Tunezja – nie taki wielki obciach – Mirka Kot

Tunezja – nie taki wielki obciach

Mirka Kot

Termin wyjazdu: 23 II – 9 III 2007 (2 tygodnie)

Po wyjazdach w kierunkach niekomercyjnych typu Pakistan, Iran, Indie, trochę obawiałam się Tunezji. W mojej wyobraźni widniał obraz tłumu Niemców, zapchanych plaż, drinków z parasolką, a wszystko pod szyldem Neckermanna. Aby zmniejszyć prawdopodobieństwo ziszczenia się powyższej wizji, a przynajmniej by nie doświadczyć jej w ekstremalnej formie, wybraliśmy tunezyjski martwy sezon.

Jak „porządni turyści” wykupiliśmy „pobytówkę” w biurze podróży (znanym), oferta last minute, w najtańszym oferowanym hotelu (hotel El Menchia w Hammam-Sousse). Opcja „economy” trochę łagodziła obciach w moim podróżniczym towarzystwie ale i tak powodu do chluby nie było. Dwa regularne posiłki dziennie, o stałych porach (śniadanie 6.00-9.00, wersja „francuska”, ciepła kolacja 19.00-21.00), pokój z łazienką, czysta pościel, stanowiły swoistą szkołę przetrwania. Przyjęliśmy założenie, że hotel to baza a resztę improwizujemy.

Jeśli jedzie się za pośrednictwem biura, wiza do Tunezji nie jest wymagana (na bilecie lotniczym jest odpowiednia adnotacja), indywidualni turyści potrzebują wiz. Lot z Warszawy do Monastiru trwa ok. 3h. W samolocie był komplet, choć to lot czarterowy. Biura zapewniają transport z lotniska do hotelu co jest miłe, bo nie trzeba zaczynać od szukania stosownej rikszy. Biura proponują również szereg wycieczek fakultatywnych, ekstra płatnych. My zdecydowani byliśmy na indywidualny program (niestety też ekstra płatny).

Pieniądze:

W hotelu: 1$ = 1.26 dinara tunezyjskiego (DT). W Amen Bank: 1$ = 1.28DT (bez prowizji, bez żadnych formalności)Można też wymieniać pieniądze na poczcie ale z tej możliwości nie korzystaliśmy.

1. dzień

Nasz hotel był bezpośrednio przy plaży. Pokój z balkonem i widokiem na morze. Pełnia szczęścia! Hotel raczej pustawy, głównie widoczna była obsługa (myjąca umyte, pucująca wypucowane ) inni goście – sporadycznie. Słowem: spokój i cisza. Z takim luksusem dawno nie miałam do czynienia. Zastanawiałam się czy podołam wyzwaniu…

Pierwszy dzień przeznaczyliśmy na zwiad w okolicy. Do Sousse spacer plażą trwał dobre 1.5h. Samo Sousse ma ładną medinę (stare miasto) z ribatem (klasztor-twierdza) i Wielkim Meczetem. Centrum większości tunezyjskich miast to właśnie te 3 elementy. Wstęp do ribatu i meczetu płatny: bilety po 3DT + 1DT za aparat. Kupiliśmy bilet tylko do ribatu, z wieży jest widok na miasto, można tez zobaczyć dziedziniec meczetu. Medina ciasno zabudowana, labirynt wąskich uliczek i przejść. Obowiązujący kolor okien, okiennic i drzwi to niebieski. W zestawieniu z białymi ścianami wygląda nieźle. W przeciwnym końcu mediny jest muzeum archeologiczne. Wstęp: 3DT+1DT aparat. Jak na mój gust wszystkie mozaiki były nowiutkie, wytwarzane na miejscu, a oryginały i tak w Tunisie, w Muzeum Bardo (w miarę blisko bo nie w British Museum). Warto powłóczyć się po medinie, zaglądając w mniej turystyczne zakamarki. W części turystycznej trzeba się liczyć z nachalnością sprzedawców więc nie ma mowy o spokojnym oglądaniu różnego typu rękodzieła, niekoniecznie dzieła rąk tunezyjskich. Od kilku lat śledzę zasięg pewnych bransoletek, na które potykam się systematycznie w różnych częściach świata. Ale skoro świat to globalna wioska, a wszystko jest wytwarzane w Chinach, to nic dziwnego. Również można natknąć się na przewodników-amatorów. Nie mając doświadczenia ulegliśmy jednemu naiwnie sądząc, że prowadzi nas z czystej życzliwości. Na koniec, życzliwie, poprosił o datek, zapytaliśmy ile oczekuje. Oczekiwał dużo za dużo. Nie była to jedyna taka sytuacja. Zjawisko przewodników występowało w większości zwiedzanych miast. Stanowcza odmowa nie zawsze wystarcza.

