Burkina Faso – Łukasz Odzimek

Łukasz Odzimek

Termin: 2005

Burkina Faso to kolejny afrykański kraj, jaki miałem okazję poznać. Obecnie opisywany poniżej fragment podróży z roku 2005 wiódł od Ghany poprzez Burkinę Faso (Burkine), Niger, Togo, Benin. Podobnie jak z każdego poprzedniego afrykańskiego wyjazdu wróciłem pełen uznania i respektu dla Afryki i jej mieszkańców. Wspomnienia zachowane w mej pamięci są wielce pozytywne.

Kiedy opuściłem Ghanę i dojeżdżałem do stolicy Burkiny – Wagadugu – spodziewałem się kolejnego spotkania z nachalnymi taksówkarzami, oraz różnego typu oszustami proponującymi w każdej dziedzinie pomoc. Zdziwiłem się – stolica Burkiny okazała się być jak na Afrykę przyjaznym miastem.

Była sobota, godzina 21, a wiec uniwersalny czas zabawy w najlepsze. Zameldowałem się w pierwszym napotkanym hotelu, kilka chwil później wyruszyłem na nocną wycieczkę po mieście „Wagadugu by night”. Za rogiem zobaczyłem szyld, reklamę baru napisaną chyba w języku polskim „Bar Kutas”. Pod wpływem reklamy ugiąłem się od śmiechu – strasznie innowacyjny chwyt marketingowy. Oczywiście wstąpiłem. W momencie wejścia wyczuć się dało, iż jako biały – turysta stałem się nie byle atrakcją.

Stołowanie rozpocząłem od przekąski, a starterem był ziemniak – lokalnie zwany Yam. W barze zabawa sięgała zenitu, było bardzo gwarno i przyjaźnie – bilard, kawały, skecze, kongijska rumba, tańczące panie na stołach. Nauczony podróżniczym instynktem – chcąc zyskać sympatię, zacząłem się do wszystkich uśmiechać udając dobrego kolegę. Podszedłem do baru, zamówiłem piwo, usiadłem przy wysokim stole na krześle. Jednak nie wiadomo, dlaczego krzesło miało tylko trzy nogi, w wyniku czego – ku uciesze całej społeczności barowej – zrobiłem fikołka. Przy tej nielada akrobacji zyskałem wielkie uznanie i przydomek Bruce Lee, zostając gwiazdą wieczoru, co okupione zostało utratą zakupionego wcześniej ziemniaka Yam. W barze poznałem Mamadou, bardzo komunikatywnego człowieka, którego przewodnim tematem rozmowy była Burkina Faso. Opisał całą mozaikę ludów z tej części Afryki. Sam należał do dominującej w kraju grupy etnicznej Mossi. Inne to Fulbe, Malinke, Lobi, Bobo, Senufo, Gurma i Tuaregowie.

Przed podróżą traktowałem Burkinę jako średnio interesujący kraj tranzytowy. Prawda okazała się zupełnie inna.

Kraj leży na styku religii animistycznych, chrześcijaństwa oraz islamu. Wszystkie te religie uzupełniają się tworząc hybrydę, z której czerpane są wartości według własnego i społecznego uznania. To kraj o wielce rozwiniętym synkretyzmie religijnym. Pojęcia – Czarny Islam, Kościoły: Assemby of God, Peace Church, Baptis Church oraz inne liczne tele-kościoły mające swe siedziby w USA rosną tutaj jak grzyby po deszczu. Burkina jest krajem trzech rodzin językowych – Kongo-Kordofanskiej, Nilo-Saharyjskiej oraz Chamito-Semickiej.

Przyroda również nie jest monolitem. Północ to obszar pustynny, koniec zasięgu Sahary; centrum to sucha sawanna; południe zaś jest obszarem zalesionym przez suche krzewy tropikalne.

