Czar Egiptu – Szymon Glica

Szymon Glica

Trasa: Katowice – Hurgada – Kair – Asuan – Abu Simbel – Asuan – Kom Ombo – Edfu –

Luskor – Hurgada – Katowice

Czas: luty 2008 r.

Waluta: funt egipski (Ł), 1Ł = 0,12 Euro, 1 Euro = 8,15Ł

Podróż trwała dwa tygodnie, w lutym 2008 r. Egipt pomimo, że był już wiele razy opisywany i jest popularnym miejsce wczasów zorganizowanych, to jednak zaskakuje. Dwa tygodnie to dużo i mało, w realiach kilkunastu dni urlopu, jakie rocznie przypadają to czas odpowiedni, oczywiście wszystkiego się nie zobaczy, ale też wiele nie ominie. Start. Ja wybrałem bilet z Centralwings, który w 2008 r. sprzedawał go w bezpośredniej ofercie na swojej stronie internetowej. Cena w dwie strony z Katowic wyniosła ok. 980 zł. Wycieczka była jednoosobowa, a podane w relacji ceny nie obejmują zniżek, które można uzyskać po okazaniu różnego rodzaju legitymacji.

Lotnisko Katowice – Pyrzowice. Grupki pasażerów spacerujące po terminalu, w zasadzie większość oczekująca na wakacyjny wylot. Wreszcie pojawia się informacja o rozpoczętej odprawie dla lecących do Hurgady. Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku punktu odpraw by ustawić się w kolejce. Wyglądam raczej nietypowo. Z plecakiem, wyróżniam się z tłumu właścicieli walizek, spragnionych brązowej opalenizny. Bilet też mam nietypowy, lecę liniami Centralwings, tylko, że ja bilet kupiłem przez Internet na stronie taniej linii, reszta leci jak samolotem czarterowym na wczasy. Pomimo, że mam bilet elektroniczny, człowiek przy odprawie prosi bym okazał świstek papieru wydrukowany przy rezerwacji. Dziwne, ale pokazuję, przecież skoro kupiłem bilet przez Internet, to po co mi bilet w wersji papierkowej. Pewnie chciał sprawdzić, czy ja to ja, ale to też jest bezsensu bo przecież pokazałem mu swój paszport. Może chciał porównać nr rezerwacji wydrukowany z numerem w jego komputerze, ale to też bezsensu, bo chyba nie ma w pobliżu drugiej osoby o moich danych. Kilka razy leciałem już tanimi liniami, ale zdarzyło mi się pierwszy raz. O.K. odprawiłem się, już jestem prawie w samolocie. Prawie, bo jak się okazuje samolot jeszcze leci i niewiadomo kiedy przyleci. Takie dziwne zwyczaje, podają godzinę wylotu, później że samolot ma opóźnienie, a ty sobie siedź i oglądaj port lotniczy wieczorową porą. Wreszcie samolot wylądował i tu kolejny poślizg czasowy. Samoloty nie miał kto sprawnie i szybko posprzątać. W końcu wpuszczają do samolotu, zajmuję miejsce przy oknie – i tak nic nie widać, bo jest luty, godzina po 21 a słońce nie pamięta już kiedy zaszło nad Polską. Mój kierunek to Afryka, samolot gładko rozpędza się i wznosi w przestworza. Lecę jak po maśle, bez jakichkolwiek turbulencji. Morze Śródziemne, do Egiptu wlatuję nad deltą Nilu, jeszcze kilka minut i ląduję w innej bajce. W kraju pustyń, kamieni i piachu, niezliczonych palm i pól trzciny cukrowej, w kraju naciągaczy i „friendów”, ale przede wszystkim w kraju przebogatej historii, którą żeby dotknąć to trzeba nieźle zapłacić – za wstępy oczywiście.

