Ameryka Centralna (Gwatemala, Honduras, Belize, Meksyk) – Sebastian Domżalski, Mateusz Zwoliński

Sebastian Domżalski, Mateusz Zwoliński

Trasa:

Mexico City – Quetzaltenango – Panajachel – Antigua – Wulkan Agua – Wulkan Pacaya – Monterico – Gwatemala City – Florido – Copan – Tegucigalpa – La Ceiba – Utila – Livingston – Rio Dulce – Semuc Champey – Grutas de Lanquin – Coban – El Remate – Tikal – Trek Stop – San Ignacio – Caye Caulker – Blue Hole – Tulum – Chichen Itza – Merida – Campeche – Palenque – Misol Ha – Agua Clara – Agua Azul – San Cristobal – Tuxtla – Canion del Surmidero – Oaxaca – Monte Alban – Hierve Agua – Puebla – Tepoztlan – Taxco – Las Grutas – Mexico City – Teotichuacan – Gwadelupa

Dobre rady:

– przewodniki – Meksyk (Lonely Planet), Central America on a Shoestring (Lonely Planet) oraz Central America (Footprint). Najlepszy był Meksyk (Lonely Planet), a dwa pozostałe uzupełniały się nawzajem. Ilość błędów, niedokładności w każdym z nich była podobna.

– wizy – Polacy potrzebują jedynie do Belize, można ją kupić na granicy (25 USD przy wjeździe i 18 USD przy wyjeździe), więc żadne formalności przedwyjazdowe nie są potrzebne. W większości krajów trzeba uiścić drobną opłatę wjazdową i wyjazdową na granicy (średnio 1 USD)

– niebezpieczeństwo – przed wyjazdem przestrzegano nas przed złodziejami i rabusiami. Moim zdaniem, nie są to rejony bardzo niebezpieczne, trzeba się po prostu wykazać zdrowym rozsądkiem i nie zapuszczać w niebezpieczne miejsca w nocy, oraz uważać na kieszonkowców.

– autobusy w Gwatemali – jeżdżą tylko na krótkie odległości, są jednak doskonale skomunikowane, więc nie ma problemu z przesiadką. Trzeba jednak uważać, bo bez względu dokąd chcemy jechać kierowca powie, że jest to przejazd bezpośredni, przy okazji każe nam zapłacić cenę za całą trasę, a w połowie wysadzi i każe się przesiadać. W nowym autobusie z pewnością ponownie zażądają od nas opłaty. Dodatkowo, warto przed zapłaceniem, zapytać pasażerów w autobusie o cenę za przejazd do konkretnego miejsca w ten sposób zapłacimy cenę lokalną a nie turystyczną.

– pieniądze – w większości większych miast są bankomaty i można z nich spokojnie wypłacać pieniądze, warto mieć ze sobą jednak trochę gotówki, która przydaje się na granicach, w mniejszych miastach oraz na wyspach. Moim zdaniem optymalny poziom gotówki to około 30% przewidywanych wydatków.

Dziennik podróży:

12.07. 2004 Mexico City

Przylot do Mexico City przez Paryż (Air France); bilet kosztował 800 USD. Zaraz wsiadamy w autobus i jedziemy do granicy z Gwatemalą (19h).

13.07. Talisman – Quetzaltenango

Na granicę, do miejscowości Talisman, trafiamy koło 17-tej. Szybko ją przekraczamy i ruszamy dalej. Po 4 przesiadkach podróżując gwatemalskimi „chicken busami” docieramy do Quetzaltenango. Postanawiamy zostać na noc. Po godzinnym poszukiwaniu noclegu, znajdujemy jakiś nieoznakowany hotel w okolicach Parque Juarez i kładziemy się spać.

14.07. Quetzaltenango – Panajachel

Następnego dnia zwiedzamy miasto, zachwycamy się kolorowymi frontonami sklepów, zwiedzamy główny plac wraz z katedrą. Na koniec trafiamy na cmentarz. Oprócz przypominających polskie, normalnych grobowców jest dużo katakumb. Co ciekawe, zmarli chowani są raczej nad a nie pod ziemią.

W końcu wyruszamy do Panajachel, po pięciu przesiadkach, docieramy na miejsce spotkania z Jolą i Mateuszem cztery godziny przed czasem. Trasa, a zwłaszcza ostatni odcinek, dostarcza niezapomnianych przeżyć. Autobus cały czas zjeżdża w dół, pokonując liczne zakręty. W oddali widać jezioro Lago de Atitlan otoczone przez majestatyczne wulkany. W Panajachel jemy obiad a potem decydujemy się na zwiedzanie miasta i przez przypadek wpadamy na naszych długo oczekiwanych znajomych. Zostawiamy plecaki w hotelu (Mario’s Room) i wspólnie wyruszamy na rekonesans okolicy. Docieramy do jeziora, niestety pogoda nam nie sprzyja, a wulkany giną w chmurach.

15.07 Panajachel

Wstajemy rano i idziemy nad jezioro. Decydujemy się wycieczkę “lanczią” (mała łódź długorufową, nie mylić z marką samochodu ) dookoła jeziora, i płyniemy do trzech położonych nad jeziorem wiosek. Pogoda znów nie sprzyja (zachmurzone niebo), ale humory dopisują. W San Pablo pierwszej z trzech wiosek oglądamy życie qwatemalskiej wsi. Zupełnie nie ma tu turystów. Siadamy przed szkołą i robimy parę zdjęć, a po godzinie wracamy do łódki. Odpływamy do San Pedro. Pojawiają się „białasy”. Łazimy trochę po mieście szukając finki – plantacji kawy. W końcu miejscowy transport ma nas zawieźć w jej okolice. Po dojechaniu okazuje się, że czeka nas jeszcze 20 minutowy spacer. Nie mamy na to czasu i zamiast tego decydujemy się rozejrzeć po okolicznych polach, gdzie rosną przeróżne warzywa i owoce, zrywamy grejpfruty i wracamy. Naszą łódką płyniemy się do Santiago Atitlan. Santiago jest drugą co do wielkości miejscowością nad jeziorem, idziemy do kościoła, przed którym na placu stoją liczne karuzele. W kościele zwracają naszą uwagę postacie świętych, ubranych w niestandardowe ciuszki. Negocjujemy z małym chłopakiem usługi przewodnickie, w końcu godzi się za 1 Quetzala doprowadzić nas do domu, w którym “mieszka” Maximon – figurka lokalnego bóstwa. Do jego ulubionych ofiar należą whisky i cygara. W drodze powrotnej na nabrzeże kupujemy sobie mrożonego banana w czekoladzie. Wieczorem zwiedzamy centrum, zastanawiamy się czy nie wykupić wycieczki na jeden z wulkanów, ale jest za drogo i postawiamy poczekać do Antiguy.