Zmęczony barową atmosferą udałem się do hotelu na nocny odpoczynek. Okazało się, że do pokoju dokwaterowano mi 3 innych podróżników – Izraelczyków. Byli to Rastamani jadący lądem z Senegalu do Etiopii. Etiopia – dawna Abisynia, to rastafariańskie centrum Afryki. Dla wyznawców tej religii (i prądu myślowego) to miejsce kultu byłego prezydenta Etiopii Hajle Selasje uważanego za ucieleśnienie guru i Boga. Przy porannej kawie Izraelczycy bardzo grymasili na dzisiejszą światową politykę. Lamentowali, iż właściwie zostało im kilka krajów świata, po których mogą bez obaw i docinek podróżować. W Afryce takie miejsca to Etiopia i cały nadmorski, chrześcijański pas nad zatoka gwinejska, ale są też kraje, gdzie z wjazdem mogą mieć problemy (Sudan, Algieria, Czad) lub w ogóle nie wjadą (Libia). Ta sama historia jest z Azją (Yemen, Afganistan, Arabia Saudyjska). Pozostaje zastanowić się jak polityka ogranicza, oraz jak utrudnia życie ludziom dialogu, ciekawym świata.

Po wysłuchaniu tych lamentów udałem się do centrum Wagadugu. To chyba najbrzydsza stolica, jaką widziałem. Każdy, kto może powinien zobaczyć ten miejski wzorzec brzydoty. W banku chciałem zamienić dolary i czeki podróżne na lokalną walutę CFA. Tutejsze banki przypominają fortece. Przed wejściem każdy petent jest dokładnie sprawdzany przez ochronę czy nie wnosi aby bomby lub karabinu. Dodatkowym „atutem” tego banku było to, iż trzeba było zostawić buty na recepcji. Po wyjściu z banku ochroniarz z recepcji nazwał mnie “Best friend” i ubzdurał sobie a potem się uparł, iż powinienem mu zostawić swoje klapki. Nie przekonało go tłumaczenie, iż to moja jedyna para butów. Widząc, iż nie ma szans na darowanie mu sandałów, powiedział, że tak naprawdę to on chce tylko jednego sandała i jak mu go podaruje to będzie on bardzo happy. Na jego nieszczęście i to mu wybiłem z głowy. Człowiek ten, nie dawał jednak nadal za wygraną, gdyż chciał cokolwiek dostać od białego człowieka. W końcu przypomniało mi się, iż mam w torbie dziecięcy balon z napisem „Zmądrzałem nie pale!”. Czym prędzej dałem mu ten drobiazg, który zresztą – napompowany przez niego szybko pękł, robiąc zamieszanie wokół banku.

W hotelu postanowiłem nie jechać bezpośrednio do Niamey w Nigrze, lecz udać się do miejscowości Dori i Gorom-Gorom. Na tych terenach Burkiny jest bardzo gorąco i sucho. Dori samo w sobie nie ma nic szczególnego do zaoferowania. Jedną z atrakcji są uliczne kina pokazujące filmy karate i afrykańskie kino akcji. W te rejony turyści trafiają sporadycznie, ponieważ główny szlak biegnie z Burkiny do Mali, podczas gdy z Burkiny do Nigru jeździ tylko garstka zapalonych turystów.

Patrząc na tutejsze dzieci, wydawało mi się, iż jestem pierwszym białym, który pojawił się w okolicy. Wywoływało to różne reakcje – od płaczu i ucieczki – po chęć pozowania do zdjęć. Jedno dziecko zachowało się wybitnie nie przyzwoicie ze strachu puszczając bąka. (haha)

Dojechawszy do Dori zatrzymałem się w centralnym punkcie miasta, który okazał się być rondem. Była to bardzo ciekawa i nowatorska koncepcja ronda, gdyż za jego środek robił zardzewiały czołg, z którego okna przypadkiem wystawał pies. Zainspirowany tym widokiem postanowiłem spocząć w barze.

Będąc w afrykańskiej wsi czy mieście nie sposób nie zauważyć wielu kuriozalnych sytuacji, często przeczących naszemu zdrowemu rozsądkowi, które równie często są jakimś nieporozumieniem. Trochę mnie zdziwiło, gdy do ronda nadjeżdżał kolarski peleton. Okazało się, iż mamy do czynienia z corocznym wyścigiem pokoju. Doprawdy czułem duży szacunek dla kolarzy i ich zdrowia, gdyż w takim klimacie można się zagotować ze względu na wysoką temperaturę, oraz braku lodówek, czego konsekwencją jest brak zimnych napojów. Kolarze ekspresowym tempem dojechali do ronda zostawiając po sobie masy kurzu, a ostatniego z nich wspomniany pies z czołgu pogonił.

