Madagaskar (2010) – Ewa Flak, Jarosław Kociel

Madagaskar,  czyli  mora-mora

Termin:             20.09-13.10.2010r. (24 dni)

Uczestnicy:       Ewa, Jarek, Mateusz, Mirek

Trasa lotnicza:  Katowice-Londyn Stansted (2 loty)- 200zł, Londyn Heatrow-Nairobi,                                   Nairobi-Antananarivo (KenyaAirways-4 loty)-3094zł

Trasa lądowa:  Bytom-Katowice-Londyn-Nairobi-Antananarivo-Antsirabe-

Miandrivazo- Belo sur Tsiribihina-Bekopaka-Morondava –     Antsirabe-                               Fianarantosa-(PN Ranomafana)-Fianarantosa-Manakara-Fianarantosa-                              Ambalavao- (PN Andringitra)-Ranohira(PN Isalo)-Tulêar-   Ifaty-                           Fianarantosa-Ambositra-Antsirabe-Antananarivo-(PNAndasibe)-Nairobi-                  Londyn-Katowice

Koszty podróży:          6216 zł./os.(z pamiątkami)

Kursy walut:     1Euro-2600Ar, 1 USD -1950Ar.

Czas:               +1h w stosunku do Polski

Bezpieczeństwo:          ogólnie jest bezpiecznie,

Wizy:               wcześniej kosztowały 100USD, teraz są gratis

Język:              francuski, malgaski, angielski (bardzo słabo)

Pogoda:                       bardzo gorąco 20-40 °C, deszcz mieliśmy tylko w PN Ranomafana

w lesie deszczowym

Elektryczność:  220V

Przewodniki:    Lonely Planet “Madagascar & Comoros”

Koszyk podróżnika:     woda mineralna-duża1300Ar., mała -700Ar., coca-cola-duża 2500Ar., mała-                        600Ar.,lody duże- 2000-3000Ar., bagietka- 300Ar., piwo THB- 0,65l-1500-                      3000Ar., rum- 4000AR., wino-5000Ar., papierosy miejscowe- 1000-                                  2500Ar., Internet-1min.-15Ar., pocztówka-600Ar. (15 dni do Polski),

znaczki-1700Ar., ananas- 1000Ar., 10 bananów-1000Ar., obiad w                           miejscach turystycznych- 3000-9000Ar., benzyna-1litr/2500Ar., olej                             napędowy-1750Ar.,

20 września 2010   Bytom-Katowice-Londyn

Dziś rozpoczęła się nasza kolejna podróż w świat. O godz. 13.55 mieliśmy lot do Londynu gdzie po 2,20h byliśmy na Stansted. Stąd autobusem National Express (2 x 75zł) w 80 minut przyjechaliśmy na lotnisko Heatrow. O godz. 20.00 lecimy liniami Kenia Airways do Nairobi.

21 września   Nairobi-Antananarivo-Antsirabe

O godz. 6.30 byliśmy w Kenii. Tu poczekaliśmy na lot do Antananarivo na godz. 8.20. W stolicy Madagaskaru byliśmy o godz. 11.40. Na lotnisku okazało się, że nie musimy płacić za wizy. Wymieniliśmy pieniądze w kantorze:1USD=1950Ar, 1Euro=2600Ar (Ariar). Po wymianie 800Euro dostaliśmy stos kasy, ale jeszcze nie przebiło to wymiany w Uzbekistanie.

Następnie taksówką za 40.000Ar/4os./30minut  pojechaliśmy do dworca autobusowego, skąd miały odjeżdżać busy do Antsirabe. Na miejscu przejeli nas naganiacze i zaprowadzili do odpowiedniego busa. Cena za przejazd wyniosła 10.000Ar/os. Czekaliśmy przeszło 3 godziny, aż zbierze się odpowiednia ilość pasażerów (czyli full). Potem 170km przejechaliśmy w 4 godziny. Po drodze mieliśmy 7 kontroli policyjnych. Kierowca podwiózł nas do “Hotel Imperial”, gdzie za pokój zapłaciliśmy 30.000Ar. W hotelowej restauracji zjedliśmy kolację:wegeteriański ryż-4000Ar, piwo-3000Ar.

22 września   Antsirabe-Miandrivazo

Rano poszliśmy na dworzec/terminal z ambitnym planem szybkiego przemieszczenia się do Miandrivazo. Po drodze wzięliśmy pousse-pousse za 1000Ar/os i podjechaliśmy do stacji benzynowej, skąd miały odjeżdżać busy. Naganiacz sprzedał nam bilety po 20.000Ar. twierdząc, że będziemy mieli luźniej o jedno miejsce, choć kosztował 15.000Ar. Odjazd miał być o godz. 11.30. Po 3 godzinach nadal nie jechaliśmy. Stwierdziliśmy, że pochodzimy po mieście do godz.14.00, bo to miał być kolejny czas odjazdu. Antsirabe jest ładnym miasteczkiem, zwiedziliśmy katedrę, znaleźliśmy ulicę naszego rodaka Maurycego Beniowskiego, wysłaliśmy kartki pocztowe do Polski. Wróciliśmy na terminal, gdzie wciąż nie było wiadomo o której jedziemy. Dopiero o godz. 16.00 wyruszyliśmy zbierając po drodze pasażerów. W końcu dobrze po godz. 17.00 rozpoczęliśmy kolejny etap naszej podróży. I tak mieliśmy możliwość poznać nowy zwrot w języku malgaskim mora-mora- czyli powoli-powoli. O godz. 22.00 byliśmy na miejscu przemierzając 220km w 5 godzin. Wynajęliśmy pokój w “Hotel Baobab” za 30.000Ar, następnie  zamówiliśmy spagetti za 6000Ar. oraz piwo za 3500Ar. Z miejscowym przewodnikiem umówiliśmy wycieczkę na 6 dni z czego 3 dni spływ rzeką Tsiribihina pirogami wydrążonymi z pni drzew i 3 dni w Tsingi de Bemaraha za 110Euro/os. Trasa rzeczna ma wynosić 150km. Adres przewodnika: ramora333@yahoo.fr

