszystkich przewodnikach są ostrzeżenia, żeby  szczególnie w krajach Am.Płd. nie mieć nic wspólnego z wojskiem nawet nic podobnego w ubiorze. Oczywiście pada pytanie: militar? Mają w ręku corpus delicti w postaci zdjęć! Odpowiadam twierdząco tłumacząc jednocześnie, że służę w pułku historycznym. Oficer prosi o 1-no zdjęcie na pamiątkę, wręczam mu. Żegnamy się bardzo serdecznie. Po kolejnej godzinie jazdy znowu barak żandarmerii wojskowej w szczerym polu.  Do autobusu wchodzi żołnierz  i zapowiada, że wszyscy mają wyjść ze wszystkimi bagażami .  Dodaje: no (nie) Tadeus. Kontrola jest tak dokładna, (część osób również osobista) że  celnicy radzieccy to przy tym oseski. Ten cały cyrk trwał ok. godziny. Jedzie  z  nami para Fracuzów w średnim wieku. Przy wchodzeniu do autobusu coś wściekle wygadują pod moim adresem (coś chyba o wyjątkach). Rechoczę jak żaba ku radości Argentyńczyków. Nad ranem jestem w Salcie. Wyłączenie mnie z kontroli to telefon z tej pierwszej placówki???

30.09.2006r. Kupuję bilet do Posadas. Bilety na autobusy w całej Am.Płd. są imienne. Pani w kasie nie może rozszyfrować mojego nazwiska więc prosi o paszport. Na widok  polskiego paszportu stwierdza: Sobieslaw Zasada Gran Premio. Lekko dębieję bo to już tyle lat  a pamięć o naszym Mistrzu kierownicy trwa. Koszt biletu –51 USD.

1.10.2006r. Rano jestem w Posadas. Polecają mi hostel „ZO” 300 m od dworca. Prowadzi to pani córka  przedwojennych emigrantów z Ukrainy.  Ustalam cenę  na 9zł za noc. Autobusem 28 spod dworca jadę do końca trasy na przystań promową. nad rzeką Paraną. Przy samej prystani przepiękny ponad naturalnej wielkości pomnik naszego Papieża w otoczeniu dzieci.  Po  odprawie granicznej płynę do Encarnacion w Paragwaju (koszt 2zł). Miasto biedne ale w sklepach z elektroniką sprzęt (np. aparaty cyfrowe) tańszy o 1/3 niż u nas. Wracam na brzeg argentyński. W mieście wchodzę na obiad do przyzwoicie wyglądającej restauracji. Nie zauważyłem stojącego na warcie przed budynkiem żołnierza. Zajmuję stolik , zamawiam jedzenie (oczywiście asado) a po kilkunastu  minutach na salę wchodzi trzech wojskowych w mundurach. Nie wiedzieć  czemu przysiadają się do mojego stolika. Jak zwykle pytania skąd jestem, jak podoba mi się w Argentynie ? Gdy dowiadują się, że jestem Polakiem  jeden z nich pułkownik  ze smutkiem stwierdza, że Polska jest w NATO i ta „firma” zagarnęła  Argentynie Falklandy w krwawej wojnie. Tłumaczę, że zdanie rządzących nie jest tożsame ze zdaniem Narodu. W Argentynie jest liczna Polonia lojalna wobec swojej nowej ojczyzny. Przyznają mi rację, dalsza rozmowa toczy się bardzo przyjaźnie. Na pożegnanie pytają  gdzie się zatrzymałem i ile będę w Posadas.  W hostelu zapłaciłem z góry za cały pobyt ale wieczorem przychodzi właścicielka  i żąda 100% dopłaty. Parę jobów  (które doskonale rozumie) powstrzymuje skutecznie te niecne zamiary.

2.102006r.Rano o 8-mej pukanie do mojego pokoju. W drzwiach porucznik Armii Argentyńskiej. Na rozkaz swojego dowódcy ma mi pokazać  misję  jezuicką  w San Ignacio  Mini  50 km na wschód  od Posadas. Są to w istocie ruiny ale warte obejrzenia. Wojskowym samochodem jedziemy na miejsce. Warto.

