W sześć dni po Egipcie – podróż wzdłuż Nilu – Anna Szczypińska, Boris Gittes

W sześć dni po Egipcie – podróż wzdłuż Nilu

Anna Szczypińska, Boris Gittes

Dzień 1, 15.09.2008

Naszą krótką podróż po Egipcie, odbyliśmy we dwójkę. Rozpoczęliśmy ją i zakończyliśmy w Izraelu. Tego dnia rano pojechaliśmy taksówką za ok. 30 NIS na główny dworzec autobusowy w Tel Avivie. Bilety na autobus do Eilatu kupiliśmy dzień wcześniej poprzez internetową stronę linii autobusowej Egged www.egged.co.il/eng/ za cenę ok. 68 NIS za osobę. Przy rezerwacji dostaje się numer, który należy następnie pokazać kierowcy autobusu i na tej podstawie dostaje się bilet z miejscem. Należy jednak uważać, gdyż na tej trasie podstawiają często kilka autobusów na jedną godzinę i wówczas zaczyna się bieganie od autobusu do autobusu w celu znalezienia swojej rezerwacji, gdyż zdarza się, że podany nr autobusu przy rezerwacji nie pokrywa się z rzeczywistością. My wybraliśmy autobus o 6.30 rano, gdyż podróż przed nami była długa a jeszcze tego samego dnia a raczej nocy, chcieliśmy znaleźć się w nocnym, sypialnym pociągu do Luksoru.

Po 5 godzinach podróży w bardzo zimnym, klimatyzowanym, autobusie, wysiedliśmy na dworcu w Eilacie i doznaliśmy klimatycznego szoku. Już w Tel Avivie o tej porze roku trudno wytrzymać, ale w Eilacie powitało nas piekło. Było ponad 40 stopni i bardzo suche powietrze. Przez parę chwil, zanim organizm się przestawił, czuliśmy się jak w piekarniku, a jedynym marzeniem był powrót do Tel Avivu. Po paru minutach zaczęliśmy się przyzwyczajać i postanowiliśmy jednak jechać dalej. Czekaliśmy godzinę na autobus, który miał nas zawieźć do granicy, ale się na niego nie doczekaliśmy, więc wzięliśmy taksówkę (35 NIS). Tam, na piechotę, przekroczyliśmy granicę opłacając wcześniej tzw. departure tax w kwocie 88,5 NIS za osobę. Jeszcze stempel wyjazdowy i byliśmy po drugiej stronie. Tu już nie poszło tak łatwo.

Najpierw szczegółowa kontrola bagażu, zarówno głównego jak i podręcznego. Znaleźli u nas mały nóż i zwołali komisję, co z tym fantem zrobić. Na koniec stwierdzili, że jednak nas puszczą, bo jest ramadan i trzeba robić dobre uczynki. Potem okazało się, że nie możemy kupić na granicy wizy za 15 USD jak zapewniała nas pani w ambasadzie egipskiej w Warszawie. Chodziłam od urzędnika do urzędnika i nie było przebacz. Żeby kupić wizę na granicy w Tabie trzeba zapłacić za pośrednictwo przedstawiciela biura podróży, co kosztuje 35 USD a więc razem wiza kosztowała 50 USD od osoby, czyli wyszło drożej niż w ambasadzie, ale najwidoczniej pani nie chciało się tym zajmować, bo kilka razy do niej dzwoniłam i raz byłam i za każdym razem zapewniała mnie, że w Tabie dostanę wizę bez problemu za jedyne 15 USD, więc po co przepłacać, skoro możemy skorzystać że jesteśmy obywatelami UE. Ale jak się okazało, na każdej granicy tak można, ale nie w Tabie.

Ponieważ cała ta procedura trwała około 2 godzin zdążyliśmy nawiązać kontakty i udało nam się załatwić taksówkę do Kairu za 45 USD od 2 osób. Był to bardzo wygodny busik, w którym oprócz kierowcy był jeszcze jego znajomy i dwóch Jordańczyków. Przed odjazdem musieliśmy jeszcze opłacić tzw. arriving tax w kwocie 63 EGP/os (we wrześniu 2008 r. 1 USD = 5,5 funta egipskiego). Zatrzymaliśmy się jeszcze przy sklepie, bo chłopaki chcieli kupić coś do jedzenia na wieczór. I tu był jedyny problem. My jako jedyni nie świętujący ramadanu też byliśmy głodni, bo głupio nam było przy nich jeść. Jedynie piliśmy.