Przy innej okazji w medinie, w Sousse, trafiliśmy do czerwonej dzielnicy. Dość zaskakujące jak na kraj zdominowany przez islam.

Z Sousse wróciliśmy autobusem. Przy medinie jest plac Męczenników z pętlą autobusową i przystankami. Do nas (w kierunku Portu El-Kantaoui) kursował nr 12. Wsiada się tylnymi drzwiami, bilet kupuje u „biletowego” wewnątrz. Do naszego przystanku kosztował 0.41 DT. Na bilecie jest nazwa przystanku, na którym się wysiada. Wychodzi się przednimi drzwiami, zdaje się, że trzeba kierowcy zasygnalizować chęć opuszczenia autobusu. W nowym miejscu przeważnie nie wie się kiedy wysiąść, wtedy stosuję „metodę przekazu informacji” tzn. zawiadamiam otoczenie, dokąd chcę dojechać a wtedy obowiązek wskazania mi właściwego przystanku spada właśnie na nie. Skuteczność metody oceniam na 95%. Proszę uważać na pozostałe 5% . „Otoczenie” nie zawsze jest jednomyślne.

2. dzień

Ten dzień też był przeznaczony na wałęsanie. Najpierw plażą w przeciwną stronę niż do Sousse, w kierunku Portu El-Kantaoui, ok. 1h. El-Kantaoui to wyraźnie teren turystyczny, hotele, palmy. araukarie wielkości tatrzańskich świerków, klomby, port z jachtami. Ładne, zadbane, folderowe. Po południu raz jeszcze do Sousse, już jak do siebie, wiadomo dokąd, wiadomo jak.

Sprawdziliśmy przy okazji dworzec kolejowy. Przez Sousse nie przejeżdżają pociągi: wjeżdżają i wyjeżdżają z dwóch różnych dworców w zależności od kierunku. Do Tunisu i El Jem (czyli na północ i wschód) z dworca w pobliżu pl. Męczenników, w kierunku Mahdii z dworca dalszego, można trafić idąc po nieużywanych szynach przebiegających przez pl. Męczenników, odległość w zasięgu nóg.

3. dzień

Wyjazd do Tunisu, w planie Sidi bu Sa’id, Kartagina… Pociąg do Tunisu o 7.23. Bilet – 6.65 DT, przyjazd o 9.15. Później zauważyliśmy, że bilet w obie strony kosztuje ok. 2 DT mniej ale nie mamy pewności czy wynikało to z tego, że jechaliśmy o innej godzinie, czy dlatego, że razem z biletem powrotnym. Na dworcu w Tunisie, w informacji, dostaliśmy rozkład jazdy, pani chyba wolała nam go dać niż męczyć się z wyjaśnianiem dokąd i o której. Naprzeciw dworca (pl. Barcelona) jest przystanek kolejki, bilet kupuje się przy wejściu na peron, należy tylko wybrać właściwy kierunek i powiedzieć dokąd. Do Sidi bu Sa’id kosztował ok. 2 DT, na trasie jest przesiadka, ważny jest ten sam bilet, należy zwyczajnie robić to co inni. Przystanki mają nazwy, dość łatwo się zorientować gdzie się jest. Sidi bu Sa’id polecam. Urocze miasteczko, białe ściany, i we wszelkich odcieniach niebieskiego okiennice i drzwi. Do tego błękit nieba i lazur morza. Nie sądzę, aby był potrzebny plan, wystarczy iść w stronę, którą podpowie intuicja, najlepiej w górę, aby zobaczyć widok na zatokę. Sielankowy.