23 września   Spływ rzeką (I dzień)

O godz. 6.00 mieliśmy iść na policję, aby dokonać rejestracji (20.000Ar/4os.). Przeciągnęło się to do godz.9.00. Śniadanie zjedliśmy w hotelu, a potem ruszyliśmy nad rzekę, gdzie zostaliśmy rozmieszczeni w łodzi. Płynęliśmy przez wiele godzin przyglądając się jak toczy się życie wzdłuż rzeki. Mijaliśmy ludzi mieszkających nad brzegiem, łowiących ryby oraz kąpiące i bawiące się dzieci. Zobaczyliśmy lemury i kameleony w naturalnym środowisku. Okazało się, że nie zmieniają kolorów jak się wszystkim wydaje, ale mają barwy kamuflażu. Kameleony oglądane w sklepach zoologicznych są zdecydowanie mniejsze niż te, które mogliśmy podglądać tutaj. Na jednej z plaż nasi opiekunowie przygotowali posiłek. Najpierw poczęstowali nas kawą i herbatą. Potem podano nam ananasa, a następnie zaserwowali obiad składający się z ryżu i warzyw. Ponieważ było potwornie gorąco przeczekaliśmy upał siedząc w cieniu drzew. Po 2 godzinach popłynęliśmy w dalszy rejs podziwiając krajobrazy. Wieczorem zatrzymaliśmy sie na kolejnej plaży, gdzie rozbiliśmy obóz, a nasi przewodnicy zrobili nam ognisko. Zjedliśmy kolację składającą się z mięsa zebu i ryżu, do tego banany, herbata. Dziś przepłynęliśmy ok. 30km.

24 września   Spływ rzeką (II dzień)

Po śniadaniu, (na które składały się tosty, omlet, dżem, kawa, herbata) popłynęlismy w dalszą drogę. Widoki uległy zmianie i z płaskiego terenu wpłynęliśmy w przełom rzeki. Otaczały nas góry porośnięte zielenią w dolnych partiach. Płynąc mogliśmy obserwować lemury sifaka. Jak dzień wcześniej, przygotowano obiad w czasie największego upału (12.00-14.00). Następnie popłynęliśmy do wodospadu, gdzie w wspaniałej scenerii mogliśmy zażyć kąpieli. Potem przewodnik wyczarował skądś zimne piwo, które smakowało jak miód. Późnym  wieczorem dopłynęliśmy do wioski, gdzie przygotowano kolację (rybka, ryż, mięso zebu), suto zakrapianą rumem. Towarzyszyli nam ciekawi wszystkiego tubylcy i gromada dzieciaków, która nie mogła nadziwić się blond włosom. Następnie wróciliśmy na plażę, gdzie znów mieliśmy nocleg na łonie natury. Ogólnie noclegi w namiocie są bezpieczne, ponieważ na Madagaskarze nie wystepują jadowite węże i skorpiony. Pająki także są niegroźne, więc spokojnie można spać na plaży. My mieliśmy namioty w komplecie z grubym materacem i kocem, więc było przyjemnie. Do tego wszechogarniająca cisza i wspaniałe niebo pełne gwiazd. Dziś przepłynęliśmy 60km.

25 września   Spływ rzeką (III dzień)

Po śniadaniu popłynęliśmy dalej. Przed nami kolejny 60 kilometrowy odcinek. Po paru godzinach zatrzymaliśmy się na brzegu, gdzie mieliśmy obiad, na który przygotowano naszego towarzysza podróży….kurczaka. Przez trzy dni płynął z nami na drugiej łodzi, dokarmiany przez nas, aż dokonał żywota w garnku. Nikt z nas nie chciał go jeść, więc  chłopaki z obsługi i przewodnik mieli ucztę. Ponieważ czas nas gonił dotarliśmy ok. godz. 18.00 do wioski, gdzie załadowano nasze sprzęty na karetę (wóz zaprzągnięty w zebu) i ruszyliśmy piaszczystą drogą do miejsca noclegowego. Po ok. 2 godzinach dotarliśmy na miejsce, gdzie okazało się, że nocleg mamy w bungalowach. Jest to kawałek wykarczowanego pola, gdzie postawiono parę domków i zadaszony bar. Po złożeniu bagaży, zjedliśmy kolację składającą się z kaczki, ryżu i potrawki z soczewicy (8000Ar) popijając zimnym piwem (3000Ar). Domki wyposażone są w prysznic, ubikację, są proste, ale schludne.