3.10.2006r.  Wyjeżdżam autobusem do Puerto Iguazu (bilet 15USD) czas jazdy 5 godz. Nocleg znajduję w hostelu blisko dworca autobusowego (koszt 12zł/noc).

4.10.2006r. Rano jadę z dworca autobusowego do Parque  Nacional Iguazu. Wstęp 12 USD  (autobus 4zł). W tym parku znajdują się największe wodospady na świecie. Jest ich tam  184.  Kolejką jedzie się  (w cenie biletu) do końcowego przystanku a potem  mostami do największego Garganta del Diablo (diabelska gardziel) . To absolutnie zwala z nóg. Chodzę fantastycznie  zbudowanymi drużkami, wśród tropikalnego lasu. Potęga przyrody przytłacza. Człowiek czuje się tam tak jak jedna z tych miliardów kropelek spadających w otchłań. Tam być tydzień to mało. Dla samych wodospadów warto przyjechać  do Ameryki Płd.

5.10.2006r. Zbyt późno dowiedziałem się o kopalni  topazów o imieniu Wanda nadanym przez tamtejszą Polonię

na część córki marsz. Józefa Piłsudskiego. Wyjeżdżam do Brazylii. Na granicę podjeżdża się jednym autobusem i po załatwieniu formalności jedzie się na ten sam bilet  do Ciudad del Este.  Wieczorem wyjeżdżam do Kurytyby.

6.10.2006r – 9.10.2006r.Rano jestem w Kurytybie.  Zatrzymuję się w hostelu od dworca autobusowego w lewo ok. 150m.(koszt 13zł/noc).  Cały dzień zwiedzam miasto. Niesamowite kontrasty. Dużo luksusu i bogactwa a w nocy bezdomni śpiący na kartonach przykryci łachmanami na pryncypialnych ulicach miasta. Warto zwiedzić dawną halę dworca kolejowego gdzie znajduje się muzeum kolejnictwa. Reszta to galeria handlowa. Czerwone światło dla kierowców to fikcja. Przejść przez ulice to duża sztuka. Odkrywam  jednak szybko pewną prawidłowość. Pojazdy zatrzymują się karnie gdy przez ulicę przechodzą dorośli z dziećmi. Oczywiście korzystam z tego. Mam spotkanie w Towarzystwie im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Z v-ce Prezesem Towarzystwa por Edwardem Konderą i jego uroczą żoną  Ireną toczymy długie, nocne Polaków rozmowy. Opowiadają mi o życiu Polaków w Brazylii, o likwidacji przez  rząd  w latach 50-tych polskich  szkół w celu szybszej asymilacji emigracji. Moim cichym marzeniem jest pozyskanie funduszy na budowę Panoramy Września  1939r w Kocku. Tam od lat działa Komitet Budowy. Odpowiedź jest  dla mnie przykra: spóźnił się pan kilkanaście lat. My już jesteśmy od kilkunastu lat na emeryturach, przekazaliśmy nasze firmy naszym dzieciom a one tym nie będą zainteresowane. Trochę żal. Por Kondera był oficerem w  1-szej Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka. Fascynujące wspomnienia.

10.10.2006r. Rano wyjeżdżam   autobusem  do San Paulo (koszt 50USD). Z dworca autobusowego  na lotnisko jeździ autobus  (5USD). Wieczorem odlatuję do Paryża. Ląduję na lotnisku de Goulla na drugi dzień rano.

11.10.2006r. Na lotnisku wreszcie zdaję sobie sprawę, czego w Ameryce Płd. nie widziałem. W żadnym państwie w którym byłem nie spotkałem dziecinnego wózka! Tam dzieci są noszone przez rodziców lub starsze rodzeństwo. Więzy rodzinne są bardzo silne. Nasi rodzice mogli by się dużo nauczyć! Przejazd bezpośrednim autobusem na lotnisko Orly to koszt 16 euro, metrem 20 euro. Wieczorem odlatuję do Krakowa.