16.07 Antigua

Rano wyruszamy do Antiguy, po drodze zatrzymujemy się w miejscowości Solola, gdzie odbywa się akurat targ, jest mnóstwo kolorowo ubranych Indian z okolicznych wiosek. Znowu chwytamy za aparaty i bierzemy się do pracy. Indianki nie chcą pozować i nie pozwalają sobie robić zdjęć. Musimy użyć podstępu i założyć teleobiektywy. Potem ruszamy dalej, znowu kilka przesiadek. „Chicken busy” to jest super wynalazek. Są to amerykańskie „school busy” pomalowane w przeróżne wzorki. Kierowca takiego autobusu ma zazwyczaj ciężką nogę i nie znosi sprzeciwu na drodze. Jego pomocnicy starają się mu ułatwić wyprzedzanie, machając rękami, krzycząc i gwiżdżąc na kierowców innych aut. Najlepsze są przesiadki, autobusy są w pełni synchronizowane. Niektóre przesiadki, trwają krócej niż 30 sekund. Szybkie przerzucenie bagaży z jednego dachu na drugi i nas z jednego wnętrza do drugiego. W końcu „czas to pieniądz”. W Antigle znajdujemy hotel (Jungle Party Hostal) i zwiedzamy miasto. Naprawdę ładne, niestety zniszczone przez trzęsienia ziemi.

17.07. Wulkan Agua

Poprzedniego dnia wykupując w agencji wycieczkę na wulkan Agua, poprosiliśmy o wcześniejsze wyjście w góry. Standardowo turyści zabierani byli o 6:00 sprzed hotelu, my chcieliśmy wyjść o 4:30. Transport był na czas, do punktu startowego trafiliśmy około 5:00. Najpierw kazano nam zapłacić jakąś opłatę (choć biuro przyrzekało, że żadnych opłat nie będzie). Pytamy gdzie jest przewodnik, a pan mówi, że nie ma przewodnika i trzeba iść prosto, a przy cmentarzu w lewo, potem już cały czas prosto pod górę. Trochę zdębieliśmy, że nie ma przewodnika, bo wykupiliśmy wycieczkę specjalnie, gdyż podobno w okolicy zdarzały się napady na obcokrajowców. Próbujemy go przekonać, że wykupiliśmy wycieczkę z przewodnikiem i nigdzie nie pójdziemy póki on się nie zjawi. W końcu pan stwierdza, że powinniśmy wrócić do Antiguy i złożyć reklamację w biurze. Równocześnie wkoło nas pojawia się więcej ludzi, przyglądają się z zaciekawieniem naszym negocjacjom. Okazuje się nawet, że jeden z nich jest przewodnikiem, który czeka na jakąś inną 3 osobową grupę. Nas była 4 więc stanowczo zaprzeczał, że my możemy być jego grupą, Nagle ktoś z nas pyta go o nazwę firmy dla jakiej pracuje i okazuje się…że jest to dokładnie ta firma, w której my wykupiliśmy wycieczkę. No i wszystko jasne…”To idziemy, nie?”. Nie tak szybko: “Musimy poczekać na mojego kolegę, on zaraz tu będzie” – mówi nas przewodnik. No to czekamy i „zaraz” trwało dobrą godzinę. W międzyczasie zaczęło świtać i kropić, a my czekaliśmy. W końcu zjawił się długo oczekiwany kolega, który okazał się być

amerykańskim turystą. Wykupił taką samą jak my wycieczkę, tylko zaczynającą się o standardowej porze tzn. o 6:00. Postanowiliśmy, że to ostatni raz kiedy zamawiamy niestandardowe usługi.

Wulkan Agua ma 3760 m n.p.m. Wspinaczka zaczyna się w miejscowości Santa Maria de Jesus, i w naszym przypadku trwała 5h; podobno można to zrobić w 3h. Na szczycie znajduje się wygasły krater, w którym obecnie stworzono prowizoryczne boisko do piłki nożnej oraz ogromna ilość anten nadawczych. Ze szczytu podziwiać można dwa inne wulkany: Acatenango (3975) i Fuego (3763). Schodzimy i w tym samym biurze wykupujemy wycieczkę na inny wulkan Pacaya – niższy, ale tym razem czynny.

18.07. Wulkan Pacaya – Monterico

Dojazd trwa dobrą godzinę, wysiadamy w miejscowości San Francisco, gdzie płacimy za wstęp do parku. Ponownie, ze względu na zdarzające się napady na turystów, wykupiliśmy wycieczkę w biurze podróży. Tym razem jednak nasza grupa była znacznie liczniejsza i miała 20 osób. Pogoda też była zdecydowanie lepsza. Widoki zapierały dech w piersiach. Pacaya to “ciężka wspinaczka głównie pod górę”. Po szlaku jeżdżą na koniach dzieciaki i krzyczą „Taxi”, mogą podrzucić parę metrów, co bardziej leniwych turystów. Generalnie czas wejścia zależy od tego, jak dobrze opanowaliśmy technikę „dwa kroki do przodu jeden do tyłu”. Ale zdecydowanie warto wylać trochę potu. Na szczycie podziwiamy krater, ze środka wydobywa się dym, a w środku widać lawę, wkoło czuć siarkę. Co pewien czas dochodzi do mini erupcji, super przeżycie. Zejście ze szczytu przypomina trochę schodzenie w śniegu; buty zapadają się w żużlu i kamieniach.

Po południu udajemy się do nadmorskiej miejscowości Monterico. Podróżujemy „chicken busami” i pickupem. W końcu docieramy do nabrzeża. Tam barką przeprawiamy się przez bagna namorzynowe. Na miejsce docieramy już w nocy, ale i tak jest strasznie gorąco i wilgotno. Teraz lepiej rozumiem słowa Kapuścińskiego: „tropiki to największy sprzymierzeniec przemysłu spirytusowego, trzeba pić żeby móc zasnąć”. Siadamy nad oceanem i delektujemy się odgłosami fal, chyba muszą być wielkie, bo huk jest ogromny. Jest tak duszno, że nie pozostaje nic innego jak wspomóc lokalny przemysł spirytusowy i pójść spać.