Zaraz po zachodzie słońca zatrzymaliśmy się w przydrożnej jadłodajni. Nie byliśmy jednak jedyni. Razem z nami zatrzymało się tam kilkaset osób. Do jedzenia było jedno danie, podane na tak brudnym stole, że się przyklejaliśmy. Byliśmy jednak bardzo głodni i trzeba było coś zjeść. Ja zjadłam tylko ryż i kurczaka, zamiast sztućców używając pity (tamtejszego chlebka). Mój chłopak był chyba bardziej głodny, bo zjadł też zupę i warzywa i już następnego dnia się rozchorował i do końca pobytu nie mógł za bardzo jeść. Mimo brudu w tej restauracji oraz w jej toalecie, wspominam tę część podróży jako niezłą przygodę. Nie każdy ma okazję zjeść posiłek z kilkoma setkami głodnych Arabów. Można powiedzieć, że świętowaliśmy ramadan razem z nimi. No i zapłaciliśmy tylko 42 EGP od osoby wraz z coca-colą.

Niestety, nie zdążyliśmy na pociąg sypialny do Luksoru o godz. 20.30. Ostatni sypialny był tylko dla Egipcjan i nie pozwolono nam kupić na niego biletów. Kupiliśmy więc bilety na I klasę na pociąg nocny o 22-ej. Odjechał ok. 23-ej, a I klasa była taka, że do dziś nie chce wiedzieć jak wyglądała II-ga. Było tam tak brudno, że chodziły karaluchy. Światło się zepsuło a klimatyzacja była tak mocno rozkręcona, że założyliśmy na siebie wszystko co mieliśmy a i tak przymarzaliśmy. Koszt biletu to 82 EGP/os. Można też zamówić na rano śniadanie, ale nie polecam. Kosztowało 42,5 EGP z kawą/os, ale nie było warte tylu pieniędzy. My jednak nie mieliśmy za dużo czasu żeby zrobić zakupy, a na kairskim dworcu też nie było za bardzo co kupić. Do jedzenia nadawały się tylko ciastka (5 EGP). Aha, do toalety lepiej nie wchodzić – tam też są karaluchy, ale już te latające – ponad centymetr długości, fuj.

Samo kupno biletów to wyzwanie, trudno się połapać gdzie, co i jak, bo każdy się pcha do przodu bez żadnego stania w kolejce. W końcu nam się udało, ale na biletach wszystko było po arabsku, więc i tak nic nie wiedzieliśmy. Znaleźliśmy jakąś amerykańską wycieczkę z egipskim przewodnikiem, którego poprosiliśmy o przetłumaczenie tego co jest napisane na biletach i udało nam się w końcu znaleźć peron, potem pociąg i na końcu miejsca. Poprosiliśmy też tego Egipcjanina o wykonanie telefonu do zarezerwowanego przez nas hotelu w Luksorze – Hotel Nefertiti, AL-Sahabi (19 USD za dwójkę z łazienką, A/C i śniadaniem). Powiedział im o której przyjedziemy i jakim pociągiem, żeby ktoś po nas przyjechał. Naprawdę polecam ten hotel. Jest super usytuowany, w samym centrum, przy bazarze, blisko świątyni w Luksorze i niedaleko do Karnaku. Obsługa przemiła i mają dobrą restaurację. Pokój też był w porządku, w miarę czysty jak na taką cenę, bez robaków. Po zakwaterowaniu obsługa hotelu pomogła nam w zaplanowaniu dalszej podróży i zarezerwowali hotel w Asuanie. No tak, ale zanim się zakwaterowaliśmy przeżyliśmy bardzo długą podróż I-klasą egipskiego pociągu, który miał być na miejscu ok. 7 rano a dojechał ok. 11-ej.

Dzień 2, 16.09.2008

Kiedy w końcu dojechaliśmy do Luksoru czekał na nas Sindbad – pracownik hotelu, który zawiózł nas na miejsce, gdzie mogliśmy trochę odpocząć i odświeżyć się po podróży. Potem w recepcji, załatwiliśmy sobie wycieczkę do Teb na drugi dzień za 120 EGP/os oraz zamówiliśmy bilety na następny wieczór na pociąg do Asuanu, oczywiście I klasą (45 EGP + 5 za dostarczenie = 50/os).