Zakończyła się wspaniała przygoda!!!

Podsumowanie:

Wyjazd przygotowałem korzystając z przewodnika „Pascala” Ameryka Południowa. Jednak do cen tam podanych trzeba doliczyć ok. 20%. Koszty transportu w Argentynie i Brazylii wzrosły o 100%.

Bardziej aktualne informacje można znaleźć w książkach p. Andrzeja Urbanika  „Przez Świat” wydawnictwa  Travelland.

Przydatne okazały się książki  Remigiusza Mielcarka „Szlaki dla obieżyświatów”.

Mapy  wydawnictwa World Cart.

Różne linki  w internecie.

Całkowity koszt wyjazdu : 5200zł.

Spałem często w spartańskich warunkach (tapczan, krzesło), czasem bez ciepłej wody. Grzejniki ciepłej wody w prysznicach tuż przy sitku. Przewody często bez izolacji. Człowiek  czuł się jak na fotelu elektrycznym. Ale jedzie się przecież nie po to aby żyć w luksusach.

Wyżywienie: Kolumbia, Peru, Boliwia – przeciętnie 10zł/dzień, Argentyna, Brazylia – przeciętnie 14zł/dzień.

Legitymacje ITIC i ISIC mało przydatne ale zawsze trzeba je pokazywać – czasem działają.

Zaryzykowałem i nie prowadziłem kuracji anty malarycznej (miałem z sobą Arechinę). O zapobieganiu  chorobie wysokościowej  pisałem (ważne!!!).

W Peru i Boliwi  przed kupnem biletu na autobus trzeba sprawdzić ceny we wszystkich firmach na dworcu. Rozpiętość cen b. duża. Można się targować. W Argentynie i w Brazylii ceny są (bez względu na firmę ) stałe.

Na tym kontynencie każdy znajdzie coś dla siebie. Wspaniali, życzliwi ludzie. Przy zachowaniu podstawowych zasad bezpieczeństwa nic nie powinno się stać.  Przed wyjazdem gdy przedstawiłem trasę rodzina i znajomi chcieli mnie zamykać w zakładzie dla nieuleczalnych szaleńców. Gdy wróciłem w „jednym kawałku” to twierdzą, że mi się udało. Trochę emocji jest w hotelach  gdy nie wpisują tam pobytu (często). Ślad po człowieku może zaginąć.

Chyba znalazłem sposób na obniżenie kosztów wyjazdu. W biurach podróży w Peru i Boliwi bilety lotnicze z Europy są o ok. 500zł tańsze niż u nas.

Odpuściłem sobie Muzeum Złota w Limie (wstęp 20USD) – widziałem w Bogocie.

Ogromną pozytywną rolę  w kształtowaniu wizerunku nas Polaków  odegrał nasz Papież Jan Paweł II w czasie swych wizyt na kontynencie!!!

Wyjeżdżając znałem po hiszpańsku 5 słów (w tym  jedno przekleństwo które się nie przydało) . Jednak jest to tak melodyjny język, że już po tygodniu pobytu przestałem się posługiwać rozmówkami, długopisem, rękami.

Język angielski jest mało przydatny i  źle widziany.

Łączność z Krajem telefonem kom. (mam w sieci Era ) tylko z terytorium Brazylii. Bez problemów za grosze komunikacja internetowa, z każdego państwa.
Pora wyjazdu chyba dobrze dobrana. W tym czasie jest wiosna, pora sucha a temperatury do “przeżycia”. Jedynym mankamentem jest to, że zmrok zapada już ok. 18-tej.
Zabezpieczenie finansowe: zabrałem gotówkę ale w rezerwie miałem kartę kredytową Visa. Po sprawdzeniu wszystkich naszych banków gdzie wymagali terminów, regularnych wpłat itp. głupstw znalazłem bank idealny dla naszych celów: Bank Gospodarki Żywnościowej gdzie wpłaca się kaucję i w tym limicie otrzymuje się (groszowe opłaty) kartę kredytową Visa . Mnie na szczęście nie była potrzebna. Po podróży można ją zwrócić.


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u