Do Gorom – Gorom odjechałem autobusem firmy RAKIETA przybywając do miasta późną nocą. W międzyczasie autobus zgubił miskę olejową, potem tłumik, a na koniec wypadły drzwi od strony wejścia – potwierdzając tym samym wyjątkowość nazwy własnej „Rakieta”. Dojechawszy spotkałem na dworcu zmotoryzowanego człowieka. Karim, bo tak się mi przedstawił, powiedział, iż w mieście hoteli brak, ale bardzo chętnie mnie ugości w swym domu, jedynie tylko musi wcześniej pojechać do sali koncertowej. Zabrzmiało to ciekawie, a zarazem bardzo szlachetnie. Po raz kolejny przekonałem się, iż zwyczaj zapraszania turysty do domu jest dalej funkcjonującym zwyczajem w Afryce, czy Azji. Jest to niestety zanikający zwyczaj w Polsce, nie mówiąc już o zachodniej Europie. Tę afrykańską otwartość można na wiele sposobów tłumaczyć. Świadczy to zapewne o ich szlachetności i trosce o bliźniego. Może tutaj chodzić również o fakt, że ludzie ci nie mają wiele do stracenia – mata, czajnik, garnek, radio. Choć miałem również okazje spać w domach, które swym dobytkiem nie różniły się wiele od naszych „europejskich” – miały porcelanę, obraz, telewizor czy komputer. Bardzo różnimy się stopniem otwartości wobec człowieka, my ludzie zachodniej, w większości introwertycznej cywilizacji, od Afrykańczyków.

Po paru minutach Karim wrócił i pojechaliśmy do jego domu. Po drodze dowiedziałem się, iż właśnie tego dnia odbywa się w Gorom-Gorom coroczny festiwal muzyki – Desert Festival. Motorkiem udaliśmy się, więc zakupić bilety. Przy kasach panowała typowa afrykańska kolejka – niezwykle gwarna i ruchliwa, nie mająca swego początku ani końca. Wyglądało to tak, jakby cała ta społeczność czekała na start w maratonie. Nad porządkiem panowało kilku stróży, których narzędziem i insygnią władzy była drewniana maczuga. Z jej pomocą co jakiś czas wymachiwali tak, żeby całe to nie nauczone porządku towarzystwo zamilkło i zachowywało się z respektem. Podczas czekania „kolejka” była kilkakrotnie uciszana. Działo się to kilka razy – ochroniarze nadchodzili, po czym następował kilkusekundowy moment ciszy, koniec szczypania, plucia, pisków i deptania. Po godzinnym staniu w kolejce udało nam się zakupić bilety.

Festiwal okazał się być wielką pozytywną niespodzianką. Była to impreza, o jakiej każdy miłośnik afrykańskiej muzyki może zamarzyć. Burkina Faso oraz sąsiednie Mali to państwa, w których muzyka odgrywa ważną rolę w życiu mieszkańców. To kraje, w których rytm i taniec są wszechsłyszalne i wszechobecne. Wprawdzie Burkinie daleko do Mali będącej afrykańskim centrum bluesa, ale i Ona ma swoje gwiazdy. Z Burkiny pochodzą takie muzyczne sławy jak Tidiani Coulibaly , Jean-Claude Bamogo, Kaboré Oger, Amadou Balaké, Georges Ouedraogo, Simporé Maurice, Abdoulaye Cissé , George Ouédraogo czy Black So Man. Z muzyków, którzy opuścili Burkinę, ale nagrywają w Europie warto polecić Gabina Dabiré, Koudbi Koala’s Saabe czy Désiré Traoré

Bardzo ciekawie wygląda tradycyjny sprzęt muzyczny. Warto zaznaczyć, iż każdy region posiada swój własny lokalny instrument. W regionie Bobo Dioulasso popularnym instrumentem jest balafon będący drewnianym xylofonem. Balafonu używają także ludy Dagara, Bwa oraz Senufo. U ludu Fulbe bardzo popularne jest używanie głosu w takt bitu pochodzącego z bębna zwanego djembe. Ludy Hausa używają hipnotyzujących bębnów bendré, dla wielu uważanych za święte. W całej Burkinie bardzo popularnymi instrumentami są też kora, lutnia czy n’goni.

