Wielką ciężarówką do Malawi – Jerzy Pawleta

Wielką ciężarówką do Malawi

Jerzy Pawleta

Po kilkudniowym pobycie w magicznym miejscu Mozambiku jakim jest Ilha de Mocambique postanowiłem przedostać się do małego, przyjaznego państwa Afryki Centralnej – Malawi. Plan miałem prosty, dotrzeć z Ilha do Nampula, wsiąść w pociąg co drugi dzień sunący 11 godzin poprzez góry północnego Mozambiku do Cuamba. Kolejnego dnia przekroczyć granicę i dotrzeć do Blantyre w Malawi. Prosty na pozór. Ulewy pory deszczowej zawaliły most kolejowy i jedyne regularne połączenie w założonym kierunku przestało istnieć. Została uciążliwa podróż murzyńskimi taksówkami kursującymi od miasta do miasteczka lub autostop.

Na Ilha wsiadam na pakę małej ciężarówki, dobieramy „do pełna” współtowarzyszy podróży i gnamy do odległego o kilkadziesiąt kilometrów skrzyżowania z główną drogą na Nampula.

W narastającym upale stawiam plecaki w przydrożnym pyle i macham wszystkim nadzwyczaj rzadko przejeżdżającym pojazdom. Po dobrej pół godzinie zatrzymuje się ogromna zakurzono-biała post amerykańska ciężarówka z wielką naczepą zakrytą pomarańczowym brezentem. Po krótkiej wymianie zdań z pomocnikiem kierowcy wrzucam duży plecak do obszernej szoferki, w której już, na łożu umieszczonym w jej zapleczu, siedzi kilku czarnoskórych podróżnych, w tym dwójka dzieci z matką. Lokuję się wygodnie na siedzeniu obok kierowcy, pomocnik siada na skrzynce po coli za mną. – Chcę dostać się do Nampula, dokąd jedziecie? – Do Malawi – pada odpowiedź czarnego kierowcy – do Blantyre. – Co? To super! Jadę z wami do Blantyre! -. Moje szczęście nie zna granic. Jazda będzie pewnie długa, bo truck nie osiąga zawrotnych prędkości, ale relatywnie wygodna i bez setki przesiadek. Nawet nie wiedziałem jak długa. I że przesiadki mnie nie miną. Moją radość studzi nieco kierowca mówiąc, że za tą podróż będę musiał zapłacić. No problem.

Powoli pokonujemy dziesiątki, potem setki kilometrów trasy jakby wyjętej z filmu drogi. Małe zapuszczone mieścinki z przydrożnymi rozpadającymi się sklepikami czy barami i niespieszne spojrzenia za przejeżdżającym pojazdem przesiadujących przed nimi tubylców. Z rzadka, pamiętająca początki motoryzacji, stacja benzynowa. Jednostajny krajobraz za oknem. Kierowca palący taniego skręta. Zachodzące słońce z perspektywą poprzekrzywianych drewnianych słupów elektrycznych. I wielka ciężarówka wzbijająca tumany kurzu sunąca przy dźwiękach pociąganych za sznurek przeraźliwych klaksonów przeganiających z drogi ludzi i zwierzęta.

Zatrzymujemy się od czasu do czasu podczas policyjnej rutynowej kontroli, która na ogół sprowadza się do wręczenia łapówki. Na widok policyjnej blokady kierowca wyciągał z kieszeni zwitek banknotów, 500 Mt (50 zł), i z uśmiechem gaworzył z policjantem lub policjantką w nadziei, że tym razem uda się nie zapłacić. Dwa razy się udało, chyba głównie ze względu na obecność białego w szoferce. Za trzecim policjant bez ceregieli oficjalnie wziął kasę na moich oczach i machnął ręką, że możemy jechać. Pytam kierowcę, co by było, gdyby nie zapłacił. Policja na kilka dni zatrzymuje auto do sprawdzenia i szczegółowej kontroli technicznej. A to kosztuje znacznie, znacznie więcej. Jasne.

Późną nocą docieramy do miejsca, które jest mi znajome. Mocuba. Tak, tu zrobiłem zdjęcie ciężarówki znad Zambezi, tutaj już spałem w drodze na  Ilha. Parkujemy w towarzystwie kilku innych ciężarówek na ulicy pod latarnią przy nocnym klubie ciągle jeszcze dudniącym muzyką. Piątek, zabawa trwa. Kierowca zajmuje swoje łóżko, pomocnik zasypia na fotelu za kierownicą, kobieta z dziećmi rozkłada matę na zakurzonym chodniku pod arkadą rozsypującego się budynku pensao. Ja kombinuję spanie na swoim fotelu. Wygodnie nie jest, ale film drogi ma swoje prawa.