Jest już po północy kiedy łykam pierwszy haust afrykańskiego powietrza. W hali przylotów wypełniam deklarację, wykupuję wizę i rozglądam się za transportem do miasta. W terminalu jest punkt rezerwacji taksówek ale oferta 75Ł nie jest najatrakcyjniejsza, więc wychodzę na zewnątrz. Właściciel starego kombi, Łady czy czegoś podobnego do Łady, już biegnie w moim kierunku. Targowanie ze 100Ł staje na 50Ł, ale to i tak za dużo jak na miejscowe ceny. Noc, jest już po drugiej, wsiadam i jedziemy z taksówkarzem. Raczej na miejscu było by określenie pędzimy po szerokich zakrętach. Kierowca parę razy trąbi, ale to raczej dla kurażu. Taki chyba zwyczaj. Następnie przeżywam historię identyczną jak kiedyś w Szanghaju. Taksówkarz nie wie gdzie jest mój hotel. Krążąc raz po raz dzwoni do kumpli, pyta znajomych po fachu. W końcu stajemy przed jednym z hoteli, patrzę się a to mój Ramoza Hotel – zarezerwowany oczywiście przez Internet. Jest i stróż, friend łapiący od razu mój plecak, otwiera drzwi hotelu zamknięte na zamek i zaprasza jakby nigdy nic. Ściany świeżo pomalowane w recepcji nie ma nikogo, hotel jest po remoncie. Skoro przyjechałem to honor nie pozwala mnie wyprosić, albo zaprzepaścić ewentualną okazję zarobku. Woła kumpla, a ten szuka pokoju gdzie mógłby się przespać. Pokój jest duży, świeżo odmalowany z łazienką. Kładę się spać sam w wyremontownym hotelu – tyle że jeszcze nie oddanym do użytku. W Internecie nie było słowa na ten temat, a system bez trudu przyjął moja rezerwację. Rano o 9 lub 10 zastanawiam się czy zostać czy szukać czegoś innego, szybki prysznic, pakowanie i zejście na parter. Tam krząta się jakaś ekipa, która ma coś robić z basenem hotelowym. Do mnie co rusz podchodzi kolejny szef hotelu. W końcu nie znajdując nikogo, kto rzeczywiście zarządza w tym miejscu, wychodzę i szukam dalej szczęścia. Jest Waves hotel, brak miejsc, ale recepcjonista oczywiście ma kumpla. To kraj gdzie każdy kogoś zna, a jeśli sam nie może załatwić sprawy to na pewno wie kto może. Jeden telefon i za 20 minut jadę podwożony mega Chryslerem do innego hotelu – Golden Rose. Pokój ekstra – 140Ł za noc, boy, a raczej old boy z racji wieku zabiera moje rzeczy do pokoju i pierwsze co robi do psika odswierzaczem powietrza, nie wiadomo po co. Idę jeszcze na plaże, potem obiadokolacja i spanie. Hotel mieści się w jednej z przecznic w hotelowej części Hurgady, tuż obok hotelu TUI. Zaraz z tyłu są dwie plaże jedna publiczna i darmowa, druga prywatna i płatana. Ta ostatnia jest zdecydowanie lepsza i przyjemniejsza.

notatka: 50Ł to cena za taxi z lotniska do Hurgady, ale trzeba się usilnie targować, w drodze powrotnej zapłaciłem już tylko 30Ł.

02.02.

Kolejny dzień to plaża po śniadaniu. Płacąc 20Ł za wstęp dostaje się jeszcze dwa napoje. Plaża jest fajna z palmami i osłonami od wiatru. Woda w morzu też super. Po południu jadę busem do Ad-Dahar. To druga część Hurgady – troszkę mniej turystyczna, kupuje bilet na autobus linii ELGOUNA do Kairu i wracam na nogach. Tubylcza Hurgada wygląda trochę lepiej. Jem zakąski i obiad w hotelu. Siedzę sobie teraz na balkonie pokoju, w ratanowym fotelu, nad hotelem rozciąga się piękne, bezchmurne niebo usłane milionem gwiazd.

03.02.