19.07. Monterico – granica z Salwadorem – Gwatemala City

Wstajemy rano, obudzeni przez szum oceanu podziwiamy jego ogrom. W końcu postanawiamy się wykąpać. Po kąpieli wybieramy się na spacer po Monterico, które nie przypomina znanych z folderów europejskich kurortów. Wręcz przeciwnie, jest raczej podobne do miejsca, w którym turystów już dawno nie było. Udajemy się do centrum hodowlanego kajmanów i iguan. Koniec pobytu nad oceanem i ruszamy do Salwadoru. Łódką przedostajemy się na drugą stronę bagien i jedziemy do miejscowości Taxisco, a potem dalej. Na granicy jesteśmy przed 16-tą. Niestety okazuje się, że Polacy potrzebują wiz i nie można ich otrzymać na granicy. Mateusz i Marysia idą więc do Salwadoru po piwo a po zrobieniu zakupów wracają do Gwatemali. Po szybkiej konsumpcji nabytych trunków decydujemy się jechać do Gwatemala City. Niestety nie ma już żadnych autobusów. Mamy jednak szczęście, bo udaje nam się złapać stopa i na pickupie docieramy w 2,5 h do stolicy. Niestety po 1,5 godzinie zaczyna padać deszcz i już do końca podróży jedziemy w strugach deszczu. Na szczęście kierowca daje nam folię, którą możemy się osłonić od deszczu. Wieczorem docieramy do przedmieścia Gwatemali, tam przesiadamy się do „chicken busa” i nim dostajemy się do centrum. Po drodze mamy przepiękną panoramę miasta nocą. Zostawiamy plecaki w hotelu i szybko idziemy coś zjeść. Jest dopiero 20:30 a wszystkie restauracje i sklepy są już nieczynne. Na szczęście Mateusz zaczepia na światłach jakiegoś kierowcę i pyta go o najbliższy fast food. Facet pokazuje nam drogę do McDonalda. Zdążamy przed zamknięciem i najadamy się do syta. Pierwszy raz w życiu cieszymy się tak z kolacji w Mac’u.

20.07. Guatemala City – Florido

W samej stolicy nie ma zbyt wiele interesującego, zwiedzamy kilka kościołów, docieramy na Plaza Major, gdzie robimy sobie jedyne zdjęcie. Wracamy do hotelu i szybko ruszamy w kierunku granicy z Hondurasem. Podróż obliczona jest na styk, bo granicę zamykają o 18-tej. W autobusie nie daje nam spać jedna pani, która wygłasza płomienne kazanie wygrażając groźnie biblią. Dodatkowo trafiamy na korek i mimo zawrotnej prędkości naszego autobusu spóźniamy się na przesiadkę w stronę granicy z Hondurasem. Po 30 minutach oczekiwania podjeżdża następny i zabiera nas do Florido. Granica jest już niestety zamknięta, ale przy samym posterunku jest hotel (pokoje przypominają więzienne cele). Jemy w nim kolację, oglądamy mecz Copa America i idziemy spać.

21.07 Copan

O 6-tej przekraczamy granice, płacimy opłaty i szybko łapiemy transport do Copanu. Tam znajdujemy hostel (Hospodaje Los Gemelos) i ruszamy za miasto do ruin. O 8:00 docieramy przed bramę wejściową. Copan to jeden z najładniejszych i największych ruin Majów znajdujących się w Ameryce Środkowej; w czasach świetności zamieszkiwało je około 50 tys. ludzi. Datowane jest na VIII – IX w. Znane przede wszystkim z bogato rzeźbionych kolumn. Oprócz ruin właściwych zwiedzamy jeszcze Las Sepulturas – czyli groby, oraz spacerujemy na Nature Trail a ja dodatkowo decyduję się na wizytę w muzeum. Wracamy do hotelu, wieczorem pogarsza się pogoda, zwiedzamy miasto i zastanawiamy się co robić dalej. Wieczorem idziemy do baru i oglądamy mecz Brazylia – Urugwaj. Na koniec wypijamy zakupiony wcześniej rum i idziemy spać.

22.07 Tegucigalpa

Dziś spędzamy cały dzień w podróży. Znowu wczesna pobudka, bo o 7-ej mamy autobus do San Pedro Sula, tam się przesiadamy i około 16-tej docieramy do Tegucigalpy, śpimy w jednym z hoteli w okolicy Banku Centralnego (w dzielnicy Comayaguela).

23.07. Tegucigalpa – San Pedro Sula

Stolica Hondurasu to nic interesującego, zaliczamy plac centralny Nasz plan, żeby zmarnować dwa dni na dojazd i zwiedzanie Tegucigalpy był zdecydowanie bez sensu. Po południu jedziemy z powrotem do San Pedro Sula, gdzie znajdujemy hotel (San Juan) i idziemy spać.

24.07. La Ceiba

Kolejna wczesna pobudka. Nasz autobus odjeżdża o 6:00. Po 3 godzinnej podróży docieramy do La Ceiby. Odganiamy się od taksówkarzy i autobusem dojeżdżamy do centrum. Znajdujemy tani hotel (San Carlos). Zostawiamy bagaże i idziemy nad wodę. Jest strasznie gorąco i wracamy szybko do hotelu. Z dworca łapiemy transport na w kierunku zachodnim od La Ceiby. Chcemy dostać się nad opisywaną w naszym przewodniku rzeczkę. Po 30 minutach dojeżdżamy (jest to inna rzeczka niż zakładaliśmy pierwotnie, ale też jest fajnie). Rozkładamy się w miejscu gdzie strumień płynie wąskim przesmykiem i wpada do oczka wodnego. Kąpiemy się, gadamy, leżymy i pijemy piwko. Około piątej j decydujemy się na powrót. Łapiemy stopa – znowu pickup – i jedziemy. Jazda w takim deszczu to prawdziwa przygoda. W mieście dajemy Mateuszowi wszystkie ważne rzeczy, czyli aparaty fotograficzne, i ubieramy go w pelerynę przeciwdeszczową. Wygląda przekomicznie. Docieramy do hotelu, suszymy się a potem na kolację na miasto. Wieczorkiem pijemy winko w hotelu. Przy okazji poznajemy urzędującego na korytarzu szczura.

25.07. Utila

Rano dostajemy się na nabrzeże taksówką, potem wsiadamy na prom i płyniemy na nurkowanie. Po godzinnie docieramy do wyspy. Z tobołami maszerujemy do ośrodka nurkowego, który nam polecano (Utila Dive Center). Okazuje się, że kurs kosztuje 179 USD. Trwa cztery dni, a w cenę wliczony jest nocleg i dwa nurkowania rekreacyjne. Zestaw 10 nurkowań rekreacyjnych ma kosztować 125 USD, ale trzeba dodatkowo zapłacić za nocleg (po 7USD). Niestety hotel Mango Inn znajduje się w innej części wyspy, więc niepotrzebnie targaliśmy plecaki. Hotel jest bardzo przyzwoity, cały w drewnie, z basenem i barem na powietrzu. Mieszkańcy to głównie nurkowie z UDC. Wieczorem idziemy do Bund Cafe i bierzemy udział w quizie.