26 września   Belo sur Tsiribihina-Bekopaka (Tsingy de Bemaraha )

Na śniadanie podano nam herbatę i pięć bułeczek ryżowych. Obsługa chciała za nie 5000Ar! Trochę się zrobiło niemiło, bo nikomu z nas nie zgadzały się rachunki. Grupa Francuzów szczegółowo analizowała rachunek i wciąż dziwili się cenom. Po małej sprzeczce ustaliliśmy, że cena śniadania powinna wynosić 2900Ar., ponieważ herbata i kawa zazwyczaj kosztują 300Ar, a pączki mogą kosztować niewiele węcej. Do tego musieliśmy zapłacić za bungalow 10.000Ar. Jak się okazało, jeśli zapłacilibyśmy odrazu okrągłą sumkę jaką wcześniej chciał przewodnik, ominęły by nas dodatkowe koszty. Następnie 17-letnim Nissanem Patrol 4×4 ruszyliśmy w dalszą drogę do Tsingi. Najpierw dojechaliśmy do przystani promowej, gdzie czekaliśmy godzinkę na prom. Stąd popłynęliśmy do Belo sur Tsiribihina. Nasz przewodnik Gerard zostawił nas w restauracji, a sam poszedł na zakupy. Zamówiliśmy pyszne ryby z grilla i ryż, do tego oczywiście odpowiedni napój dezynfekujący tj. piwo. Po obiedzie przyjechał Gerard i Benzo-nasz kierowca i ruszyliśmy w drogę do Tsingy de Bemaraha. Droga fatalna lub raczej brak drogi a jedynie wyjeżdżona piaszczysta trasa. Po pokonaniu 100km w 4 godziny dojechaliśmy do Bekopaka. Do rezerwatu trzeba dopłynąć promem. Wieczorem rozbiliśmy namioty pod rozłożystym drzewem. Kamping jest przygotowany dla turystów, posiada kilka toalet-latryn, pomieszczenie z beczkami napełnionymi wodą, w których można się umyć. Obok znajduje sę kilka chatek-rastauracyjek, gdzie można zjeść posiłki. Jest czysto i przyjemnie, totalny odpoczynek. Zjedliśmy kolację, na którą przygotowano krewetki, ryż, warzywa.

27 września   Bekopaka (Tsingy de Bemaraha)

O godz. 6.00 mieliśmy śniadanie. Potem zapłaciliśmy za wstęp do parku po 25.000Ar/os. Jechaliśmy 17km przez 1godz. do parkingu, skąd rozpoczęliśmy wędrówkę po skałach. Zostaliśmy wyposażeni w uprzęże z karabinkami, które miały nas asekurować na niebezpiecznych przejściach. Droga jest atrakcyjna, urozmaicona grotami, szczelinami, kładkami, drabinkami. Wspinaliśmy się do dwóch punktów widokowych zrobionych w formie platform. Tsingi po malgasku oznacza “gdzie nie da się chodzić boso”. Mogliśmy podziwiać drzewa herbaciane, fikusy, orchidee, kaktusy, ptaki, jaszczurki. Po 4 godzinach wróciliśmy ze szlaku, gdzie czekaliśmy na naprawienie  samochodu, bo zepsuł się resor. Upał był niemiłosierny, więc wszyscy leżeli w cieniu drzew. Po powrocie do obozu, znów nocujemy w namiotach. Jutro jedziemy do aleji baobabów. Za pobyt w obozowisku musieliśmy dopłacić po 8000Ar. za pole  namiotowe.Wieczorem mieliśmy kolację podczas, której mogliśmy oglądać dyskotekę dla najmłodszych.

Podsumowując w cenie mieliśmy: 3 dni rejsu pirogą, 2 namioty, opiekę przewodnika, jedzenie

(3 posiłki dziennie), samochód 4×4, przeprawa promem

Musieliśmy dopłacić za: wodę, piwo, rum, bungalowy, taxe za pole namiotowe, wstęp do Tsingi

28 września   Bekopaka-Morondava (Aleja Baobabów)

O godz. 6.00 mieliśmy pobudkę i rozpoczęliśmy długą podróż do Morondava. Najpierw przeprawa promowa, potem 4 godziny jechaliśmy do Belo, gdzie znowu zjedliśmy pyszny obiad, następnie przeprawa promowa i 4 godzinna podróż do aleii baobabów. Około godz. 17.00 byliśmy na miejscu  ciesząc się, że zdążyliśmy przed zachodem słońca. Aleja jest urzekająca. Niby tylko drzewa specyficznie rosnące, ale urody dodają jej atrakcje, m.in. wóz ciągnięty przez zebu, ludzie wędrujący z bydłem, przejeżdżające ciężarówki między baobabami. Staliśmy wszyscy zachwyceni, aż do zachodu słońca. Dopiero teraz zaczęła się fotograficzna fiesta. Około godz.19.00 dojechaliśmy do Morondava, gdzie zatrzymaliśmy się w “Hotel ZOO” za 20.000Ar. Poszliśmy do jednej z knajp, gdzie zjedliśmy kolację. Wieczorem po długich negocjacjach z naszym kierowcą Benzo ustaliliśmy, że pojedzie z nami w dalszą drogę. Umówiliśmy się z nim na cenę po 50Euro za dzień i tak mieliśmy samochód na 11 dni z kierowcą, który znał dobrze j.angielski. Adres naszego kierowcy: benja_randriamasy@yahoo.fr