Rano pakuję się, biorę śniadanie na wynos i jadę za 1Ł na przystanek ELGOUNA. Przystanek, skąd odjeżdżają autobusy położony jest w połowie drogi z Hurgady tej hotelowej do Ad Dahar, przy głównej alei. Jest tam też kasa, w której kupuje się bilety. Można tam dojechać taksówką, ale najtaniej i równie prosto jest skorzystać z busików. Wystarczy zatrzymać nadjeżdżającego i pytając o kierunek podać nazwę Ad Dahar, El Gouna bus. O 8.00 ruszam do Kairu, jestem tam o 14.00. Autobus po drodze zatrzymuje się kilka razy obok knajpek przy szosie. Można więc zjeść w trasie obiad i kupić wodę. Zbliżam się do Kairu. Wyciągam więc przewodnik, i czytam, gdzie można się zatrzymać. Wysiadam z autobusu, przystanek jest na tyłach Muzeum Egipskiego. Biorę taksówkę i wskazuję nazwę hotelu. Hotel Ismail 120Ł za noc, przyjemny z niezłym widokiem. Jak się okazało ok. 400 metrów od miejsca gdzie wysiadłem z autobusu – bezpośrednio przy dużym rondzie przez Muzeum Egipskim. Taksi w Kairze to osobny rozdział. Ich ceny są zasadniczo takie same, za każdy bliższy przejazd. Niestety kierowcy rzadko mówią po angielsku. Czasem lepiej jechać metrem bo uniknie się stania w korkach i szybciej przedostanie z miejsca na miejsce. Ale taksówką trzeba się przejechać, i nie tylko te 400 metrów jak ja na początku, ale kilka kilometrów po mieście. Wszyscy trąbią, zajeżdżają sobie, a reguły ruchu drogowego w europejskim rozumieniu, to abstrakcja, coś czego tam pewnie nigdy nie będzie. W przewodniku czytam, że warto wybrać pokoje z widokiem w kierunku Nilu i Muzeum Egipskego (przewodnik podaje konkretne numery pokoi). Dla widoków miasta rzeczywiście warto, zapierają dech w piersiach, ale jeśli się chce usnąć w ciszy to nie jest to najlepsze rozwiązanie. Niesamowite, głośne dźwięki miasta, odgłosy klaksonów, które zlewają się w jedno piiiiii, sprawiają, że jeśli chcesz usnąć to musisz być naprawdę zmęczony. Po rozpakowaniu bagaży idę do Muzeum Egipskiego, jem kuszari i jadę na dworzec kolejowy. Wyjątkowo łatwo można się tam dostać metrem. Wystarczy oczywiście tradycyjna mapka i bilet, a jak pisałem jest to sposób dużo szybszy niż taksówką. Chcę kupić nocny bilet do Asuanu. Czytałem w kilku relacjach i w przewodniku, że może z tym być problem – i jest – nie ma biletów na nocne pociągi do Asuanu. Wyprzedane nie wiadomo jak daleko naprzód. Jest to okres ferii zimowych w Egipcie, i to jest chyba główna tego przyczyn. Biorę więc bilet na pociąg dzienny, na środę rano. Myślę, że było to dobre rozwiązanie, w nocy przez szybę pociągu niewiele widać, oprócz odbicia własnego i innych pasażerów, a w dzień to już inna historia, palmy, ludzie, kanały wodne, pola kukurydzy i bananowców, góry i wiele innych krajobrazów.

notatka: na Muzeum Egipskie warto zarezerwować sobie sporo czasu, i koniecznie trzeba odwiedzić salę z wystawioną złota maską Tutenhamona. Po wyjściu można udać się – po zmroku – na spacer po bulwarze

04.02.