Z Sidi bu Sa’id można pieszo dojść do pierwszych ruin Kartaginy, chyba najbliższe są termy Antoniusza (po drodze mija się budynki rządowe). Bilet wstępu to 7DT + 1DT za aparat. Bilet ważny jest do kilku odrębnych miejsc: termy, teatr, amfiteatr, tofet, wille rzymskie, muzeum. Resztki Kartaginy są dość rozrzucone więc szukanie zajmuje czas i nogi. Stan ruin dowodzi, że Katon się doczekał: faktycznie, Kartagina została zburzona.

Wracaliśmy pociągiem o 17.35. Przynajmniej 45min trzeba liczyć na dojazd kolejką do Tunisu. Pociąg do Sousse był zapchany więc warto być na dworcu wcześniej, aby zająć miejsca siedzące (nie wiem czy jest to możliwe, bo zawsze (2 razy) wpadaliśmy w ostatnim momencie). Rozrywką w drodze powrotnej była obserwacja współpasażerów. Niemal każdy Tunezyjczyk miał komórkę z odtwarzaczem MP3. Wysłuchaliśmy kilkudziesięciu różnych melodyjek, niektórzy współpasażerowie byli na tyle gościnni, że swoimi komórkami nagłaśniali wagon. Przy odrobinie szczęścia (?) można załapać się też na film. W każdym razie, stężenie gadżetów było ponadnormatywne.

Zwiedzanie Tunisu pozostało na następną wizytę. Hotelowa wycieczka oferowała Sidi bu Sa’id, Kartaginę i Tunis (łącznie z Muzeum Bardo) w jeden dzień. Nie wiem jak to jest wykonalne…

3. dzień

Tego dnia w programie El Jem. Wybieramy pociąg o 12.25 (wcześniejszy jest o 7.52). Ten sam dworzec co do Tunisu, bilet w obie strony 6.7DT, podróż to niecała godzina. Amfiteatr widać z każdego miejsca, i z każdego miejsca robi wrażenie. Warto! Powrót dopiero wieczorem, więc sporo czasu, aby posiedzieć niemal na każdym kamieniu. Pustawo, chrześcijan niewielu. Wstęp 6DT + 1DT. Bilet jest ważny też do muzeum ale przeoczyliśmy ten fakt i zamiast wzbogacać się antycznie marzliśmy w poczekalni dworcowej (wieczorem tropiki wyraźnie się ochłodziły). Pociąg powrotny do Sousse o 19.15. Mniej gadżeciarski.

4. dzień

Wyjazd do Mahdii i Monastiru. Drugi dworzec, bilet 4.92 DT w obie strony. Pociągi kursują dość często, wystarczy przyjść i poczekać, jeśli właśnie odjechał wkrótce będzie następny. Mahdia to półwysep, na końcu którego jest twierdza otoczona cmentarzem z białymi nagrobkami, z obu stron morze. Niezły klimat i nieźle wiało. Medina dość klasyczna, z nieodłącznym Wielkim Meczetem, zabytek całkiem świeżo zbudowany. W Monastirze poza klasycznymi elementami (medina, ribat, meczet) jest mauzoleum Burgiby, ojca Tunezji. Mauzoleum w otoczeniu cmentarza. Ten widok, z morzem białych nagrobków, ponoć był natchnieniem dla Paula Klee do namalowania „Białych i czerwonych świątyń”. Widok do zapamiętania.

5. dzień

Przeznaczony na sprawy organizacyjne. Chcemy wynająć samochód więc przeprowadzamy badanie rynku. Idąc główną ulicą w kierunku Sousse odwiedzamy po kolei wypożyczalnie, głównie lokalne firmy. W końcu decydujemy się na pierwszą, w której byliśmy, tuż pod bokiem naszego hotelu. Pożyczamy Renault thalia, na 4 dni za 180DT. Samochód będzie do odebrania dopiero za 2 dni (czyżby była to wypożyczalnia jednego auta?). Właściciel zgadza się abyśmy odebrali samochód wieczorem, dzień wcześniej, a oddali rano, dzień później. Zostawiamy zaliczkę, pokwitowanie to notatka na wizytówce. Ogólnie: formalności dość nieformalne.