Po załatwieniu wszystkiego udaliśmy się do Karnaku. Po Luksorze najlepiej poruszać się „caleche” czyli inaczej naszymi dorożkami. W obie strony, wraz z 2 godzinnym postojem zapłaciliśmy 65 EGP. Za wstęp do świątyni – po 50 EGP.

Kompleks świątynny bogów: Amona-Re, Mut i Montu w Karnaku jest jedną z największych świątyń ma świecie. Kompleks jest wprost gigantyczny. Uprzedzam, że na terenie świątyni można wydać majątek na tzw. bakszysze. We wszystkich zakamarkach czają się strażnicy, którzy za 5 EGP od osoby pokażą ci niedozwolone miejsca i wpuszczą tam gdzie bez dodatkowej opłaty wejść nie można. Strażnicy są tam po to, aby turyści nie mogli wchodzić wszędzie, ale jak pokazuje rzeczywistość znaleźli sobie sposób na niezły zarobek a dla chcącego turysty, nie ma nic trudnego, przy odrobinie posiadania gotówki oczywiście.

Po powrocie do hotelu udaliśmy się na obiad do przylegającej do niego restauracji. Za pizzę + 3 coca-cole (tam ciągle chce się pić, jest tak gorąco i sucho) oraz sok ze świeżo wyciskanej gujawy zapłaciliśmy 50 EGP. Na kolacje – sałatka plus napoje, również wróciliśmy do tej restauracji (25 EGP).

Po obiedzie pospacerowaliśmy trochę po mieście i bazarze. Pojechaliśmy też na turystyczny bazar z pamiątkami – caleche dowozi tam prawie za darmo – 2 EGP w obie strony. Można rzeczywiście kupić niezłe i dość tanie pamiątki. Bywają też promocje.

Tego wieczoru wynajęliśmy też felukę (łódka z żaglem) za 50 EGP za ok. 1 godziny rejsu po Nilu. Nie mieliśmy jednak szczęścia i była to bezwietrzna noc, w związku z czym nie odpłynęliśmy zbyt daleko. Spędziliśmy za to miło czas z kapitanem łodzi – zwanym Captain Ex. Polecam.

Dzień 3, 17.09.2008

Rano przyjechał do hotelu przewodnik i zabrał nas i jeszcze kilka osób na wycieczkę do Teb. Przewodnik nie był za błyskotliwy, ale miły i jakąś tam wiedzę miał. W cenie wycieczki mieliśmy Dolinę Królów i Królowych, Świątynię Hatszepsut oraz Kolosy Memnona. Do Doliny Królowych przewodnik nas w końcu nie zabrał, ale uczciwie zwrócił po kilkanaście funtów za to, że tam nie dojechaliśmy. Poza ceną wycieczki musieliśmy zapłacić za bilety wstępów: do Doliny Królów po 70 EGP + 5 EGP za kolejkę, którą się tam dojeżdża (w cenie wstęp do 3 grobów, za każdy następny należy dopłacić osobno, do grobowca Tutenhamona również płaci się osobno po 80 EGP, sam grób mało ciekawy, ale jest tam oryginalna mumia) oraz do świątyni Hatszepsut po 25 EGP + 2 EGP za dojazd kolejką.

Dolina Królów to wąwóz wciśnięty we wzgórze Al Qurn. W ścianach wąwozu wykutych jest ponad 60 grobów, w których pochowane są mumie faraonów. Groby to wykute w skale korytarze. Na ich końcu, w sarkofagach na wieki miały spoczywać doczesne szczątki królów, ale większość z grobowców została jednak rozgrabiona, a w całości dotrwał jedynie nieduży grób Tutenhamona, gdzie znaleziono dużo złota i drogocennych przedmiotów.

Nasz przewodnik wybrał groby: Ramzesa I (KV16), Ramzesa III (KV11) i Ramzesa IV (KV2). Wszystkie były warte obejrzenia i na pewno dużo ładniejsze i kilkakrotnie większe niż grobowiec Tutenhamona.

Świątynia Hatszepsut to niemal w całości odnowiona świątynia faraona-kobiety. Jest bardzo dobrze zachowana a jej odnowienie zawdzięczamy polskim konserwatorom i archeologom. Naprawdę warta zobaczenia.