Dzisiaj piramidy. Wstaję rano idę na śniadanie. Herbata, dwie bułki, jajko, dżem, wystarczy. W recepcji pytam o dojazd do piramid. Od słowa do słowa okazuje się, że hotel ma taksówkarza, który mnie obwiezie. Pada cena 150Ł za Gizę i Sakharę, mówię 100Ł, oni 120Ł, no to jeszcze Dahshur pada z mojej strony. Ostatecznie staje na 150Ł. Jadę, oczywiście starą Ładę, ale sedanem. Kierowca podwozi mnie do stajni wielbłądów. Znowu negocjacje z kierownikiem stajni, chce 120Ł, staje na 110Ł – za objazd na wielbłądzie, oglądanie piramid i podziwianie panoramy. Jadę na wielbłądzie, niezłe przeżycie. Jak ustalałem z kierownikiem, w cenie miały być wszystkie wstępy, ale tylko jest do piramid z zewnątrz, ale już nie do Sfinksa. Oglądam piramidy, potem udaję obrażonego i oszukanego, że nie ma wstępu do Sfinksa. Na tym się kończy jazda na wielbłądzie, ja zostaję przy Sfinksie. Wielbłąd z prowadzącym i przewodnikiem oraz 8Ł napiwku wracają do stajni. Chodzę jeszcze dwie godziny koło piramid. Sfinks – nie opłaca się kupować biletu. Bo idąc drogą ku piramidom widać to samo, tylko z drugiej strony. Oczywiście w tamtej okolicy panuje pełna komercja. Nawet jak chcesz zrobić zdjęcie policjantowi na wielbłądzie to trzeba dać napiwek. Taksi czeka na mnie pod KFC na przeciwko wyjścia z piramid – tak się umówiliśmy przez telefon. Ruszam do Sakhary. Po drodze nawiązuje się rozmowa z kierowcą taksówki. Jest zdziwiony tym, że w Polsce paliwo jest droższe blisko dziesięć razy, ale i tak uważa Bolandę za kraj szczęśliwości. W Sakharze jest niewielka, ale za to najstarsza piramida Dżosera. Po za tym można tam wejść do dwóch mniejszych, innych piramidek. Z Sakhary jedę do Dahshur. Tam można zejść do wnętrza piramidy. Zejście i wyjście wymaga jednak niemałej kondycji. Jeszcze kilka foto na pustynię i powrót do Kairu. Zabieramy też żołnierza po cywilu z kałachem na piersi, tak żeby go podwieść. Kąpiel w hotelu, kuszari z szarumą za 5Ł. Co ciekawe kelner, już drugi raz tam jestem, mówi na początku inną cenę, a płacę na końcu inną. Wczoraj podał 8Ł, zapłaciłem 6Ł, dzisiaj mówił 8Ł, zapłaciłem 5Ł. Idę przejść się uliczkami. Kupuje drobne pamiątki, spaceruję wzdłuż Nilu, i wracam do hotelu, gdzie obsługa skupiona jest na ćwierćfinale mistrzostw Afryki: Egipt – Angola. Jest właśnie 1:1.

notatka: trzy główne miejsca w pobliżu Kairu gdzie są piramidy to Giza (to jest akurat dzielnica miasta), Sakhara i Dashur. By zobaczyć piramidy można oczywiście próbować jechać tam na własną rękę autobusem z przystanku za Muzeum Egipskim, ale szybciej i wygodniej, a wcale nie powiedziane, że dużo drożej jest wynająć samochód z kierowcą. Po za niewątpliwymi atrakcjami turystycznymi będzie też okazja porozmawiać z miejscowym jak się żyje w Kairze.

05.02.

Dziś mam w planie Kair islamski. Za 15Ł jadę taksówka do Cytadeli. Zwiedzam dwa meczety i dwa muzea: Policji i Wojska. Dalej schodzę w dół do meczetów Hassana i Ar-Rifai. Wstęp do Cytadeli oraz meczetów po 40Ł. Znowu zwiedzam i idę dalej. Pyszne kuszari za 2,5Ł można zjeść za meczetami od dolnej strony. Wystarczy wyjść przez główna bramę, skręcić w lewo i jeszcze raz w lewo w wąską uliczkę, przejść kilkadziesiąt metrów i trafia się wprost do umiejscowionego na roku baru. Spaceruję po dzielnicy islamskiej. Spotyka mnie przewodnik, który pokazuje dzielnicę. Początkowo oprowadzanie miało być za darmo, w końcu płacę 40Ł, ale było warto. Oczywiście nie ominęło mnie odwiedzenie zaprzyjaźnionych sklepów z perfumami oraz przyprawami, ale i wypicie herbatki miętowej i spędzenie miło czasu na pogawędce o Kairze, jego mieszkańcach i rodzinie przewodnika. Przewodnik twierdził, że oprowadzał po mieście autora pierwszego wydania Lonely Planet Egypt, i chyba mówił prawdę, bo pokazał nawet egzemplarz tego wydania, w którym było umieszczone jego zdjęcie. Dalej wracam przez bazar w stronę hotelu. Jeszcze metrem do stacji Mar Girgis zobaczyć Kair koptyjski, robię tylko kilka zdjęć, jest już późno i niestety wszystko zamknięte. Wracam do hotelu, po naprawdę udanym dniu, poczułem klimat Kairu, tego prawdziwego z bazarem warzywnym dla miejscowych, zaułkami i innymi fajnymi miejscami.

notatka: z Cytadeli w okolice Muzeum Egipskiego trzeba koniecznie wracać pieszo, zobaczyć zaułki Kairu islamskiego i poczuć atmosferę ogromnego bazaru.

06.02.