6. dzień

Wracamy do Tunisu. Teren częściowo oswojony, spacer główną aleją, katedra św. Wincentego, medina, później Muzeum Bardo. Warto! Bilet- 6DT + 1DT. W muzeum mnóstwo pięknych rzeczy. Niestety wandale (czy Wandalowie?) utrącili większość antycznych nosów.

7. dzień

Dzień kondycyjny: spacer, plaża, lunch, hipermarket i małe zakupy przed podróżą. Wieczorem odbieramy samochód, płacimy pełną kwotę, jako zastaw zostaje kopia karty kredytowej. Mamy uważać na światła i lusterka a gdyby się przydarzyło coś małego (nie do końca sprecyzowano co) to mamy się nie przejmować. Jak zdążyliśmy się przekonać, większość samochodów w Tunezji ma ślady zbyt bliskich kontaktów z otoczeniem. Uwaga pana z wypożyczalni lekko nas uspokoiła. Bak auta był niemal suchy więc jutro zaczniemy od tankowania: 1dm3- 1.1DT, zawsze tankuje obsługa stacji.

8. dzień

Wyruszamy w miarę wcześnie. Na południe przez Sfax, Gabes do Medenine. Droga w dobrym stanie, przeważnie dwupasmówka, niewielki ruch. W miarę przybywania kilometrów zmienia się krajobraz, najpierw dominują plantacje oliwek, później przeważa tunezyjskie nic. W Medenine chcemy zobaczyć słynny ksar. Trafiamy dość łatwo i mamy go. Dla mnie bajka! Ksar to coś, co może uchodzić za prototyp „mrówkowca”. Kilkupiętrowy (2, 3, 4) zlepek komórek (gorf), z zewnętrznymi schodami, otaczający wewnętrzny plac. W takiej kamienno-glinianej budowli Berberowie przechowywali plony stałe i płynne (oliwę), w razie potrzeby pełniła ona funkcje fortu. Warto wyjść trochę poza tę część ksaru, która jest podrasowana dla turystów i zobaczyć ksar w stanie w miarę naturalnym. Po nasyceniu oczu ruszamy do Tataouine (Tatwin). Na miejscu zaczynamy od szukania hotelu. Sprawdzamy 2 pierwsze polecane przez LP (klasa najniższa) i wybieramy tańszy: hotel Station (7DT od osoby w sali zbiorowej, miejsce w dwójce kosztowała tyle samo ale woleliśmy większą przestrzeń). Turystów brak. Hotel zdecydowanie mniej ekskluzywny. W recepcji trzeba wypełnić kwestionariusz: skąd/dokąd/na ile…. Z księgi gości dowiedzieliśmy się, że oprócz nas jest Japonka i Rumun. Dość egzotyczny zestaw. Wieczorem ruszamy na obchód okolicy, już przy księżycu trafiamy do kolejnego ksaru, na wzgórzu za miastem. Spora ruina ale przy blasku księżyca. Jadąc z Sousse do Tataouine przejechaliśmy 400 km.

9. dzień

Krążenie od ksaru do ksaru. Drogą w kierunku Remady trafiamy do ksaru Oulet Dabbab. Ksar zamieniony w hotel z restauracją i kawiarnią. Każda gorfa z łazienką i telewizorem. Byliśmy tam chyba jednymi z pierwszych gości, więc przemiła obsługa oprowadziła nas po różnych zakamarkach. Urządzone pod turystów, niestety z przegięciami np. karawana propylenowych wielbłądów w podwórcu. No może karawana tylko przejściowo… jak to karawana…

Później ruszamy do Douiret. Trasa niezwykle widokowa. Samo Douiret też zachwycające. Na wzgórzu kupa kamienia tworząca ksar, biały meczet, u podnóża cmentarz muzułmański. Panoramiczne widoki. Turystów tyle co kot napłakał. Można włazić do każdej dziury tzn gorfy.