Nie każdy z nas zdaje sobie sprawę, jakim potencjałem energetyczno – muzycznym dysponuje Afryka. Większość wie, iż muzyka rock ma na tym kontynencie swe korzenie, nie zdając sobie sprawy, iż z Afryki pochodzą takie style jak np. blues (Mali) czy rumba (DR Kongo) . Są i takie, które rozwninęły się na innych kontynentach mając w Afryce swoje korzenie np. reggae, salsa.

Podczas koncertu grano panafrykańskie szlagiery Thomas`a Maphunu, Justin`a Vali Trio, ismail`a Lo i Cesari Evory. Słychać było Ali Farka Toure, Baab`a Maala, Anouar`a Brahma, Pape Webem oraz guru afrykańskiego dance Salifa Keite. Muzycy byli bardzo zapracowani. Oprócz gry na instrumentach intensywnie perorolowali, gestykulowali oraz wrzeszczeli i wyli. Ci, którzy jeszcze posiadali na sobie koszulki – zrywali je z siebie, byli też i tacy, co w ekstazie połykali ogień. Na festiwalu było około 3000 ludzi, większość dzięki muzyce była w hipnotycznym transie. Na całym festiwalu ku uciesze dzieci i całego towarzystwa byłem jedynym białym człowiekiem. Po czterech godzinach zabawy nagle zgasło światło – to typowe dla stylu afrykańskiego. Parę minut później prowadzący imprezę powiedział że to już koniec i wszyscy mogą – a nawet powinni iść sobie do domu. Zgodnie z tą wytyczną udaliśmy się na domową kolacje.

Mój gospodarz okazał się być bardzo mądrym, inteligentnym facetem. Rozmawialiśmy o jego zawodzie, troskach, problemach oraz ulubionym temacie Afrykańczyków – polityce. Kiedy rozmowa zeszła na temat kobiet, przyznał się, iż jego żona wyjechała do Belgii na studia, zostawiając biedaka samego. Podkreślił, iż jako muzułmanin stroni od kobiet uważając związki z nimi za zbyt czasochłonne jak na jego krótkie życie. Po długich rozmowach leżąc na macie i kocach pod niebem pełnym gwiazd udało nam się zasnąć.

Poranek w Afryce jest krótki. Od momentu przebłysku słońca do pierwszych oznak żaru zwykle jest godzina, może dwie. Tego poranka obudziłem się po pierwszym przebłysku słońca, kierowany nadzieją ujrzenia wielkiego targu wielbłądów i zwierząt.

W Gorom-Gorom na targu można spotkać całą mozaikę innych ludów tej części Afryki. To rejon styku kultury ludów Tuaregów i Fulani. Fulanki to jedne z najpiękniejszych kobiet Afryki. Mają one jaśniejszą karnację, pełne wydatne usta, piękne oczy i proste włosy. Na „rynku kawalerów” uważane są za wielce chodliwy „towar”. Wielu bogatych Arabów wybiera właśnie Fulanki za żony uważając je za ideał piękna. Na marginesie i dla przypomnienia – dla wielu kobiet europejskich często takim ideałem mężczyzny jest Tuareg, książę na wielbłądzie z baśni piasków Sahary.

Na targu Karima wszyscy dobrze znali, dało się wyczuć, iż ludzie podchodzili do niego z respektem. Odniosłem wrażenie, iż jest jakimś lokalnym kacykiem, dzięki czemu miałem furtkę otwartą do robienia zdjęć. Pozowali zatem wszyscy, niektórzy przesadnie ze strachu wytrzeszczając oczy, zachowując maksymalną powagę. Tutejsze dzieci chciały do zdjęcia pozować ze swoimi zabawkami, którymi w lokalnych warunkach była np. kura, koza lub żaba. Bardzo zabawne było robienie zdjęć Tuaregom. Często byli to ludzie, którzy naprawdę po raz pierwszy widzieli białego człowieka, oczom nie wierząc, iż taka istota naprawdę istnieje. Tuaregowie jako naród niezwykle gościnny jednocześnie znający teorie wymiany i merkantylizmu za pozowanie do zdjęć bardzo chcieli sprzedać swoje noże, szable i wyroby ze srebra. Po dłuższych pertraktacjach udało nam się dojść do porozumienia zbijając cenę o około 20 razy.