26.07. Utila

Dziś cała drużyna zaczyna kurs, a ja płynę na nurkowanie rekreacyjne. Jest super – bardzo bogata rafa koralowa. Wieczorkiem udajemy się do knajpy na rybę z frytkami.

27.07. Utila

Wstaje o 6:30, tak samo jak wczoraj bo o 7:00 muszę być w ośrodku. Nurkowanie znowu ok., już sobie przypomniałem na czym polega ten sport. A wieczorem znowu rybka i znowu przepyszna. Na koniec wypijamy po piwku w basenie hotelowym.

28.07. Utila

Dzień jak co dzień. Pobudka rano, nurkowanie, wieczorem czas wolny. Tym razem udajemy się do innej knajpy RJ’s, tam kupujemy homara. Całe danie kosztuje 7 USD. Kulinarne siódme niebo. Wracamy do hotelu, a tam impreza dla świeżo upieczonych instruktorów z darmowymi drinkami. Jest coraz weselej, co objawia się wrzucaniem uczestników do basenu. Z powodu ciszy nocnej przenosimy się do baru Coco – Loco. Całkiem przyjemny położony na drewnianym pomoście. Wracamy w dobrych humorach.

29.07. Utila

Już zaczynam się przyzwyczajać do tej mojej rutyny. Rano nurkowanie, potem czytanie książki, a wieczorkiem kolacja z rybką i spać.

30.07. Utila – San Pedro Sula

Dziś nurkujemy wspólnie (ja i troje nowo upieczonych nurków). O 7:00 rano stawiamy się w doku. Mamy nurkować na wraku. Wypożyczyliśmy dwa aparaty do zdjęć podwodnych (35 USD). Robimy zdjęcia małego wraku, kręcimy się trochę pod wodą i wychodzimy. (Jak się później okazało gość, który miał nam nagrać płytkę nie wywiązał się z zadania i zgrał zdjęcia z tylko jednego aparatu, wyrzuciliśmy połowę kasy w błoto.) Na drugie nurkowanie nie bierzemy już aparatów. A szkoda, bo jest fajniejsze niż pierwsze: ładniejsza rafa i więcej rybek. Na brzegu, jemy typowy posiłek (rybka) i wracamy promem do La Ceiby. Łapiemy autobus do SPS. Tam nocujemy w tym samym hotelu co poprzednio.

31.07. Livingston

Już o 6:00 wsiadamy do collectivo i jedziemy na granicę z Gwatemalą. Po kilku przesiadkach trafiamy na granicę. Tam pickupem jedziemy do Gwatemali. Po załatwieniu formalności jedziemy do miasteczka Puerto Barrios. Tam jemy obiad i płyniemy łódką do Livingston. W Livingston zamawiamy wycieczkę po rzece Rio Dulce i idziemy coś zjeść. Wieczorem pijemy piwko w hotelu (El Viajero).

01.08. Rio Dulce – Panzos

O 10:00 ruszamy na rejs łodzią po Rio Dulce. Po drodze podziwiamy nadrzeczną roślinność i ptactwo. Wpływamy w jakieś gęstwiny, potem sternik pokazuje nam zatokę kwiatów, wyspę ptaków. Na koniec docieramy do jeziora Lago de Izabal, jeszcze z łodzi oglądamy nadbrzeżną fortecę. Ogólnie rejs był średni. W Rio Dulce jemy kukurydze i ruszamy dalej, autobusem do El Elestor. W środku jest tak gorąco, pocimy się jak małe świnki. W połowie trasy kończy się asfalt. W El Elestor przesiadamy się na ciężarówkę bez plandeki, to miejscowy środek transportu. „Lokalesi” są wyraźnie zaciekawieni naszą obecnością. Wieczorem docieramy do Panzos, szybko znajdujemy hotel, zresztą jedyny w wiosce i idziemy coś zjeść. Wszystko pozamykane, jedyne co udaje nam się kupić to frytki od ulicznego handlarza.

02.08. Lanquin – Seamuc Champey

Wstajemy wcześnie rano i ruszamy na rozwidlenie dróg w kierunku Cohabon. Tam siadamy na plecakach i zaczynamy grać w brydża, bo nic nie przyjeżdża. Po 15 min zjawia się ciężarówka, kierowca decyduje się nas zabrać. Najpierw musi nam jednak przygotować miejsce. Odkrywa kawałek plandeki i tam ukazują się deski zawieszone nad paką na wysokości dachu kabiny – to nasze siedzenie. Wsiadamy i w drogę. Tłuczemy się cały czas wąską górską drogą. W czasie dwu godzinnej jazdy czujemy się jak najprawdziwsze sławy, pozdrawiamy machaniem mieszkańców wiosek a oni odpowiadają nam machaniem. W końcu dojeżdżamy do kolejnej wioski i zaraz mamy następny transport. Jeszcze dwie przesiadki i dojeżdżamy do upragnionej Semuc Champey. W hotelu (Las Marias) okazuje się, że istnieje możliwość zorganizowania popołudniowej wycieczki do jaskini Las Marias. Krótka narada – decydujemy się. Ubrani wyłącznie w stroje kąpielowe idziemy wraz z przewodnikiem 10 min do wejścia. Przed jaskinią nasza 6 osoba grupa (oprócz naszej czwórki jest jeszcze Australijka i Kanadyjczyk) dostaje instrukcje. “Wszyscy umieją pływać?” “Tak” “To dobrze najpierw przejdziemy sobie dziesięć metrów potem przepłyniemy 10 metrów, znów przejdziemy 10 i znów przepłyniemy 10.” Jesteśmy trochę zaskoczeni ale co tam “Idziemy, nie?” U wrót jaskini każdy otrzymuje od naszego przewodnika po świeczce i ruszamy. Od razu do wody. Najpierw po pas, potem głębiej. Nasze świece to jedyne źródło światła. Staramy się ich nie zamoczyć, ale pływanie ze świeczką w ręku okazuje się dosyć trudne, szczególnie gdy nogami machać możemy tylko w ograniczonym stopniu – trzeba przecież uważać na leżące na dnie kamienie. Po drodze podziwiamy różne formy naciekowe. Docieramy do pierwszego wodospadu, teraz czeka nas trudne zadanie, po bambusowej drabince musimy przecisnąć się przez wąskie przejście w skałach. Uff udało się tylko plecy trochę porysowane . Idziemy dalej znów po pas w wodzie i oto po 1,5 godziny podziemnej wspinaczki naszym oczom ukazuje się drugi wodospad, dużo piękniejszy od pierwszego. Znowu mamy się wspinać, tym razem przewodnik pokazuje nam drabinkę linową, ohooo, będzie ostro. Drabinka strasznie się buja, na szczęście wszyscy szczęśliwie pokonują i tą przeszkodę. Pełni euforii brniemy dalej, niestety kończą nam się świeczki trzeba wracać. Dopiero teraz dociera do nas, że musimy przecież wracać tą samą drogą. No cóż nikt nie mówił, że będzie lekko . Najgorzej jest chyba przy wodospadzie, gdzie drabinka linowa wydaje się niemożliwa do sforsowania. Na szczęście obok niej wisi jeszcze lina i dopiero przy jej pomocy, zalewani przez strumienie wody, schodzimy. Trzeba się spieszyć, bo nasze świece zaraz się wypalą. Jeszcze tylko bambusowa drabinka, potem trochę pływania i w końcu jesteśmy z powrotem “na suchym lądzie”. Cudowne uczucie, ale też cudownie było w środku. Teraz czeka nas jeszcze 15 min spływ rzeką do hotelu na dętkach samochodowych. A tam jest już gorący obiadek. Wieczorkiem wypijamy butelkę rumu, a gdy gasną ostatnie światła idziemy spać. To był jeden z najlepszych dni naszego pobytu.