Po Douiret ruszamy w kierunku Chenini. Po drodze albumowe krajobrazy. Chenini bardziej turystyczne, ale o tej porze roku spokój. Ksar zwiedzamy już raczej wzrokiem, bez rozczulania się. Osiągamy stan nasycenia ksarami? Kupuję róże pustyni, chyba promocja bo 5 sztuk za dinara tyle co jedna w Sousse. Chyba rosną gdzieś w okolicy.

Później trasą w kierunku Ghomrassen, przez Ksar Hamada i Beni Kheddache docieramy znów do Medenine. Jadąc opieraliśmy się tylko na mapach z LP i przewodniku „Tunezja” z Gazety Wyborczej. Niektóre drogi były tylko na jednej z tych map a nie było ich w ogóle na drugiej. Z reguły drogi były zaznaczone jako te najgorszej kategorii. Na miejscu okazało się, że są dobrej jakości, życzyłabym sobie takich w Polsce. Za Medenine odszukujemy kierunkowskaz do Matmaty (przez Metameur). Znów niepowtarzalne widoki. W Matmacie pustki, nic dziwnego skoro życie toczy się pod ziemią. Znajdujemy opuszczoną jamę, z góry wygląda jak wielki dół, ściany na dobre kilka metrów. Drzwi poszczególnych pomieszczeń wychodzą właśnie na takie podwórko. Wejście główne do „bloku” zupełnie innej strony. W zestawieniu z upałem na zewnątrz w środku pełna klimatyzacja.

Po Matmacie pozostało nam dotrzeć do Douz. Nie chcieliśmy wracać przez Gabes więc ryzykujemy trasę przez Tamezret, później okazało się, że ryzyko było żadne, znów porządna droga. Po serii serpentyn wjeżdżamy na „autostradę słońca” – wokół płasko a droga jak od linijki, wprost na zachodzące słońce. Brakowało jedynie spektakularnej fatamorgany np. Taj Mahal, piramidy… Jedyne co dało się zauważyć to złudzenie jeziora w oddali. Nie wymagajmy za wiele. Pod wieczór docieramy do Douz, są już wyczekiwane piachy. Kręcimy się po mieście szukając hotelu z LP („niewolnicy LP?”). Przy znaku stop ustępuję pierwszeństwa karawanie wielbłądów. Chociażby dla takiej sytuacji drogowej warto było tu przyjechać. Chyba dobrze trafiliśmy Nie mamy siły szukać hotelu więc bierzemy pierwszy przyzwoity: hotel Medina, samo centrum Douz. Dwójka bez łazienki, ze śniadaniem za 10DT od osoby. Hotel bardzo w porządku, oprócz nas są Włosi na motocyklach terenowych: piaskowi crossowcy. Tego dnia z Tataouine do Douz przejechaliśmy ok. 330 km.

10. dzień

Wstajemy skoro świt i jedziemy w kierunku oazy Zaafrane (las palmas!), aby przywitać się ze Wschodnim Ergiem.

…!!!

(to był opis tego jak wygląda pustynia o poranku)

Piasek jest tak drobny, że niemal pył. Pustynia wbrew nazwie nie jest pusta, każde żyjątko zostawia swój ślad a kroczków jest bez liku: jaszczurcze, po żuczkach, muszkach, ptaszkach…wielbłądach i nasze. Wracamy na śniadanie do hotelu i przy ceremonii pożegnalnej i serii zdjęć z obsługą (ponoć rzadko przyjeżdżają turyści indywidualni, głównie grupy zorganizowane) zostajemy zaproszeni do obozu Beduinów a konkretnie do rodziców chłopaka z recepcji. Okazja jest niepowtarzalna. Wprawdzie musimy przejechać ok. 50 km, które już przebyliśmy wczoraj ale dajemy się ponieść przygodzie. Więc znów droga prosta jak strzała, później skręcamy w piachy, obawiałam się czy renówka sobie poradzi ale za „czwartą fatamorganą” jesteśmy na miejscu: 2 namioty a wokół pustynia. Zostajemy poczęstowani lunchem: kwaśne mleko (pyszne!) i daktyle. Gospodyni rozpala ognisko i piecze podpłomyki. Technika dość prosta: piekarnik polega na tym, ze na żarze kładzie się placek, przykrywa metalową miską a na misce pali kolejne ognisko. Wodę trzeba przywozić, opał to wysuszone krzaki. W południe wraca gospodarz ze stadem owiec i kóz. Beczące i meczące odnajdują swój kawałek cienia. Mam okazję dosiąść osła. Jazda corsą to nic w porównaniu z osłem. Totalnie niesterowny, choć z ABS. Ale komu w drogę… dostajemy w prezencie butelkę mleka i ruszamy znów do Douz, potem przez Kebili do przeprawy przez Wielki Shott. Tu też daruję sobie opisy. Shott trzeba zobaczyć.

