Mozambik – Tofo Beach (Boże Narodzenie) – Jerzy Pawleta

Mozambik – Tofo Beach (Boże Narodzenie)

Jerzy Pawleta

Co nieco niepokojony przez przewodniki turystyczne informacjami o świątecznym zalewie południowego wybrzeża Mozambiku przybywającymi tu swoimi napędzanymi na cztery koła pojazdami Południowoafrykańczykami dotarłem z Maputo, stolicy Mozambiku, do Tofo Beach koło Inhambane. Niewielki autokar po kilku godzinach jazdy zatrzymał się niemal na plaży od której dzieliła mnie drewniano-słomiana architektura usytuowanego na wydmach backpackersa Fatima’s Nest, z którego roztaczała się wspaniała panorama na Ocean Indyjski zamknięty z prawej strony niewielką zatoką z wioską rybacką. Nadzwyczaj malownicze miejsce.

Przewodnikowe wieści były mocno przesadzone, bez problemu dostałem miejsce (300 Mt = 30 zł za noc) w wieloosobowej chacie (podłogą jest piasek wydm) z piętrowymi łóżkami nad którymi wisiały niezbędne moskitiery i kręcił się wielki wentylator zawieszony u powały, przypominając nieco klimat Czasu Apokalipsy, jeśli ktoś jeszcze pamięta początek tego filmu. Jest równie gorąco, ale zdecydowanie bardziej pokojowo. Za parę dni święta. Spędzam dzielący mnie od nich czas leniuchując na plaży, spacerując długim wybrzeżem, przekomarzając się z murzyńskimi sprzedawcami bransoletek, kokosów czy świeżych ryb. Odwiedzam miejscowy targ pełen afrykańskich pamiątek, kolorowych capulanas zawieszonych na niezliczonych sznurach, owoców, których cena rośnie wraz z ilością przybywających turystów, pieczonych na prowizorycznym grillu ryb, szaszłyków czy kurczaków, zimnych napojów z lodu plastikowych przenośnych lodówek. No i afrykańskiego gwaru wymieszanego z muzyką dobywającą się z głośników umieszczonych w sąsiednich, co nieco obskurnych barach. Skrajnym przykładem takiego jest umieszczona na zapleczu tego zamieszania pijalnia lokalnego piwa, produkowanego na miejscu w warunkach, których nasz sanepid na pewno by nie zaakceptował. Piwo też trudne jest do zaakceptowania, nawet dla tak umiarkowanego znawcy złocistego trunku jakim jestem ja. Nazwa „złocisty trunek” nie odnosi się do mętnego, kwaśnego płynu, którym zostałem poczęstowany. Nie dałem namówić się na zakup kilku butelek, mimo nadzwyczaj atrakcyjnej ceny.

Nocą, w świetle zbliżającej się pełni księżyca, który odbija się w płytkiej wodzie przypływu zalewającego plażę, spod wbitych w piach słomianych parasoli dochodzi dźwięk muzyki. To nie murzyńskie bębny czy marimba, ale gitara. Towarzyszy jej śpiew brazylijskiego muzyka, który zawitał w te strony i umila sobie i kilku słuchaczom magiczną noc.

Usiłowałem też uchwycić atmosferę zbliżających się świąt. Nie było takiej, mimo, że dominującą religią w tej części Afryki jest chrześcijaństwo. Afrykanie celebrują święta jedząc i pijąc, głównie pijąc. Nie przywiązują specjalnej wagi do świątecznego wystroju. Nieliczne światełka zawieszone na plażowych barach zachęcają do bożonarodzeniowego drinka. I tyle. Nawet śniegu nie ma. Dobrze, że dostałem na drogę białą świąteczną serwetkę z wyszytą choinką i małego Świętego Mikołaja w szklanej kuli, w której po potrząśnięciu prószył plastikowy śnieżek.

Oba te akcesoria zabrałem w wigilijny wieczór ze sobą, szukając jakiegoś szczególnego miejsca, szczególnego momentu. W planie miałem świeżą rybę zakupioną i upieczoną na targu ze świeżymi warzywami i owocami spożytą w towarzystwie tubylców. Ale popyt w tym dniu na rybę i inne artykuły przekraczał podaż i miejscowi nie kwapili się do większego wysiłku, chociaż jeszcze rano obiecywali współpracę w tym temacie. Została mi przylegająca do targu rybna restauracyjka z załogą odzianą w mikołajowe czapy, gdzie zamiast karpia dostałem (całkiem dobrą) barakudę a kolędy zastąpiła przebojowa afro-amerykańska muzyka charcząca głośno z  wiekowych kolumn. Nastrój poprawiał bajecznie kolorowy widok na pofruwające na wietrze capulanas pod którymi równie kolorowe sprzedawczynie oferowały swój towar.

U nich też zakupiłem świąteczny deser, ogromnego soczystego ananasa, którego spożywałem na raty w towarzystwie szklanego Mikołaja w różnych swoich ulubionych miejscach przy plaży. Czy to przy barwnie pomalowanych łodziach rybackich, czy to w ciszy piaszczystej zatoczki czy na skale na cyplu z której obserwowałem chowające się za widnokręgiem słońce, wypatrując po zmroku pierwszej afrykańskiej gwiazdy na niebie.

Śniadanie pierwszego dnia świąt uświetnił występ filharmoników wiedeńskich ubranych w żółto-czerwono-zielone czapy czy rewolucyjne koszulki Mozambiku, grających gorące rytmy afrykańskie, słoneczną muzykę reggae lub sentymentalne pieśni portugalskiego fado. Wróciłem do rzeczywistości. Wyciągnąłem się na plaży wsłuchując w głośny pomruk potężnych fal indyjskiego, ciepłego oceanu. Wesołych Świąt.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u