03.08. Semuc Champey, Grutas de Lanquin

Wstajemy o 7:30, jemy śniadanie i idziemy do parku narodowego. W tym miejscu rzeka Cahabon wpada nagle pod ziemię i znika, tworząc cud natury – naturalny, skalny most “Semuc Champey”. Po obu stronach las i góry, fantastyczne miejsce. Wracamy do hotelu pakujemy się i łapiemy minibusa do Lanquin. Z centrum idziemy z plecakiem 15 minut za miasto do jaskiń. W kasie oglądamy statystyki. Wychodzi na to, że w tym roku była tu przed nami tylko dwójka Polaków. Wnętrze jaskini oświetlone jest kolorowymi żarówkami, do tego fantastyczne formy naciekowe. Robi wrażenie. Po półtorej godzinie wychodzimy na zewnątrz. W środku było bardzo duszno, dlatego z przyjemnością kapiemy się w pobliskiej rzece. Wychodzimy na drogę i łapiemy stopa do Cobanu. Kierowca, lubi jak jest zimno, czyli klima na maxa. Po drodze trochę gadamy no i pokazuje nam plantacje kawy. W Coban pyta czy nie chcemy z nim na chwilę pojechać do pobliskiego miasteczka. Tam pokazuje nam swój dom i ogród. Potem podrzuca nas pod sam hotel i się żegnamy. W mieście trwa tygodniowe święto patrona miasta św. Dominika, więc wieczorem idziemy się przejść po straganach, kupujemy trochę prezentów, ale zaczyna padać więc wracamy do hotelu.

04.08. Coban – El Remate

Wstajemy rano dziś bo chcemy zwiedzić miejscową plantację i fabrykę kawy. Niestety okazuje się, że jest zamknięta, bo w mieście trwa fiesta. Idziemy więc na krótki rekonesans. Na centralnym placu miasta gromadzi się coraz więcej ludzi. Nagle pojawiają się przebierańcy ubrani w bardzo kolorowe szaty. Część przypomina jelenie, część myśliwych, ktoś przebrany jest w strój jaguara, ktoś w strój diabła. W pewnym momencie zaczyna się pokaz. Tańczą wkoło przedstawiając sceny z historii miasta. Co najważniejsze pozwalają robić sobie zdjęcia. Przyglądamy się przez chwile i wracamy do hotelu. Jemy śniadanie i idziemy na dworzec. Łapiemy autobus i jedziemy w kierunku Flores, po drodze przesiadamy się kilka razy. W końcu docieramy do El Remate, tam znajdujemy hotel, a właściwie coś co go powinno przypominać, jemy kolację, pijemy piwko i idziemy spać.

05.08. Tikal

Rano wyruszamy na spacer po lesie tropikalnym (Biotopo Cerro Cahui). Trasa naszej wycieczki ma ponad 6 km i ma nam zająć dobrze ponad trzy godzinny. W czasie drogi wchodzimy na dwa punkty widokowe, z których podziwiamy jezioro Peten. Mamy chyba dobre tempo, bo po dwóch godzinach jesteśmy z powrotem. Po powrocie do hotelu przepakowujemy plecaki na wyprawę do Tikalu i jemy obiad. Mamy w planach nocleg w ruinach, wiec zabieramy jedzenie, picie i śpiwory. Wychodzimy na szosę prowadzącą do ruin i łapiemy stopa, który podwozi nas do bramy parku Tikal. Stąd do ruin jest jeszcze 17 km. W kasie mówią nam, że jeśli poczekamy do 15 tej to będziemy mogli kupić bilet ważny na dwa dni w cenie jednodniowego. W tym samym czasie podjeżdża autobus z turystami holenderskimi; dogadujemy z nimi i godzą się nas podwieźć. O 15:30 jesteśmy na parkingu przed wejściem do ruin. Oglądamy sklepy z pamiątkami, robimy ostatnie zakupy i o 16:00 wchodzimy na ruiny. Na początku jest spokojnie, z lasu wyłaniają się pierwsze budynki. Potem idziemy dalej, aż dochodzimy do Plaza Mayor, gdzie stoją dwie wielkie piramidy naprzeciw siebie. Wspinamy się na szczyt jednej z nich i robimy zdjęcia. Widok zapiera dech w piersiach. Idziemy na najwyższą piramidę (Templo IV), aby z niej podziwiać zachód słońca. Szczyt piramidy wystaje nad dżunglę, a w oddali widać czubki 4 innych piramid. Siedzimy i czekamy, na szczycie pojawia się coraz więcej ludzi oraz ochroniarze. Kątem ucha słuchamy jak rozmawiają o tym jak poważnym problemem jest korupcja, a najgorzej to podobno w Panamie. W międzyczasie obmyślamy taktykę, która ma nam pomóc w przekonaniu wartowników, tak aby pozwolili nam zostać na ruinach po zamknięciu terenu. O 18:30 ochroniarze zaczynaja zgarniać wszystkich turystów i zapraszać ich do wyjścia. Podchodzimy więc z Mateuszem do jednego z nich i zaczynamy negocjacje. Po 15 minutowych rozmowach, które polegały głównie na mruczeniu, kręceniu głową i zastanawianiu się ochroniarz rzuca cenę 6 USD od osoby i tym samym wyraża zgodę na nasz nocleg. Schodzimy z piramidy razem z innymi turystami. W pewnym momencie pan każe nam się oddalić co budzi zaniepokojenie i ciekawość innych turystów. Nasz przewodnik pokazuje nam miejsce naszego noclegu, pyta się czy mamy co jeść i co pić, zabiera kasę i odchodzi. Teraz mamy całe ruiny dla siebie. Zaczyna się ściemniać. Otwieramy sardynki i butelkę rumu. Wreszcie układamy się spać, wsłuchując się w koncert świerszczy. Nad nami niebo pełne gwiazd zwiastuje piękny wschód słońca. W nocy śpimy niespokojnie, to chyba głównie przez komary, na których nasze repelenty nie robią zupełnie wrażenia.