29 września   Morondava-Antsirabe

O godz. 8.00 przyjechał Benzo. Zapłaciliśmy mu pierwszą ratę 450Euro, którą zaraz przekazał żonie. Potem ruszyliśmy do Antsirabe. Całą trasę miał przejechać w 12 godzin. Po drodze zatrzymaliśmy się na targu zebu, gdzie strzeliliśmy kilka fotek. Widoki wciąż nas zachwycają i wiele motywów jest fotografowanych. Wciąż nam się wydaje, że takiego zdjęcia jeszcze nie mamy. Obserwując ludzi ma się wrażenie pomieszania prymitywności i cywilizacji. Włócznie w połączeniu z koszulkami Samuela Eto lub Messiego. Telefony komórkowe i do tego tradycyjny strój pastucha, czyli kawałek tkaniny owinięty dookoła ciała. Droga krajowa, która na mapie zaznaczona jest grubą, czerwoną kreską w rzeczywistości jest zwykłą asfaltówką. Wieczorem dotarliśmy na miejsce i zatrzymaliśmy się w “Hotel Imperial”, gdzie znów zapłaciliśmy 30.000Ar/pokój.

30 września   Antsirabe-Fianarantosa

Rano zrobiliśmy zakupy na targu. Potem wyruszyliśmy w dalszą drogę do Fianarantosa.  Na trasie z Antsirabe zatrzymał nas patrol policji i zarządał od kierowcy 200.000Ar za to, że nie miał ważnych dokumentów do przewożenia turystów.  Podobno nie mógł przewozić turystów drogą krajową a jedynie w okolicach Morondavy. Po wręczeniu łapówki dokumenty “stały się ważne” i pojechaliśmy dalej. Benzo zaczął nam opowiadać jak się żyje w jego kraju. Mówił, że panuje wszechobecna korupcja, szkolnictwo jest na niskim poziomie i wielu rodziców stara się wysłać dzieci do prywatnych szkół, które są drogie. Ogólnie jest duży analfabetyzm, a wielu ludzi język francuski znają tylko ze słuchu. Opieka medyczna jest droga, pobyt w szpitalu jest darmowy, a za leki i poważniejsze operacje trzeba płacić. Ponadto zwrócił uwagę na grabierzczą politykę dóbr naturalnych. Kiedyś Madagaskar był zieloną wyspą, ale wyręby lasów bogatych w drogie gatunki drzew spowodowały pustynnienie kraju. Jechaliśmy obserując zmieniający się krajobraz, wypalone lasy pod pola uprawne. Zatrzymaliśmy się na chwilę w miejscowości Ambositra, słynącej z rękodzielnictwa, gdzie zrobiliśmy rozeznanie w sklepach z pamiątkami. Droga jest kręta i trudna, jechaliśmy wolno, więc do Fiany dotarliśmy późnym popołudniem. Tu zatrzymaliśmy się w “Hotel Soratel”, gdzie jak się okazało bazę wypadową mieli prawie wszyscy podróżnicy. Hotel prowadzony jest przez Chińczyków, zresztą jak większość punktów usługowych i restauracji. Za pokój zapłaciliśmy 36.000Ar. z łazienką i śniadaniem. Potem poszliśmy do kafejki internetowej, gdzie 1 minuta kosztowała 15Ar. Zrobiliśmy odprawę na samolot do kraju na Ryanair, bo obawialiśmy się że potem nie będziemy mieli dostępu do internetu. Obok znaleźliśmy fajną restaurację, gdzie zjedliśmy kolację. Podwójna porcja frytek kosztowała 4000Ar., Mirek zamówił hamburgera (zeburgera) a Mateusz spagetti.

1 października   Fianarantosa (Park Narodowy Ranomafana)

Ok. godz. 7.00 ruszyliśmy do Parku Narodowego Ranomafana. Po ok. 1godz. byliśmy na miejscu. Droga jest kręta i w dodatku zaczęło padać, więc jechaliśmy bardzo wolno. Ruch na drodze jest specyficzny, bo oprócz dużych ciężarówek, idą stada zebu, ludzie pchają taczki, wózki, idą poboczem, tak więc pomimo małej ilości samochodów droga jest zatłoczona. Wstęp do  parku wynosił 25.000 Ar/os. Nie uznano naszych ISIC, bo nie studiujemy na Madagaskarze. Wynajęliśmy przewodnika na 3 godziny. Zapłaciliśmy za niego 22.000Ar/4os. i ruszyliśmy do lasu. Zaczęło mocniej padać, ale mimo wszystko zobaczyliśmy lemury brązowe, choć siedziały wysoko na drzewach. Przewodnik pokazywał nam przeróżne zwierzaki, owady, rośliny. Najbardziej zadziwił nas gekon liściasty, którego pewnie sami nigdy byśmy nie znaleźli. Prowadzili nas przez park, po błocie i kamieniach do punktu widokowego, z którego roztaczała się panorama doliny. W trakcie wycieczki wlazła na mnie pijawka, ale nie zdążyła się przyssać. Obrzydliwe uczucie, czegoś śliskiego, prawie jak ślimak. Wycieczkę uznaliśmy za udaną chociaż lemurów było mało. Widoki i inne zwierzaki rekompensowały nam wszystko. W drodze powrotnej do Fiany kierowca zatrzymał się przy drzewie, na którym siedziała rodzina lemurów bamboo i w ten sposób po raz drugi udało nam się zobaczyć je w naturalnym środowisku a nie w warunakch Parków Narodowych. W mieście byliśmy ok. godz. 14.00. Trochę się wypogodziło, więc poszliśmy pooglądać stadion  gdzie odbywał się mecz, targowisko i kościół. Weszliśmy do kilku sklepów i apteki, gdzie spytaliśmy się o leki na malarię. Można kupić Malarone za 45 Euro. Na dworcu kolejowym kupiliśmy bilety na pociąg z Fiany do Manakara za 18.000Ar/os. w 1kl. na następny dzień (jest to 17 stacji na odcinku 170 km.). W restauracji “Panda” zjedliśmy pyszny obiad, min. stek i frytki. Wieczorem poszliśmy na internet i na chwilę do dyskoteki, gdzie miejscowe piękności prezentowały swe wdzięki.