Odpuszczamy sobie Tozeur i jedziemy wprost do oazy Chebika. Po drodze kolejny shott ale góry znacznie bliżej. Chebika przylega do gór: skały w rdzawym kolorze. Ze skał wypływa potok, który nawadnia oazę. Tam gdzie jest woda tam jest zielono. Potok tworzy niewielki wodospad, woda w kolorze turkusowym w otoczeniu palm daje ostry kontrast w wypalonymi skałami. Rajskie obrazki.

Ścieżka wzdłuż potoku to szlak turystyczny, więc wzdłuż rozłożeni są handlarze. Było już wyraźnie po południu, sprzedawcy pakowali swój towar, zamykając w skrzynkach pozostawianych na miejscu. Przy okazji zobaczyłam jak się fałszuje (a może tylko koloruje) minerały. Górski kryształ (?) malowano na fioletowo. Sądzę, że farba była rozpuszczalna w wodzie, powinno wystarczyć zwilżenia dla sprawdzenia trwałości koloru. Wracamy tą sama trasą by wyjechać na drogę do Gafsy. Chcemy na noc wrócić do Sousse. Udało się Licznik pokazał, że przejechaliśmy tego dnia (Douz-pustynia-Chebika- powrót do El Hamma du Jerid- Gafsa-Sousse) ~760 km. Bez komentarza.

11. dzień

Wyprawa do Douggi. Zachęciły nas zdjęcia no i fakt, że bez własnego transportu trudno tam się dostać. Rzeczywiście trasa dość męcząca, miejscami droga typu „brak drogi”. Z tym nie zetknęliśmy się na południu Tunezji. Dwa razy policja wykorzystała nas jak taksówkę. Później przeczytałam w przewodniku, że to dość powszechny zwyczaj, zwłaszcza na prowincji. W końcu zaskoczył nas napis „Dougga ruin” co po kluczeniu w różnych kierunkach było niezwykle miłe. Gdy ukazała się nam na wzgórzu Dougga w całej okazałości tzn. ruinie, było oczywiste, że warto. Bilet w cenie 3DT +1 DT. Tani jak na tak piękną ruinę. Część ruin jest opisana ale większość nie, więc rozszyfrowywanie co jest co, jest przyjemną zabawą. Warto się nie spieszyć i po prostu pobyć. Posługując się planem przewodnikowym warto sprawdzić, którym wejściem się weszło. Nasz plan miał zaznaczone tylko jedno, więc orientowaliśmy się według niego. Oczywiście nic się nie zgadzało a możliwość pomyłki z Thuburbo czy inną Kartaginą, wykluczyliśmy. Po empirycznym odkryciu drugiego wejścia, ruiny wróciły na właściwe miejsca. Taki zabytek jak Dougga nie może nie mieć swoich przewodników. Nam oferował swoje usługi pan, który zaparkował osła i był gotów do oprowadzania. Stwierdzenie, że jesteśmy archeologami zupełnie go nie onieśmieliło. Jedynie moje kategoryczne, że „sami” przyniosło pożądany efekt. A archeolodzy z nas, pożal się Jowiszu!, pomylić cysterny z cyrkiem jest trudno. Nam się udało. Wycieczka do Douggi zajęła cały dzień, przejechaliśmy 495 km.