06.08. Trek Stop

Wstajemy o 5 rano i ruszamy na najwyższą piramidę, aby obejrzeć wschód słońca. Mieliśmy być pierwsi, a tu na szczycie czeka na nas niespodzianka – 20 osobowa grupa zagranicznych turystów, która zdołała nakłonić ochroniarzy do wcześniejszego otwarcia bram. Na nieszczęście wszystkich jest mgła i nici z widoków. Po godzinie oczekiwania schodzimy z piramidy i zwiedzamy ruiny. Z czasem mgła się podnosi i możemy spokojnie robić zdjęcia. Około 11:00 Jolka i Mateusz opuszczają ruiny, a my z Marysią krążymy jeszcze trochę po okolicy. W końcu wychodzimy i busem wracamy do El Remate. Postanawiamy się trochę zrelaksować i wykąpać w jeziorku. Okazuje się, że jest bardzo płytkie, a woda ma temperaturę zupy. Po kąpieli pakujemy się i ruszamy na granicę z Belize. Najpierw łapiemy stopa, a potem jedziemy collectivo. Na granicy urzędnicy z Belize na „dzień dobry” wystawiają nam rachunek za wizę – 25 USD (potrzebne zdjęcie). Po załatwieniu formalności bierzemy taksówkę i jedziemy do Trek Stop (po drodze do San Ignacio). Właściciel przedstawia nam swoje dwa pieski (Tai i Chi) i pokazuje domki, w których mamy spać. Okazuje się, że w prysznicu jest tylko gorąca woda. W takiej sytuacji nie ma już zupełnie jak się ochłodzić. Idziemy jeszcze do sklepu po piwko. Co ciekawe właścicielem jest Chińczyk (jak później zauważamy to w innych miastach też tak jest).

07.08. San Ignacio

Rano (czytaj „o 11-tej”) jedziemy do San Ignacio, aby w banku wypłacić pieniądze. W mieście jemy też super śniadanko (burritos), idziemy na Internet i wracamy do Trek Stop. Trochę po 14-tej ruszamy pozwiedzać miejscowe ruiny. Aby do nich dotrzeć trzeba przeprawić się przez rzekę. Prom kursuje tylko do 16-tej więc mamy bardzo mało czasu. Szkoda, bo ruiny są małe, ale ciekawe, położone na wzgórzu. Szybko wspinamy się na szczyt najwyższej piramidy, podziwiamy płaskorzeźby i wracamy na prom. W Trek Stop jemy obiad i ruszamy stopem do San Ignacio. Znajdujemy nocleg i kręcimy się trochę po mieście, a potem spać.

08.08. Caye Caulker

„Lonely Planet” twierdzi, że jedyne co można zrobić w Belpomanie, to przesiąść się do innego autobusu. My nie robimy nawet tego, bo jedziemy bezpośrednio z San Ignacio do Belize City. Podróż trwa 3 godziny. Na miejscu idziemy na przystań i kupujemy bilet w tą i z powrotem (jest tańszy) na Cay Caulkera. Na wyspie witają nas naganiacze hotelowi. Gadamy chwilę z jednym, a dziewczyny sprawdzają sytuację w terenie. W końcu znajdują coś ciekawego i w miarę taniego (Natasha’s). Do dyspozycji mamy pokój, kuchnię i telewizor. Tylko woda okazuję się słona i cuchnąca, nawet ciężko się w niej umyć. Wyspa nie jest za duża, najważniejsze miejsca znajdują się przy głównej ulicy. Wieczorem poznajemy Juniora, Belizyjczyka, który mieszka w naszym hostelu i pracuje jako stolarz. Pijemy piwko i idziemy spać.

09.08. Caye Caulker

Wstajemy trochę ociężali, jemy śniadanko i idziemy na „split” miejsce, które powstało w wyniku rozdzielenia wyspy na dwie części, przez huragan. Tutaj jest jedyna plaża na wyspie. „Plaża” to trochę za dużo powiedziane. Kąpiemy się chwilę i decydujemy się wrócić do hotelu. Rezerwujemy jeszcze nasze nurkowanie na dzień jutrzejszy i obijamy się całe popołudnie. Wieczorem idziemy do Ocean’s Side, gdzie zakupujemy panty ripper’y – drinki z rumu kokosowego i soku ananasowego. Siedzimy na pomoście, patrzymy w niebo i pijemy nasze drinki. Poznajemy nowego lokatora naszego hostelu młodego archeologa z USA. Podróżuje z ogromną maczetą, dodatkowo strasznie dużo mówi, no i ma niezmiernie wyrafinowane poczucie humoru

10.08. Caye Caulker – Blue Hole

Dziś nurkowanie w Blue Hole. Jest to głęboka na 160 metrów jaskinia, której strop zapadł się i dzięki temu dociera tam światło dzienne. Wyprawa zaczyna się o 6 rano. Wsiadamy do łodzi i dwie godziny płyniemy do celu. Morze jest dość wzburzone, a choroba morska daje znać o sobie. Wreszcie pierwsze nurkowanie na głębokość 42m. Oprócz ogromny stalaktytów atrakcję stanowią wielkie ryby, w tym rekiny! Potem drugie nurkowanie, już tylko na 18m, za to na przepięknej rafie. Obiad jemy na bezludnej wyspie, na której znajduje się rezerwat ptaków. Jeszcze tylko jedno nurkowanie i znów dwugodzinny rejs na Caye Caulkera. Dzień zaliczam do bardzo udanych.