Po powrocie do hotelu, zjedliśmy obiad w tej samej restauracji co poprzedniego dnia (tym razem koszt zamknął się w 80 EGP z przepysznym soczkiem z gujawy). W oczekiwaniu na pociąg poszliśmy jeszcze do Muzeum Luksorskiego. Muszę przyznać, że zawiera naprawdę ciekawe zbiory i kilka mumii a także salę projekcyjną. Jest tam też klimatyzacja, więc można chwilę odpocząć od panującego wszędzie upału. Wstęp 70 EGP. Na dworzec kolejowy pojechaliśmy taksówką za 10 EGP, ale jeśli ktoś ma mało bagażu to polecam spacer, bo jest to naprawdę blisko, przynajmniej z hotelu Nefertiti.

Pociąg miał odjechać o 17.30 a dojechać na 20.45, ale oczywiście się spóźnił a I klasa wyglądała znów jak III czy IV, było brudno i znów przeraźliwie zimno. Dojechaliśmy do Aswanu ok. 23-ej. Na szczęście na dworcu czekał na nas pracownik hotelu Memnon Aswan – Nile Street (nad Bankiem Narodowym), wejście od tyłu (90 EGP za pokój DBL ze śniadaniem i klimatyzacją). Zanim się zakwaterowaliśmy, pracownik ten pomógł nam też zaplanować resztę naszego pobytu w Egipcie. Przystaliśmy na to, gdyż mieliśmy naprawdę mało czasu, a chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć. Zamówiliśmy u niego wycieczkę do Abu Simbel na następny dzień (95 EGP/os, zwykle jest taniej – ok. 70 EGP, ale zamawialiśmy w ostatniej chwili, więc nam drożej policzyli), wycieczkę do Tam Asuańskich i na wyspę File (50 EGP/os), bilety na pociąg nocny, I klasą do Kairu (130 EGP/os), hotel w centrum Kairu (160 EGP za pokój DBL ze śniadaniem i klimatyzacją) oraz prywatną wycieczkę do Gizy i Saqqary (samochód z kierowcą i przewodnikiem za 360 EGP na pół dnia). Do tego wszystkiego została doliczona prowizja w wysokości 50 EGP. Uznaliśmy, że cena jest ok. w stosunku do naszego pośpiechu i dobiliśmy targu. Po załatwieniu wszelkich formalności zrobiła się północ a o 3.15 należało się stawić w recepcji, gdyż konwoje do Abu Simbel wyruszają o 4 rano. Nie skorzystaliśmy za bardzo z hotelu, ale przynajmniej się odświeżyliśmy i mieliśmy gdzie zostawić bagaże.

Dzień 4, 18.09.2008

O 3.15 rano stawiliśmy się w recepcji w celu wymeldowania, zostawienia bagażu oraz otrzymania prowiantu na śniadanie. Po kilku minutach przyjechał po nas busik, którym dołączyliśmy do konwoju i ok. 4.00 wyruszyliśmy w podróż na południe, pod granicę z Sudanem.

Ok. 7 rano dotarliśmy na miejsce. Wstęp 81 EGP/os. W Abu Simbel znajdują się świątynie Ramzesa II i Nefertari. Wejścia do pierwszej świątyni strzegą cztery wielkie posągi Ramzesa. Przed zbudowaniem tamy w Asuanie świątynie zostały wycięte ze skalnych ścian i wmontowane w olbrzymie betonowe czapy. Całość robi niesamowite wrażenie, choć trudno zrobić zdjęcie w tym tłumie, zwłaszcza, że wszystko ma gigantyczne rozmiary. Na pewno warto było poświęcić nieprzespaną noc, aby to cudo zobaczyć. Na zwiedzanie są tylko 2 godziny, ale pomijając kramy z fantastycznym pamiątkami (niektóre pochodzą z Sudanu) to w zupełności wystarcza. Niestety, na zakupy nie zostaje już dużo czasu.

Ok. 9.00 rano konwój wyruszył w drogę powrotną i ok. 12.30 byliśmy z powrotem w hotelu. Poszliśmy szybko coś zjeść, bo o 13.30 mieliśmy już następną wycieczkę. Najpierw pojechaliśmy do Tam Asuańskich (wstęp 8 EGP), a następnie do świątyni File (wstęp 40 EGP).

Tamy są właściwie dwie. Przez pierwszą – starą przejeżdża się w drodze do Abu Simbel. Drugą, położoną kilka kilometrów w górę biegu rzeki, zbudowano na przełomie lat 50/60-ych. Słynie ona z imponującej różnicy poziomów wody z obu stron tamy, która czasem wynosi ponad 40 metrów.