Jest środa, wstaję rano i idę na pociąg. Na dworzec dojeżdżam metrem za 1 Ł. Tam korzystając z „pomocnika” oferującego usługi przy wnoszeniu bagażu do pociągu wydaję kolejne 1,5Ł. Pociąg raczej jest brudny, ale za to bardzo wygodny, mam ogromny fotel, w sam raz na długą podróż. Ma ruszyć o 7.40, ale już na starcie ma 10 minutowe opóźnienie. Przez cały Egipt na południe. Ok. 22.30 jestem w Asuanie. W pociągu ceny są umiarkowane, herbata 2,5Ł, kolacja 12Ł. Oczywiście warto upewnić się ile co kosztuje, bo tak np. starsi Japończycy jadący obok mnie, zapłacili za serwis jak w hotelu pięciogwiazdkowym, pomimo, że kupowali to samo co ja. Do Asuanu dojeżdżam późnym wieczorem. Zaraz po wyjściu z pociągu znajduje się oczywiście „ktoś” proponujący hotel. Standardowo ma ulotkę ze zdjęciem, a cena jest jak zwykle do uzgodnienia. Jest późno i naprawdę nie chce mi się już nic szukać na własną rękę, więc przyjmuję propozycję. 35Ł za noc. Od słowa do słowa, ten „ktoś” ma w swojej ofercie także organizację wycieczek do Abu Simbel i Luksoru. Płacę więc za wycieczkę do Abu Simbel – 75Ł i zaliczkę na wycieczkę do Luksoru (całość 35 Euro).

notatka: jeśli wykupuje się wycieczkę do Luksoru, sprzedawca, musi dać voucher na korzystanie z hotelu w Luksorze, po za tym trzeba ustalić w jakim hotelu się śpi bo w tej samej cenie są trzy

07.02.

Już tydzień w Egipcie. Idę na miasto, wsiadam do feluki, cena to 80Ł za 2h pływania. Łódkę obsługuje dwóch miejscowych Nubijczyków. Cena 80Ł miała być ostateczną, ale później oczywiście okazuje się, że trzeba dać bakszysz 20Ł. Za to mogę sobie posterować, poza tym płynę w kierunku wyspy Elephantiny, oglądam też wioskę nubisjką – od środka. W między czasie Nubijczycy proponują mi założenie wspólnego biznesu na Nilu. Ja miałbym zainwestować w łódkę, oni by też coś dołożyli i razem zarabialibyśmy na wożeniu turystów po Nilu. Propozycja wygląda atrakcyjnie, tylko nie wiadomo, jak ja miałbym odbierać swoją dywidendę. Później wracam do miasta i idę dalej bulwarem wzdłuż Nilu, w kierunku północnym do przystanku skąd odpływają łódki – mini promy na drugą stronę. Płynę do Grobów Dostojników. Zwiedzam je, a stamtąd jadę na wielbłądzie przez kawałek Sahary do Monastyru Św. Symeona.

notatka: wstęp do Monastyru to wydatek 10Ł (ulgowy), a przejażdżka wielbłądem 20Ł. Sam Monastyr to dawno opuszczone miejsce, gdzie poza murami i przepięknym widokiem na Saharę nie ma nic. Za to wycieczka na zwierzaku jest godna polecenia bo w jedną stronę jedzie się ponad 5 km. W drodze powrotnej można też odwiedzić kolejną wioskę nubijską.

08.02.

Jest piątek. Pobudka rano o 2.45, szybki prysznic i jadę do Abu Simbel. Bus podjeżdża po mnie do hotelu. Następnie w ustawionym jeszcze w mieście konwoju ruszam na południe. W Abu Simbel jestem o 6.45 i mam dwie godziny na zwiedzanie. Bilet wstępu to 80Ł. Powrót przez pustynię, a to co można podziwiać to piach i górki. Po drodze zwiedzam jeszcze wyspę Phila i tamę na Nilu. Po powrocie zabieram z hotelu bagaże i jadę na felukę. To początek wycieczki do Luksoru. Pogoda dopisuje choć dla Egipcjan to środek zimy. Płynę Nilem. Wiatr dobrze wieje, kurs ostry, ale z nurtem rzeki. Cook gotuje obiad, ale ja dziękuję, jeszcze w Asuanie zjadłem spore kuszari. Nabiera wody z Nilu, i wszystko w tej wodzie myje. Na feluce jest ok. 10 osób plus sternik i cook. Leżę sobie i podziwiam widoki. Po dobiciu do brzegu jest oczywiście ognisko, nawet znajduje się kilka piw i rozmowa w międzynarodowym towarzystwie do późnej nocy.

notatka: wycieczka do Luksoru obejmuje pływanie po Nilu, nocleg na feluce, wizytę w zabytkach na trasie z Asuanu do Luksoru, a w samym Luksorze dwa noclegi w hotelu i zwiedzanie. W cenie nie ma wstępów.