11.08. Caye Caulker – granica

Po śniadaniu idziemy na prom do Belize City. Stamtąd łapiemy autobus bezpośrednio do Chetumal w Meksyku. Na granicy schodzi trochę dłużej, bo Jola i Mateusz muszą wypełniać dodatkowe papiery, w związku z tym, że ich meksykańskie kartki imigracyjne nie są już ważne. Kierowca, się niecierpliwi i mówi, że musi jechać, a nas zabierze następny autobus. W zamieszaniu pozwalamy mu odejść, a nasze sprawy papierkowe trwają jeszcze tylko 3 minuty. Po godzinie czekania na następny autobus, decydujemy się pojechać do miasta busikiem. Stamtąd bierzemy nocny autobus do Tulum. Okazuje się jednak, że dworzec jest 1,5 km od centrum. Idziemy, ale nie jest to raczej 1,5 km tylko jakaś tego wielokrotność. Na autobus czekamy przed dworcem wcinając hot-dogi i grając w karty. O północy wsiadamy do autobusu.

12.08. Tulum – Chichen Itza

Po 3,5 h docieramy do Tulum. Rozkładamy się na dworcu i idziemy spać. Około 6-tej ruszamy taksówką do ruin. Zostawiamy plecaki w jednym z hoteli i ruszamy do wejścia. Niestety pojawia się strażnik i krzyczy, że trzeba poczekać na otwarcie. No to robimy sobie godzinną drzemkę; o 8 kupujemy bilety i jako jedni z pierwszych wchodzimy do ruin. Ponieważ są one stosunkowo małe, około 10:00 robi się już strasznie tłoczno. Kąpiemy się jeszcze w morzu i wychodzimy. Jedziemy do centrum tam dzwonimy do Polski i sprawdzamy pocztę. Jemy obiad a potem wsiadamy w autobus do Chitzen Itzy. Lądujemy na ruinach koło 17-tej. Decydujemy się poczekać i obejrzeć pokaz „światło i dźwięk”, a potem idziemy poszukać hotelu do miasta oddalonego o 3 km. Znajdujemy coś niedrogiego przy głównej ulicy i idziemy spać.

13.08. Chichen Itza – Merida

Rano udajemy się zwiedzać ruiny. Potem autobusem jedziemy do Meridy. Zwiedzamy miasto, korzystamy z Internetu, jemy kolację i idziemy spać.

14.08. Merida – Campeche

Dziś rozstajemy się z Jolą i Mateuszem. Oni decydują się pojechać stopem do Campeche a potem dalej do Mexico City. Ja z Marysią też na razie jadę do Campeche, ale autobusem. Po 2,5 godzinie docieramy do Campeche. I tutaj niestety zdarza się katastrofa. Ktoś kradnie mój podręczny plecak (wraz z aparatem). Na chwilę straciliśmy go z oczu, a po chwili go już nie było. Nawet nie zauważyliśmy kto go ukradł i w którym kierunku pobiegł. Jesteśmy załamani. Nagle pojawiają się Mateusz i Jola. Próbują nas pocieszyć. Decydujemy się razem pochodzić po Campeche. Okazuje się, że miasto jest bardzo ładne. Szkoda tylko, że ciągle myślimy o skradzionym plecaku a nie o tym co zwiedzamy. Na dwie godziny rozstajemy się ze znajomymi, którzy jadą obejrzeć fort w okolicy Campeche. Wieczorem jedziemy na dworzec autobusowy. Tam rozstajemy się już na dobre.

15.08. Palenque

Docieramy około 05:00 do Palenque. Na dworcu nie bardzo jest gdzie spać więc bierzemy taksówkę i jedziemy do El Panchan – wioski znajdującej się u wejścia do strefy archeologicznej. Wszystkie hotele są niestety zamknięte, znajdujemy więc w miarę czysty kawałek betonu w jakimś barze na świeżym powietrzu, rozkładamy alumatę i idziemy spać na godzinkę. Około 7-mej zaczyna się ruch więc my też wstajemy. Niestety hotele zajęte i każą nam poczekać. Zostawiamy więc plecaki w jakiejś knajpie i idziemy zwiedzać ruiny. Wracamy około południa znajdujemy hotel (Jungle Palace), wykupujemy wycieczkę na dzień następny i jedziemy do miasta.

16.08. Palenque (Misol Ha, Agua Clara i Agua Azul )

Dziś jedziemy zwiedzać okoliczne cuda natury. Misol Ha i Agua Azul choć zatłoczone, są rzeczywiście godne odwiedzenia, Agua Clara to zupełna strata czasu. Wieczorem przenosimy się do hotelu w Palenque.

17.08. San Cristobal

Rano ruszamy do San Cristobal, tam znajdujemy hotel (Posada Dońa Rosita). Udajemy się do centrum, zwiedzamy okoliczne kościoły, wchodzimy na wzgórze San Cristobal, ale widok nie zachwyca. Wracamy do hotelu i idziemy spać.

18.08. San Cristobal – Tuxtla

Rano udajemy się do centrum i odnajdujemy naszą przewodniczkę – Mercedes. Razem z nią jedziemy do dwóch wiosek indiańskich San Juan Chamula i Zinacantian. Ogromne wrażenie robi kościół znajdujący się w pierwszej z nich. Miejscowi odprawiają w nim praktyki szamańskie. Po południu wracamy do San Cristobal, a stamtąd udajemy się do Tuxtli. Śpimy w hotelu Tuxtleca.

19.08. Canion del Surmidero

Po porannej przekąsce wyruszamy na przejażdżkę łódką po kanionie. Dwugodzinna wycieczka, naprawdę, robi ogromne wrażenie. Podziwiamy bardzo strome zbocza kanionu, nadrzeczną roślinność, ptactwo a nawet aligatory. Wracamy do Tuxtli, kręcimy się trochę po mieście a wieczorem wsiadamy w nocny autobus do Oaxaca.

20.08. Oaxaca

O 6 tej rano przyjeżdzamy na dworzec. Ruszamy do centrum i po 30 minutach udaje nam się znaleźć w miarę tanie i przyjemne schronisko (na ulicy JP Garcia). Kładziemy się spać na 3 godziny. Cały dzień zwiedzamy miasto, między innymi Zocalo, Palacio de Govierno i kościół Santo Domingo. Wieczorem udajemy się do baru, wypróbować miejscowy alkohol – mezcal.

21.08. Monte Alban

Rano trochę się obijamy po mieście, szukamy Internetu, wysyłamy kartki. Próbujemy się też załapać na wycieczkę po ogrodzie botanicznym, ale niestety okazuje się, że jest odwołana. Dopiero po południu ruszamy zwiedzać ruiny Monte Alban. Dostajemy się tam autobusem. Bardzo przyjemne miejsce położone na szczycie góry. Po dwóch godzinach mamy autobus powrotny. Udajemy się jeszcze do jednego ze sklepów z czekoladą, aby spróbować miejscowych wyrobów. A wieczorkiem do kolejnego baru. Tym razem, zamawiamy Micheladę, czyli piwo z dodatkami, ale zupełnie nam nie smakuje.