Wyspa File jest najbardziej znanym egipskim miejscem kultu Izydy. Tutaj miały być złożone szczątki Ozyrysa. Wyspa leży między starą i nową tamą i jest to właściwie wyspa Algiki. Przy budowie tamy wszystkie zabytki z właściwej File, która została zalana, przeniesiono na Algiki i wówczas zmieniono też nazwę wyspy. Na File dopływa się łódką.

Ok. 16.30 skończyliśmy wycieczkę i kierowca busa zawiózł nas na dworzec kolejowy. Pociąg odjechał tym razem punktualnie o 17.30, ale I klasa oczywiście nadal pozostawiała wiele do życzenia. No i znów było bardzo zimno, brr.

Dzień 5, 19.09.2008

Tym razem pociąg przyjechał o czasie, czyli o 6 rano. Ponieważ byliśmy o czasie, czytaj za wcześnie, nikt się nas nie spodziewał. Nasz pośrednik nie odbierał telefonu a my znaliśmy tylko nazwę hotelu. Na szczęście na dworcu jest informacja turystyczna i uprzejmy urzędnik znalazł numer telefonu do hotelu a pracownik hotelu poprosił nas o wzięcie taksówki, za którą następnie nam zwrócił (10 EGP).

Taksówkarz twierdził, że wie gdzie jest hotel King Tut (37 Talaat Harb, 8 piętro, king_tut_hostel@hotmail.com, tel. +202 23917897, www.kingtuthostel.com), ale już w trakcie jazdy okazało się, że niestety nie bardzo miał pojęcie gdzie to jest. Po kilku okrążeniach udało nam się jednak znaleźć hotel, który z całą pewnością mogę polecić. Jedyny mankament to rzeczywiście trudna lokalizacja. O ile rano jest łatwo go znaleźć (jak się wie gdzie, oczywiście), o tyle wieczorem ulica i inne w pobliżu zamieniają się w jeden wielki bazar i łatwo zgubić orientację w tym rozgardiaszu. Zanim się zakwaterowaliśmy dostaliśmy śniadanie za 10 EGP/os. Potem się odświeżyliśmy i ok. 9 rano przyjechał po nas kierowca z przewodnikiem i wyruszyliśmy do Gizy. Najpierw udaliśmy się do Saqqary (wstęp 50 EGP). Przewodnik pochodził z nami po ruinach, poopowiadał, zrobił kilka zdjęć a potem dał czas wolny. Po godzinie udaliśmy się do piramid w Gizie. Tym razem przewodnik poopowiadał nam o wszystkim na zewnątrz a zwiedzaliśmy sami. Wstęp 50 EGP.

Zwiedzanie zajęło nam ok. 2 godzin, bo więcej nie dało się już chodzić po tym żarze. Zaraz potem pierwsze kroki skierowaliśmy do KFC i było to wbrew pozorom najlepsze jedzenie, jakie jedliśmy w Egipcie (cena zestawu ok. 23 EGP). Potem pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem a kierowcę poprosiliśmy, aby zawiózł nas jeszcze do Cytadeli, gdzie zgodził się poczekać na nas godzinkę. Wstęp 40 EGP.

Z oryginalnej Cytadeli Saladyna (XII w) pozostały tylko mury, ale z czasem przybyły w jej obrębie kolejne budowle. Najatrakcyjniejszy jest meczet Muhammada Alego.

Po około godzinie zwiedzania, ale przydałoby się więcej, poprosiliśmy kierowcę, aby podrzucił nas jeszcze do dzielnicy koptyjskiej (na koniec daliśmy mu 50 EGP za te dodatkowe kursy).

Dzielnica koptyjska leży na południu Kairu, w najstarszej części miasta, na ruinach potężnej rzymskiej twierdzy – Babilonu i arabskiego obozu Al-Fustat. Najsłynniejszą budowlą jest tzw. “zawieszony” kościół Najświętszej Marii Panny. Zbudowano go na wysokości I piętra nad szeroką fosą, widoczną przez szpary w podłodze – stąd właśnie jego nazwa. Na zewnątrz nie jest nazbyt oryginalny, ale część wyposażenia pochodzi z IV wieku. Jest główną świątynią Koptów. W niej odprawiają nabożeństwa papieże tego kościoła. Ciekawymi kościołami są również: kościół św. Barbary i kościół Abu Sarga. W tym drugim znajduje się krypta, w której prawdopodobnie ostatnią noc przed ucieczką z Egiptu spędziła Święta Rodzina. Polecam też synagogę, ale trzeba pamiętać, że przed wejściem jest kontrola i nie wpuszczają z ostrymi narzędziami.