2 października   Fianarantosa-Manakara

O godz. 6.30 byliśmy na dworcu zgodnie z zaleceniami pani kasjerki. Pociąg ma odjechać o godz. 7.00, ale…pojechał o godz. 8.27. No cóż, skoro to tylko jedna czynna linia kolejowa to po co się spieszyć skoro nie jest skomunikowana z innymi pociągami? Pociąg jedzie jako wahadło, więc rano  następnego dnia wraca do Fiany. Jest to ostatnia trasa towarowo-osobowa nad wybrzeże Oceanu Indyjskiego.Trasa była malownicza, wspinaliśmy się po zboczach gór, podziwialiśmy przepiękne widoki, przejeżdżaliśmy przez tunele oraz mosty. Po kilku godzinach zaczyna jednak ogarniać apatia, bo chociaż pociąg rozwija dosyć fajną prędkość, a odległości od stacji do stacji nie są zbyt duże, to czas postoju wynosił ok. 15-20 minut. Prawie na każdej ze stacji odbywa się handel, sesje fotograficzne, dzieci chcą coś sprzedać, dostać butelkę, puszkę, cukierka lub długopis. Po kilku godzinach wielu z nas jest już znużonych i poirytowanych tą sytuacją. W przewodniku napisali, że podróż trwa 8 godzin a nie 12. Warto wykupić podróż w pierwszej klasie, bo druga jest nabita maksymalnie i przypomina trochę pociągi w Indiach. O godz. 18.56 dojechaliśmy do Manakara z opóźnieniem 296 minut. Na dworcu czekał na nas kierowca Benzo i stwierdziliśmy, że to był dobry pomysł, aby po nas przyjechał, bo kolejny dzień w pociągu byśmy nie zdzierżyli (chyba, że nie byłoby innego wyjścia). Zawiózł nas do “Hotel Leong”, prowadzonego przez Chińczyka, za który zapłaciliśmy 30.000Ar/noc. Następnie podwiózł nas do chińskiej knajpy, gdzie zjedliśmy owoce morza i ryby. W nocy pogryzły nas niemiłosiernie komary, co nas troche zaniepokoiło, bo rejon ten uchodzi za wysoce malaryczny.

3 października   Manakara-Fianarantosa

Jarek z Mateuszem chcieli popływać w oceanie, więc postanowiliśmy pójść na plażę. Fale były bardzo silne i kilka razy chłopakami obróciło, mimo to byli bardzo zadowoleni. Około godz. 10.00 ruszyliśmy w drogę powrotną do Fiany. O godz. 17.00 byliśmy na miejscu, a pociągu z Manakary wciąż nie było. Zatrzymaliśmy się ponownie w “Hotel Soratel”. Poszliśmy na stadion, gdzie odbywały się zawody w siatkówce. Potem zjedliśmy kolację, kupiliśmy rum i w  miłej atmosferze posiedzieliśmy do północy.

4 października   Fianarantosa-Ambalavao (Park Narodowy Andringitra)

Rano czekaliśmy na kierowcę, który miał problemy z samochodem. Złamał się resor i od kilku dni próbuje go naprawić lub znaleźć odpowiednią część. Ruszyliśmy w końcu do Parku Narodowgo Andringitra. W Ambalavao w agencji JB Trekking wykupliśmy wycieczkę za 52.500Ar/os. W cenie był nocleg w namiocie, jedzenie, przewodnik. Około godz. 13.00 pojechaliśmy do Meva Camping, gdzie dostaliśmy wojskowe namioty. Jest to miejsce położone w pięknej dolinie. Wybudowano pawilon w którym można odpocząć, w cieniu spożywa się posiłki a obok wytyczonymi ścieżkami można dojść do  namiotów. Wszystko jest ładnie urządzone i przygotowane. Po południu poszliśmy na 3 godzinny marsz po okolicy w poszukiwaniu lemurów katta. Są śliczne jak koty z długimi pasiastymi ogonami. Byliśmy bardzo zadowoleni, że udało nam się je zobaczyć w tak licznym stadzie. Wróciliśmy na kamping gdzie poczęstowano nas herbatą i ponczem. Potem była kolacja składająca się z zupy, ryżu, kebabu z zebu i zapiekanego banana z czekoladą.Wieczór zagospodarowaliśmy sobie na graniu w bule (boules)-jest to francuzka gra towarzyska.