22.08. Wioski koło Oaxaci + Hierve Agua

Rano ruszamy autobusem do Hierve Agua, miejscowości oddalonej o 70km na zachód od Oaxaca. Jest to cud natury, podobny do tureckiego Pamukale, ale turystów jest zdecydowanie mniej. Wracamy tym samym autobusem. Po drodze wysiadamy w Tlacoluli i idziemy na targ. Spędzamy tam koło godziny spacerując wśród straganów i podziwiając różne sprzedawane przez wieśniaków towary. Potem stopem dostajemy się do El Tule i oglądamy największe na świecie drzewo – rzeczywiście spore. Nocnym autobusem ruszamy do Puebli.

23.08. Puebla

Budzę się koło 5-tej. Już powinniśmy być dawno w Puebli. Pytam kogoś czy jeszcze daleko. Okazuje się, że zaraz będzie Mexico City, a Pueblę przejechaliśmy godzinę temu. No nic trzeba będzie się wrócić, ale przynajmniej się wyśpimy. Około 8-mej lądujemy wreszcie na dworcu w Puebli. Idziemy do centrum, znajdujemy hotel i śpimy jeszcze trochę. Koło południa ruszamy na miasto. Zwiedzamy główne miejsca czyli najważniejsze kościoły, a potem ruszamy na wzgórze, z którego roztacza się widok na miasto. Niestety usytuowany na wzgórzu fort jest zamknięty. Wracamy do miasta a po drodze odwiedzamy jeszcze kościół San Francisko i targowisko.

24.08. Tepoztlan (przez przełęcz pomiędzy wulkanami)

Dziś mamy ambitny plan. Chcemy dostać się do Taxco, przez przełęcz pomiędzy wulkanami Popocatepel i Iztaccihual. Najpierw jedziemy do Choluli. Zwiedzamy największą w Ameryce Środkowej, drugą co do wielkości na świecie piramidę. Obecnie na jej szczycie stoi kościół katolicki. Z Choluli jedziemy dalej. W ostatniej wiosce, znajdujemy kierowcę, który godzi się przewieźć nas na drugą stronę przełęczy. Po godzinie jazdy docieramy na przełęcz niestety pogoda psuje się do tego stopnia, że nic nie widać. Po drugiej stronie drogi droga jest dużo lepsza. Zjazd zajmuje nam tylko 30 minut. Wysiadamy na drodze do Cuautli. Dwoma stopami dostajemy się do miasta. Właściwe nie wiemy co dalej. Nagle podjeżdża samochód i młody chłopak pyta po angielsku, czy nie potrzebujemy pomocy. Oferuje, że podrzuci nas dalej do Curnevaci. Po drodze opowiada nam, o miasteczku Tepoztlan, w którym mieszka jego dziewczyna. Oferuje podwiezienie. Decydujemy się i słusznie. W miasteczku znajduje się lodziarnia, w której sprzedają 100 różnych gatunków lodów. Najciekawsze są chyba lody na ostro, np. ogórkowe z chili. Nasz nowy znajomy pomaga nam jeszcze znaleźć nocleg i odjeżdża.

25.08. Taxco

Rano wchodzimy na okoliczne góry, gdzie znajduje się indiańska piramida. Podobno wejście na nią jest zamknięte ale strażnik wpuszcza nas na górę. Widok jest naprawdę ładny. Schodzimy, wymeldowujemy się z hotelu i jedziemy do Taxco z przesiadką w Curnevace. W Taxco mamy straszne kłopoty z orientacją, miasto położone jest na zboczu góry, a ulice są niezmiernie kręte i wąskie. W końcu udaje nam się znaleźć hotel. Po południu zwiedzamy miasto a zwłaszcza sklepy ze srebrem. No i przede wszystkim piękny kościół Santa Prisca, widoczny prawie z każdego punktu miasta.

26.08. Grutas – Mexico

Dziś jedziemy autobusem do Cacahuampila “Las Grutas”. Jaskinia jest naprawdę duża, ale ponieważ ma wybetonowaną ścieżkę jest też strasznie dużo turystów. Całe zwiedzanie zajmuje nam 2,5 godziny. Ruszamy stopem do Meksyku. Po drodze trafiamy na kontrolę antynarkotykową. Pod wieczór lądujemy w hotelu w Mexico City.

27.08. Meksyk (Muzeum Antropologii)

Wstajemy rano i zwiedzamy muzeum antropologii. Po dwóch godzinach jesteśmy wyczerpani ogromem wiedzy, którą przyswoiliśmy. Przed muzeum oglądamy pokaz „voladores” – „podniebnych tancerzy”. Po pokazie decydujemy się pojechać do Teotichuacan. Na dworcu wsiadamy w autobus i jedziemy. Niestety po godzinie zaczyna padać, a właściwie lać. Zaraz po wyjściu z autobusu łapiemy stopa i wracamy do stolicy. Zwiedzanie ruin musi poczekać.

28.08. Meksyk (Teotichuacan)

Rano podejmujemy druga próbę odwiedzenia ruin, tym razem się udaje. Po południu robimy sobie długi spacer po centrum miasta. A wieczorem oglądamy olimpiadę w Atenach (oczywiście w TV).

29.08. Meksyk (Guadelupa)

Dziś zwiedzamy Basilicę de Guadalupe. Po drodze w metrze kieszonkowcy próbują ukraść nam drugi aparat. Tym razem im się nie udaje, ale byli bliscy. Mamy odcięty pasek od aparatu; na szczęście sam aparat został w naszych rękach. Zdenerwowani idziemy do sanktuarium. Oglądamy obie bazyliki (starą i nową) i wracamy do hotelu. Stamtąd idziemy jeszcze na krótki spacer na plac główny. Tam trafiamy na manifestację przeciwko rządzącemu prezydentowi Foxowi. Właściwie całe centrum zapełnione jest protestującymi. Przyjechali chyba ze wszystkich części Meksyku. Ciężko się gdzieś ruszyć. Decydujemy się na pójść do innej części miasta, żeby nie walczyć z tłumem. Wieczorem jedziemy na lotnisko i wracamy do Polski.

Koszty na miejscu:

Transport = 303 USD

Jedzenie = 344 USD

Inne = 393USD (w tym nurkowanie w Hondurasie 130 USD i Belize 155 USD)

Zwiedzanie (koszty wycieczek) = 80,1 USD

Wstępy = 34,9 USD

Noclegi = 203,7 USD

Razem = 1358,6 USD

Średnie dzienne wydatki (bez nurkowania):

Gwatemala = 18 USD

Honduras = 20 USD

Belize = 30 USD

Meksyk = 25 USD


  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u