Z dzielnicy koptyjskiej wróciliśmy do hotelu na piechotę, zwiedzając Kair, zarówno ten bogatszy jak i ten bardzo biedny. Na takie spacery polecam jakąś chustkę do zawiązania przy ustach, bo po paru minutach nie ma już czym oddychać, zwłaszcza jak spaceruje się blisko ulicy. Zanieczyszczenie w Kairze jest tak wielkie, że po 2-3 godzinach można dostać zapalenia spojówek.

Po powrocie do hotelu i krótkim odpoczynku pojechaliśmy na bazar Khan Al-Khalili, oczywiście z naszym zaprzyjaźnionym kierowcą z hotelu (10 EGP). Byliśmy już na wielu bazarach, zarówno azjatyckich, jak i arabskich, ale ten był największy jaki kiedykolwiek widzieliśmy. Po pewnym czasie straciliśmy wręcz nadzieję, że się kiedykolwiek stamtąd wydostaniemy. Mimo natłoku ludzi kupujących oraz sprzedających, bardzo miło wspominamy ten „spacer”. Wszyscy byli przyjaźnie nastawieni i chętnie pozowali do zdjęć a my stanowiliśmy nie mniejszą atrakcję dla nich jak oni dla nas. Po około dwóch godzinach błądzenia wśród kolorów i zapachów wyszliśmy w końcu na jakąś ulicę gdzie udało nam się złapać taksówkę, która za 10 EGP, dowiozła nas do jednej z główniejszych ulic niedaleko hotelu. Przynajmniej tak nam się wydawało, gdyż okazało się, że w tej części Kairu również rozlokowały się kramiki i bardzo ciężko było znaleźć drogę do hotelu wśród tego tłumu i rozgardiaszu. W końcu jednak dotarliśmy do hotelu, zamówiliśmy bilety na autobus do Dahab (100 EGP w tym taxi na dworzec) i poszliśmy spać.

Dzień 6, 20.09.2008

Ten dzień znów upłynął na podróży. Ok. 7.00 rano wyruszyliśmy w drogę powrotną do Izraela. Najpierw autobusem klimatyzowanym (termometr pokazywał 13 stopni, brr) pojechaliśmy do Dahab, gdzie byliśmy ok. 14-ej. Tam wynajęliśmy taxi-busa za 180 EGP na dowiezienie nas do miasta a potem do Taby. Kierowca poczekał pół godziny aż coś zjemy (skromny obiad w hotelu będącym właścicielem taksówki za ok. 35 EGP/os) i zamoczymy stopy w morzu i pojechaliśmy dalej. Po ok. 2 godzinach byliśmy znów na granicy. Tym razem departure tax wyniósł tylko 2 EGP za to znów spotkaliśmy się z nieuprzejmością i wręcz agresywnością ze strony egipskich pograniczników. Granicę przekroczyliśmy na piechotę, wzięliśmy taksówkę na dworzec (ok. 30 NIS). Dzień wcześniej zadzwoniliśmy do znajomego żeby kupił nam bilety (ok. 65 NIS/os) przez Internet. Ponieważ byliśmy spragnieni dobrego jedzenia po tym okropnym egipskim żarciu, poszliśmy na pizzę. Polecam pizzę w barze naprzeciwko dworca. Smakuje i jest w przystępnej cenie. Autobus odjechał ok. 18-ej i o północy byliśmy znów w Tel Avivie. I o dziwo, zaczęłam marznąć! Po 40-kilku stopniach żaru w Egipcie te 30-parustopniowe upały przyprawiały mnie o dreszcze a woda wydawała się lodowata. Gorzej mogło być już tylko w Polsce.

Przykładowe ceny produktów:

skarabeusz z kamienia – ok. 5 EGP

srebrna bransoletka – ok. 40 USD

Internet – 5 EGP za godzinę

mała flaga Egiptu w formie naszywki – 15 EGP

mały papirus – 30 EGP

maska na ścianę – 60 EGP

chusta – 17 EGP

figurka – 30 EGP

magnes na lodówkę – 20 EGP

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u