09.02.

Pobudka rano przed siódmą. Przepływam na feluce w kierunku drugiego brzegu gdzie czeka już kierowca z busikiem i jadę dalej w kierunku północy. Bus zatrzymuje się w: Kom Ombo i Edfu. Oczywiście jest tam zwiedzanie. W Luksorze okazuje się natomiast, że jest problem z moją rezerwacją w hotelu Sun Set, ale po moim stanowczym uporze daje się go rozwiązać.

notatka: wstęp do obiektów w Kom Ombo to 25Ł, a Edfu 40Ł. To miejsca godne polecenia, które trzeba zobaczyć. Są tam monolityczne świątynie starożytnego Egiptu.

10.02.

Dzisiaj w ramach wykupionej w Asuanie wycieczki, mam zapewnione zwiedzanie Doliny Królow, Doliny Królowych, Grobowca Hatszepsut i Karnaku. Ceny za wstępy są raczej wysokie. Wieczorem przyszedł czas na zwiedzanie nocnego Luksoru. Kupuję też bilet na autobus do Hurgady. Dzień jest wyjątkowy dla Egipcjan, finał mistrzostw Afryki w piłce nożnej. W agencji, gdzie kupuję bilet jest telewizor, i wszyscy raczej zainteresowani są meczem, który za chwilę ma się zacząć niż sprzedażą. Udaje mi się jednak kupić bilet, a przy okazji nawiązuje się rozmowa, dostaję krzesło, a z biura wychodzę po meczu i wspólnych wiwatach na cześć Egiptu – mistrza Afryki. Na ulicach zaczyna się świętowanie.

notatka: w Luksorze bus podjeżdża pod hotel, wycieczki podzielone są na dwie części, pierwsza przed objadem, druga po.

11.02.

Następnego dnia rano przyjeżdża po mnie busik, który dowozi do przystanku autobusowego, położonego faktycznie po za miastem. To uzgodniłem, jak kupowałem bilet i z realizacją nie było problemu. O umówionej godzinie busik stał przed hotelem. Przejazd do Hurgady zajmuje kilka godzin, przez pustynię wschodnią, droga jest piękna, z niesamowitymi pustynnymi widokami. Po przyjeździe znajduję hotel ale w Ad Dahar – troszkę mniej turystycznej części Hurgady, a właściwie jak to czasem bywa to hotel mnie znajduje. Dzięki temu mogę ponegocjować i wytargowuję, że jak będę opuszczał hotel to zostanę odwieziony na lotnisko za 30 Ł. Raczej taniej to chyba tylko busikiem lub na piechotę. Tej drugiej opcji nie polecam, chyba, że lubi się bardzo długie spacery.

notatka: bilet autobusowy do Hurgady z Luksoru to 30Ł, a hotel w części Ad Dahar to 45Ł.

12.02.

Dzisiaj tylko plaża i pamiątki. Aha, spotkałem jeszcze człowieka, który jedzie dookoła świata na motorze – wyjątkowo nierozmowny typ.

13.02.

Znowu plaaaażżżżżżaaa.

14.02.

Powrót do domu. Na lotnisko docieram umówionym transportem za 30Ł. Panuje tam ogromny młyn. Do mojego samolotu wpuszczają z innej bramki niż została podana przy odprawie. Więc część turystów opuszczonych już przez swoich pilotów nie do końca wie jak wsiądzie. Jednak jakoś się udaje, przy braku jakiegokolwiek ogłoszenia po polsku – może za dużo wymagam, ale skoro ląduje tyle polskich samolotów to prostą formułkę ogłoszenia o zmianie gate`a można by przygotować. Jeszcze rzut oka na Egipt z góry, zachód słońca nad morzem Śródziemnym i słotne Katowice. Było super.

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u