5 października   Mewa Camping (PN Andringitra)-Ranohira (Park Narodowy Isalo)

O godz. 6.30 mieliśmy śniadanie, a potem ruszyliśmy w góry. Zaczęliśmy wędrówkę na Górę Kameleona-1540m n.p.m. Szliśmy polami, gdzie wygrzewały się lemury katta i znów mieliśmy frajdę z fotografowana tych sympatycznych zwierzątek. Na szczyt wspinaliśmy się przez 2 godziny skąd rozciągał się przepiękny widok na dolinę. Na górze posiedzieliśmy przez godzinę chłonąc panoramę miejsca i oglądając wygrzewające się jaszczurki. Następnie ruszyliśmy w drogę powrotną. Całość wycieczki zajęła nam 4,50h. Potem dostaliśmy kanapki na drogę i pojechaliśmy do Ranohira (Park Narodowy Isalo). Jadąc do Ranohiry krajową drogą RN 7 jesteśmy świadkami uroczystości Famadihana (2 dniowe) uroczystości przewijania zmarłych-czyli powtórny pogrzeb po 4-5 latach. W miasteczku wynajęliśmy “Hotel Berny”za 32.000Ar/noc. po czym zjedliśmy obiad w przyhotelowej restauracji.

6 października   Ranohira (Park Narodowy Isalo)-Tulêar

O godz. 7.30 pojechaliśmy do Canionu Rats. Wstęp kosztował 25.000Ar/os + 40.000/4os. za przewodnika. Około 17km jechaliśmy naszym jeepem, aby potem rozpocząć lekki treking po 2 kanionach. Urocze miejsca, gdzie trzeba było się trochę powspinać po wielkich głazach, ale nie jest to mordercza trasa. W kanionach wytworzyła się dżungla, dzięki specyficznemu klimatowi i wodzie. Tu też miały zamieszkiwać kolejne lemury, ale ich nie spotkaliśmy. Żadna z grup, które w tym dniu wędrowały nie znalazły zwierzaków. Jest to miejsce kontrastów, bo do kanionów wchodzi się prawie z pustynnego obszaru w tropiklany las. Po godz. 13.00 ruszyliśmy w podróż do Tulêar. Po drodze mijamy miasteczko Ilakaka rodem z dzikiego zachodu, gdzie znajdują się kopalnie szafirów, następnie spotykamy sporą rodzinę lemurów hasających na drzewach oraz zatrzymujemy się w  przydrożnej bimbrowni. W Tulêar wzięliśmy “Hotel Chez Lala” za 21.000Ar. Zjedliśmy kolację i poszliśmy na zasłużony odpoczynek.

7 października   Tulêar-Ifaty

Rano wyruszyliśmy do Ifaty. Jest to miejscowość z piękną piaszczystą plażą i rafami koralowymi znajdującymi sie 4 km od brzegu. Podróż trwała około godziny. Droga jest wyboista, w większej części piaszczysta i w złym stanie. Dojechaliśmy do bungalowów Sur la Plage Chez Cecile, gdzie wynajęliśmy jeden z nich za 65.000Ar/4os. Domek ma 3 pokoje, łazienkę jest skromnie wyposażony w podstawowe sprzęty. Po śniadaniu wynajęliśmy łódź i o godz. 10.00 wypłynęliśmy w rejs na rafy koralowe.Weszliśmy do wody, wyposażeni w maski i rurki. Podziwialiśmy różnorodność rybek i kolorów świata podwodnego. Wyprawa kosztowała nas po 12.000Ar (10.000Ar-łódź, 2000Ar-wstęp do rewiru korali). Wycieczka trwała 2 godziny. Rejon Ifaty znajduje się na trasie migracji wielorybów, które w lipcu-sierpniu przeprawiają się drogą wodną między Afryką Kontynentalną a Madagaskarem, aby w tych wodach wydać swoje potomstwo. Potem mieliśmy słodkie leniuchowanie, opalanie, a Jarek poszedł jak zwykle na “polowanie motywów fotogarficznych”. Był to pierwszy od wielu lat dzień urlopowego “nic nierobienia”.

8 października   Ifaty-Fianarantosa

O godz. 7.00 rozpoczęliśmy wielki powrót do Antananarivo. Pierwszym przystankiem miała być Fiana. Nasz kierowca był załamany, bo tyle kilometrów robić w jeden dzień było nielada wyczynem. Najpierw obowiązkowe tankowanie, bo nasz samochód spala paliwo jak smok. Po drodze zatrzymaliśmy się przy grobowcach, które są kolorowo pomalowane niby-domy, często wyglądające lepiej od zabudowań w których się żyje-stanowią one atrakcję turystyczną. Potem wiele godzin jechaliśmy do miejscowości Ilakaka, gdzie złapaliśmy gumę. Zatrzymaliśmy się u kuzyna naszego kierowcy. Ten nas zostawił pod domem, a sam poszedł załatwiać koło. Zniknął na jakiś czas, aż trochę nas to zaczęło niecierpliwić. Weszliśmy do domu a tu okazało się, że załatwiane koło to poprostu obiad. Benzo spokojnie sobie jadł, reszta rodziny spała. Troche mu się  zrobiło głupio i zaproponował nam obiad. Zjedliśmy ryż, trochę zupy, ale smakowało…zostawimy to bez komentarza. Potem razem z krewniakami pojechali spowrotem do miasta i załatwili wymianę koła.Tutejszą atrakcją były dzieci z okolicznych domów, które ciekawe białych turystów zaczęły nas oblegać. Nauczyliśmy ich śpiewać “wlazł kotek na płotek”, co wzbudziło wiele śmiechu nas wszystkich.  O godz. 22.00 byliśmy w Fianie. Tu zatrzymaliśmy się w  “Hotel Tombontsoa” za 50.000Ar, bo “Soratel” był zapełniony. Na weekendy warto zrobić wcześniejszą rezerwację, bo wielu turystów ściąga w ten rejon.