Po tym dniu pełnym wrażeń autobusem firmy Rakieta wróciłem do Dori. Tym razem nie było niespodzianek w stylu odpadające drzwi. Kierowca Rakiety sprawiał wrażenie narodowego szatana kierownicy, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do wolniejszej jazdy. W autobusie poznałem bardzo szczęśliwego człowieka – Izaka. Jego szczęście – jak powiadał wynikało z faktu, iż ma 19 dzieci. To jak powiadał w dowód faktu, iż sam był jedynakiem a ojciec kazał mu skompensować rodzinne braki.

Podczas jazdy Izak uświadomił mi kilka rzeczy, które mnie zastanawiały w Burkinie. Pierwszy to skaryfikacje (okaleczanie) twarzy, które są tutaj wszechobecne. Z Sudanu południowego i Etiopii pamiętałem, iż takie okaleczenia służą m.in. szpeceniu ciała twarzy celem nie porywania tych najbardziej zeszpeconych jednostek. Tutaj etnogeneza jest troszkę inna i przybiera niezrozumiałą dla europejczyka formę mody. Bliznami i ich efektywnością kobiety oraz mężczyźni wyraźnie się szczycą, to dla nich duma mieć na twarzy ich kilka. Właściwie każdy jest w jakiś sposób skaryfikowany. Ze smutnych ciekawostek odnotuję, iż według prawa zwyczajowego w Burkinie kobiety często nie mają prawa własności, szczególnie nie mogą posiadać nieruchomości a po śmierci męża, żonę włącza się do masy spadkowej. Dodatkowym elementem utrudniającym życie kobietom, jest fakt, że małżeństwa są ustawiane tak, iż dziesięcioletnia dziewczynka wychodzi za mąż za mężczyznę starszego od swojego ojca czy dziadka. Nie jest to reguła, ale też nie rzadkość. W Burkinie są i inne zwyczaje często w naszych głowach i słowach nie mające odpowiednika jak np. praktyka przymusowego zwiększenia wagi dziewcząt – czym kobieta grubsza, tym ma większe poważanie i jest uważana za ciekawszy obiekt seksualny. Dodatkowo jako kraj religii ludowych w Burkinie zdarzają się samosądy, których ofiarą padają osoby podejrzane o czary czy kradzież ludzkiego ciała. To wszystko ciekawostki, które spotkać można na terenach wiejskich, chcę zaznaczyć, iż nie jest to norma a jedynie lokalne zwyczaje.

Z Dori do Wagadugu dojechałem późną nocą. Zatrzymałem się w pobliskim hotelu, który okazał się być motelem z dyskoteką, czyli ładnie to ujmując domem publicznym. Pijąc sok na jego dziedzińcu byłem świadkiem wydarzenia jak z kina akcji. Ponieważ był wieczór, a policjanci potrzebowali pieniądze na zabawę, zrobiono obławę na hotel celem wyłapania prostytutek i innego lokalnego elementu. Pod hotel podjechała więc furgonetka, z której wybiegli żołnierze z kijami i karabinami biorąc wszystkich jak leci do samochodu pod pozorem uprawiania nierządu. Bardziej sprytni schowali się za kominem lub weszli na drzewo. W najgorszej sytuacji byli Ci, którzy byli czymś pochłonięci – np. oglądający dziennik telewizyjny (starcy o lasce) lub zajęci gotowaniem zupy (kucharka – kobieta sześćdziesięcioletnia, klasyczna kucharka, która przechodziła zwyczaj tuczenia się). Im wszystkim nie udało się uciec, ponieważ nie mieli czasu na ucieczkę). Mniemam, iż zostali posądzeni o uprawianie prostytucji. Nastąpiła cisza, po godzinie większość z tych, co zapłaciła policji łapówkę wróciła. Najczęściej były to albo małe dzieci albo osoby nie mające nic wspólnego z prostytucją. Z prostytutkami w Afryce jest tak, iż chcąc się od nich odgonić, najlepiej utrzymywać, iż jest się misjonarzem albo duchownym – to dla samotnie podróżującego turysty jedyny gwarant spokoju.