12. dzień

Rano oddajemy samochód, miał być limit dzienny 400km, 4 x 400 = 1600, a my zrobiliśmy prawie 2000. Gość w wypożyczalni nawet nie spojrzał na licznik, okrążył samochód, rzucił okiem na koło zapasowe. I tyle  Samochód spalał średnio 5.9dm3/100km. Resztę dnia przeznaczyliśmy na nic tzn. wycieczka do sklepu, zakup wina: różowe, Magna, ok. 5DT. Sklep jest b. blisko pl. Męczenników w Sousse, wystarczy kogoś zapytać. Jeszcze sprawdzamy dworzec autobusowy bo jutro pielgrzymka do Kairouanu. Siedem pielgrzymek do Kairouanu zastępuje pielgrzymkę do Mekki. Mekka mało prawdopodobna więc trzeba nadrabiać Kairouanem. Autobusy jeżdżą dość często, w odstępach ok. godzinnych. Bilet kupuje się w autobusie.

13. dzień

Załamanie pogody, mocno wieje i pada. Naiwnie sądziliśmy, że się wypogodzi, kurtki i polary zostały w hotelu a my „na lekko” w drogę. Bilet do Kairouanu 2.45 DT. W mieście rozpadało się na dobre, kałuże już wymagały kajaków a tropik był zdecydowanie zimny. Mokro, zimno i do domu daleko. Przewodników więcej niż turystów, nie wspominając o pielgrzymach (coś kiepsko z pobożnością). Pielgrzymka sprowadziła się do zaliczenia głównych zabytków. Wejście do wielkiego meczetu 6DT+1DT. Bilet równocześnie upoważnia do odwiedzenia innych miejsc. Zdziwiło mnie, że do słynnej Bir Barouta wchodzi się po schodach na pierwsze piętro, wody nie piliśmy, dostatecznie dużo lało się jej z nieba. Wielbłąd służący za napęd do studni (woda ponoć bezpośrednio z Mekki), jest tak wystrojony, że trudno w dekoracjach rozpoznać wielbłąda. Cysterny Aghlabidów zobaczyliśmy tylko z okna autobusu (ale nie traciliśmy kontaktu z wodą, która je właśnie napełniała). Turysta mokry nie zwiedza chętnie. Kairouan odhaczyliśmy i szybko do domu. Sądzę, że w takich warunkach liczy nam się przynajmniej podwójnie, czyli jeszcze 5 razy i z głowy.

14. dzień

Pobudka przed 4, o 4 bus na lotnisko, a potem to samo co dnia pierwszego tylko w drugą stronę. Może kiedyś tu wrócę. Inshallah!

Koszt całości: opłata dla biura + 280 USD

Pogoda: trzeba mieć cieple rzeczy (polar, kurtka, pełne buty). Na południu o tej porze roku było b. ciepło sądzę, że do 30oC, na północy średnio 15-20oC. Na koniec pobytu bardzo zimno i deszcz.

Język: z obcych najprzydatniejszy francuski ale angielski też dobry.

Ceny: w marketach porównywalne z cenami w Polsce, kosmetyki, na które patrzyłam wyjątkowo drogie. Ceny w barach: w zones touristiques przynajmniej 2 razy wyższe niż poza nimi. Należy się liczyć, że ceny w sezonie są inne. Nie niższe.

Rada: w miarę możliwości wyjechać poza północny obszar Tunezji. Przymorskie rejony mogą się podobać ale na dłuższą metę są nudne. Jak zwykle przyroda tworzy dużo ciekawsze rzeczy niż człowiek. Na mojej liście przebojów zdecydowanie prowadzi pustynia i Wielki Shott, w kategorii „zabytek rzymski”: Dougga i El Jem.

Ceny przejazdów

Sousse-Tunis pociąg 6.65 DT, 11.25 DT (w obie strony)

Sousse-El Jem Pociąg 6.7 DT (w obie strony)

Sousse-Mahdia Pociąg 4.92 DT (w obie strony)

Sousse-Kairouan autobus 0.45 DT

Bilety autobusowe w Sousse 0.41 DT

Ceny wstępów

Ribat-Sousse 3 DT

Wielki Meczet- Sousse 3 DT

Muzeum Archeologiczne-Sousse 3 DT

Kartagina 7 DT

Amfiteatr+muzeum – El Jem 6 DT

Dougga 3 DT

Muzeum Bardo – Tunis 6 DT

Główne zabytki – Kairouan 6 DT

Wszędzie dodatkowa opłata za aparat fotograficzny – 1 DT

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u