9 października   Fianarantosa-Ambositra-Antsirabe-Antananarivo

Rano wyruszyliśmy do Antsirabe. Po drodze rozpoznawaliśmy znajome już krajobrazy, ale i tak fotogafowaliśmy ciągle mając poczucie, że jakiś widok nam umknął. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Ambositra (centrum przemysłu drzewnego), gdzie zakupiliśmy pamiątki za 55.000Ar.-instrument strunowy, dzidy, drzewo baobabu. O godz. 15.00 byliśmy na miejscu. Rozliczyliśmy się z naszym kierowcą, zatankowaliśmy mu samochód i pożegnaliśmy się. Szkoda nam było go zostawiać, ale taką mieliśmy umowę. W sumie wynajęcie samochodu wyniosło nas 550Euro na 11 dni + benzyna 1l./2500Ar. co dało ok. 23 Euro/dzień na osobę. Do Antananarivo mieliśmy pojechać busem. O godz. 17.00 odjechaliśmy do stolicy za 8.000Ar./os. Wieczorem byliśmy na miejscu i rozpoczęła się żmudna wędrówka po hotelach. W większości polecanych przez przewodnik miejscach był full, więc szukaliśmy czegokolwiek w rozsądnej cenie. Znajdowaliśmy się w dzielnicy ambasad, więc ceny były znacznie wyższe niż gdziekolwiek. Znaleźliśmy “Chambres d`hotes-Guest House” otworzył nam chłopak nic nie rozumiejący po angielsku. Próbowałam z nim negocjować cenę, ale wziął telefon, gdzieś zadzwonił i podał mi słuchawkę. Chwilę rozmawiałam z menadżerem hotelu i z cztery razy zapytałam o cene targując do 40.000Ar. Facet cztery razy potwierdził “ok,ok” tak więc zostaliśmy w luksusowo urządzonej willi, z czyściutkimi łazienkami, kuchnią itd. Potem poszliśmy na kolację do jednej z polecanych restauracji “Sakamanga”. Tutaj też udało nam się wymienić pieniądze po kursie 1Euro=2650Ar.

10 października   Antananarivo (Park Narodowy Andasibe)

Najpierw miło nas zaskoczyło śniadanie, jedliśmy niedowierzając, że cena za hotel wynosić będzie 40.000Ar., przeczuwaliśmy zbliżajace się kłopoty. Potem niemiło się zrobiło przy płaceniu za nocleg. Okazało się, że facet z którym wieczorem rozmawiałam znał tylko “okej, okej” i nic więcej po angielsku. Chciał od nas 80.000Ar za noc, ale ja twardo, że zgodził sie na  40.000Ar. Zrobiło się zamieszanie, chciał dzwonić na policję, potem wciągnął do dyskusji kolegę, który przyszedł w odwiedziny i na szczęście mówił po angielsku. Spokojnie wytłumaczyłam mu w czym problem, na to stwierdzili, że zaszła pomyłka i musimy zapłacić 80.000Ar+5.000Ar. za śniadanie. Tego było za wiele…dosyć poirytowanym głosem poinformowałam, że jak chcą prowadzić biznes to muszą znać angielski, a nie ustalać cenę a potem się z tego wycofywać. Oszukali nas i to my powinniśmy iść na policję. W końcu menadżer zrezygnował i odpuścił, a my postanowiliśmy szybko się wynieść. Pojechaliśmy  taxi za 5.000Ar. na drugą stronę miasta i zatrzymaliśmy się w “Hotel Chez Francis” za 41.500Ar/noc. Potem wynajęliśmy taxi za 120.000Ar do Parku Narodowego Andasibe.W drogę wyruszyliśmy kultowym na Madagaskarze Renault 4, który okazał się szybkim, zwrotnym autkiem. Za wstęp do parku zapłaciliśmy 20.000Ar. Przez 3 godziny przewodnik pokazywał nam różne robale, wśród nich żyrafę, żabę, pająki, owady wygladające jak wata, kilka gatunków ptaków, kameleony. Jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie żyje lemur ogromny (indri-indri) aktywny w ciągu dnia, przewodnik wypatrzył również lemura nocnego!!! Wielbiciele flory mogą znależć kolorowe orchidee,  paprocie i inne gatunki roślin charakterystyczne dla tego regionu. Park znajduje się 122 km od stolicy i jedzie się tam 3 godz. Po powrocie do centurm poszliśmy do dużej restauracji “Le Glacier” z lodziarnią i pizzerią. Zjedliśmy tu kolację: pizza-9000Ar., piwo-4000Ar., Shake Milk-220Ar., ciastko kremowe-od 2000Ar., 2 gałki lodów-2000Ar. Miejsce jest popularne, ale trochę droższe niż wszystkie inne.