Rano, krótko po świcie, małe zamieszanie wokół naszej ciężarówki. Poluzowały się skomplikowane wiązania przyczepy i towar niebezpiecznie zwisa z burty. Tak jechać nie możemy. Po krótkich poszukiwaniach ekipy, która przeładuje towar i powiąże wszystko od nowa zaczyna się praca. Od dywagacji. Jak to zrobić, by zarobić a się nie narobić. Ale nie ma rady, większość 50-kilowych worków z mąką kukurydzianą trzeba zwalić na ziemię, poukładać od nowa i zapakować pojazd. Mijają godziny, wzmaga się upał i maleje szansa na przekroczenie granicy z Malawi przed godziną 18.00, do której pracują urzędnicy celni. Chłopaki w pocie, nie tylko czoła, walczą z naczepą. Przed południem możemy jechać.

Robimy ze sto, może dwieście kilometrów po wiejskiej, ziemnej, czerwonej jak cegła, poprzecinanej bruzdami wyżłobionymi przez wodę, niewiarygodnie dziurawej drodze łączącej Mozambik z Malawi. Momentami jedziemy 20 – 30 kilometrów na godzinę. Mimo to sznury znowu puszczają i część towaru spada z przyczepy. Ładujemy, przy moim udziale, bo zostało nas już tylko trzech, kilkanaście worków na wierzch przyczepy. Niech się same trzymają. Kolejnych sto kilometrów i przymusowy przystanek. Coś się urwało w układzie kierowniczym. Za pomocą gumy z dętki, mojej specjalnej taśmy i noża kierowca z pomocnikiem łączą elementy podwozia w całość. Zauważam, że na wybojach zaczynają odpadać nam reflektory i lewy błotnik. Kierowca macha ręką i kopie w błotnik. Ale po kolejnym odcinku zbiera lampę z drogi. Pozostałe przywiązujemy drutem do obudowy. W Malawi mają dostać na powrót inny samochód, ten idzie do przeglądu. Raczej remontu.

Pod granicę, do oddalonego od szlabanu o ponad kilometr miasta Milanje, docieramy w towarzystwie dwóch kolejnych ciężarówek afrykańskiego konwoju za piętnaście osiemnasta. Ciężarówki już nie przejadą. Ale kierowcy mówią, że ja mogę spróbować. Perspektywa prysznica i wyspania się w normalnym łóżku kusi. Wypłacam kierowcy 500 Mt za przejazd. Wołają małego pickupa i ten za 100 Mt podrzuca mnie pod granicę gdzie okazuje się, że Panowie Urzędnicy już sobie poszli i zgasili światło. Pełniący wartę żołnierze Mozambiku najpierw odsyłają mnie z kwitkiem, ale po dwóch sekundach pośrednik, chłopak z rowerem-taksówką woła mnie do nich. Za drobną opłatą mnie przepuszczą. Wręczam kolejne 100 Mt. Krzywią się. Dokładam 2$. Mogę iść. Docieram pod szlaban Malawi. Są już tylko ochroniarze. Za 40 Mt idą pogadać z Panem Urzędnikiem, który rezyduje opodal. Po chwili staję przed jego, już po cywilnemu odzianym, obliczem. W dłoni trzymam 200 Mt. Patrzy z zainteresowaniem. Pyta skąd jestem. – Z Polski. Skąd? Z Europy, z Polski -. Nie ma szans, muszę przyjść jutro, od szóstej rano. – Na pewno, może jednak…? Na pewno -.

Zwrot na pięcie i wracam pod szlaban Mozambiku. Żołnierz honorowo oddaje mi 100 Mt. 2$ każę mu zostawić w kieszeni. Jest mocno ucieszony. Nic nie jedzie oczywiście w stronę miasta, ale chłopak z rowerem-taksówką ciągle czeka. Zwietrzył interes. Woła kolegę, który bierze duży plecak na swój rower i pedałujemy pod górkę. Ciężka praca za 50 Mt (5 zł). Koledzy w ciężarówce ze śmiechem zapraszają do gorącego posiłku który upichcili w międzyczasie i na „mój” fotel. Byle do rana.

Około szóstej, po toalecie w butelce mineralnej, ruszamy pod granicę mimo zwisającego z burty towaru. Ja przechodzę na piechotę z moimi tobołami. Znany mi już Pan Urzędnik z uśmiechem wręcza mi formularze. Gdy przyjmuje je wypełnione przeze mnie mówi, że nie otrzymam tu wizy do Malawi, muszę wrócić do Maputo (około 2.000 kilometrów!). I patrzy przeciągle na mnie. Rozumiem. Wyciągam z kieszeni „wczorajsze” 200 Mt, które lądują na jego biurku. Uśmiech się poszerza. Nie dostanę dzisiaj wizy, bo jest niedziela. On uprzejmie wystawi mi tylko dwudniowe zezwolenie przekroczenia granicy. Wizę muszę odebrać do dwóch dni.

I na tym nie zakończyła się moja przygoda z wizą. Welcome to Malawi.(2009)

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u