11 października   Antananarivo

Dzień zaczęliśmy od kawy w pizzerii, potem rozpoczęliśmy wielogodzinną wędrówkę po mieście. Najpierw dotarliśmy do Jeziora Anosy, które okazało się miejskim szaletem, smród urynału rozciągał się wzdłuż brzegów. Większość przechodzących mężczyzn zatrzymywało się tutaj, aby oddać swe potrzeby fizjologiczne. Następnie udaliśmy się na Flower Market, który zaznaczony jest w przewodniku jako atrakcja. Okazało się, że to kilka straganów z bukietami i kwiatami. Po drodze weszliśmy na piłkarski stadion narodowy. Po kilkuset schodach wdrapaliśmy się na wzgórze, skąd rozciągał się widok na miasto. Tutaj też znajdują się pozostałości pałacu królewskiego, muzeum, kościoły i wiele szkół prywatnych. Miasto jest zakorkowane i hałaśliwe, w porównaniu z cichą prowincją stanowi duży kontrast. Po wielu godzinach chodzenia zatrzymaliśmy się w jednej z restauracji przy bulwarze Fahateovantena, aby coś zjeść. Potem zwiedziliśmy dworzec kolejowy, który przerobiono na sklepy i galerie. Po drodze znaleźliśmy targowisko i supermarket, gdzie dokonaliśmy ostatnich zakupów. Wróciliśmy na stare miasto w nadziei, że zapalimy sziszę w jednej z arabskich knajpek, ale była zamknięta. Poszwendaliśmy się po uliczkach, potem wróciliśmy do lodziarni, gdzie znów popróbowaliśmy różnych smaków lodów. Wieczorem posmakowaliśmy wina malgaskiego, ale stwierdziliśmy, że chyba skwaśniał im rocznik, bo ocet balsamiczny przy tym to wręcz miód.

12 października   Antananarivo-Nairobi-Londyn

Na lotnisko spod hotelu jako taksówkę wybraliśmy do jazdy legendarnego już 40-letniego Citroena 2 CV 6 (tym razem  płacimy 30.000AR/4os./50 minut). O godz.12.40 mieliśmy lot do Nairobi (lecieliśmy wspólnie z piłkarską reprezentacją Etiopii), tu czekaliśmy 8 godzin na samolot do Londynu. Umilaliśmy sobie czas zwiedzaniem sklepów w strefie bezcłowej i obserwowaniem ludzi. O godz.23.45 odlecieliśmy do Europy.

13 października   Londyn-Katowice

Lot minął nam szybko o godz. 6.45 byliśmy na londyńskim Heatrow, skąd autobusem linii National Ekspress mieliśmy dostać się na lotnisko Stansted. Bilety autobusowe mieliśmy zarezerwowane dopiero na godz.12.00, lecz my chcieliśmy dostać sie na Stansted wcześniej. Okazało się, że przebukowanie biletu w kasie będzie kosztowało 10 Funtów. Stwierdziliśmy, że idziemy porozmawiać z kierowcą a ten bez problemu powiedział nam, że możemy jechać bez dopłaty. Ponieważ na autostradzie był wypadek, staliśmy w korkach, jednak nas to nie martwiło, bo dopiero o godz. 16.15 mieliśmy samolot do Polski. Na lotnisku spotkaliśmy znajomą z Bytomia, która odprowadzała dzieci na samolot. Tak więc miło spędziliśmy kolejne 6 godzin.

Jutro do pracy…ale napewno będzie to… mora-mora!

Podsumowanie

  • ·Madagaskar to istny raj dla przyrodników:żyje tu m.in.3000 gatunków motyli, 450 gatunków żab, 100 gatunków ptaków, 30 odmian lemurów i połowa światowej populacji kameleonów. Jest to jeden z ostatnich zakątków na Ziemi, gdzie turysta może poczuć się odkrywcą.
  • ·Niestety 17 listopada 2010r. dokonano kolejnego przewrotu politycznego, gdzie wojsko przejęło władzę. Obecnie sytuację wyspy można sprawdzić na: www.konflikty.wp.pl

Ciekawostki:

  • ·Tsingy de Bemaraha- to powstały z dolnojurajskich wapieni masyw na powierzchni 152tys.ha. Od milionów lat zachodzi krasowienie skał wapiennych, czego efektem są szpiczaste, bardzo wysokie i budzące grozę iglice przez Malgaszy nazywane Tsingy.
  • ·Drogi na Madagaskarze mają intensywny czerwony kolor z powodu dużej zawartości żelaza w glebie.
  • ·Na 9 gatunków baobabów występującyh na świecie, aż 7 rośnie na Madagaskarze.
  • ·Religia:wyznawcy religii miejscowych 52%, chrześcijanie 41%, muzułmanie 7%.
  • ·4 wyspa świata po Grenlandii, Nowej  Gwineii, Borneo (jest 1.8 x większa od Polski)
  • ·Madagaskar zajmuje pierwsze miejsce na świecie w spożyciu ryżu na 1 mieszkańca (około 120kg  rocznie).
  • ·Na drogach jest w użyciu znak “uwaga lemury”
  • ·Ten kraj jest producentem najlepszej jakości wanilii

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u