Następnego dnia okazało się, iż autobus do miasta przy granicy z Nigrem Kantchari odjeżdża dopiero około południa.

Korzystając z wolnego czasu postanowiłem wysłać kartki do znajomych. Niestety okazało się, iż główna poczta kraju posiada jedynie kartki w dwu wariantach: Happy New Year i I love You. Postanowiłem ich nie wysyłać z wiadomych względów. Wokół poczty wegetują drobni handlarze pasków, okularów, butów, są i pucybuci, najwięcej jest jednak nic nierobów – gapiów świata. Regułą jest, iż mijając ich na ulicy, zapytują jak się masz i skąd pochodzisz Zwyczajowo już – każdy pyta się turysty „jak się masz ?”, „Skąd pochodzisz?” – to miłe, ale tak do piątego razu, później każda rozmowa wydaje się być taka sama.

Po kilku godzinach nadszedł zapowiadany moment odjazdu autobusu do Katchari. Okazało się, iż nie ma jednak kompletu i oczekiwany odjazd nastąpi dopiero, gdy zbierze się odpowiednia ilość pasażerów. Czekaliśmy więc, a ja przy okazji uczyłem się cierpliwości. Obserwowałem kierowcę, który jak na Afrykańczyka był strasznie małomówny, niemalże autystyczny. Kompletny nierób. Po dwóch godzinach odpowiednia ilość załogi uzbierała się i wtedy kierowca dał znać o sobie. Wstał i zaczął wymieniać wszystkie koła w samochodzie – zajęło to kolejną godzinę, potem przyszło tankowanie samochodu, przepakowywanie bagaży i odwiedziny u jego rodziny. Dopiero po 5 godzinach udało nam się wyjechać z Wagi.

Droga w stronę Nigru to pasmo suchej spalonej od słońca ziemi. Przy drodze są liczne wioski, jednak, czym bliżej Nigru tym ludzi mniej, a więcej wielbłądów oraz mężczyzn wyglądających na Tuaregów. W miejscowości Koupela ku mojemu zdziwieniu wsiadł starszy biały człowiek, w kolejnej wiosce dwie siostry zakonne. W tym piekielnym upale oraz tłoku, który był w busie nie za bardzo byłem zainteresowany, kim są i dokąd jadą ci biali ludzie. W końcu, kiedy miał miejsce postój na popołudniową modlitwę, zapytałem mężczyzny, dokąd jedzie. Dowiadując się, iż jestem Polakiem wskazał na siostrę zakonną mówiąc, iż ona jest Polką. Spotkało się zatem dwoje Polaków w zapyziałej wsi Burkiny Faso. Zaczęła się wymiana zdań typu – skąd , a po co, dokąd i dlaczego? Siostra usłyszawszy, ze jadę aż do Czadu powiedziała, ze też by chciała, ale ma bardzo dużo pracy we wsi z Tuaregami w Nigrze.

W autobusie było bardzo dużo Afrykańczyków, którzy mieli wielkie bagaże, czasem ogromne plastykowe torby wypchane do granic możliwości. Dziwiło mnie, co w nich jest. Okazało się, iż ci młodzi ludzie z Burkiny, Sierra Leone i Nigerii, jechali do Europy. Byli zatem tymi, których często hiszpańskie straże graniczne wyławiają z Morza Śródziemnego. To był właściwie początek piekielnej podróży, mieli do pokonania całą centralną Afrykę. Zauważyłem, iż przy każdej kontroli drogowej wręczali łapówkę 1000-5000 CFA. To tylko po to żeby móc jechać dalej. Robili to, ponieważ byli pozbawieni jakichkolwiek dokumentów, a jedynym sposobem dostania się do Europy były łapówki. Wielu z nich zapewne nie dojechało nawet do granicy algierskiej czy libijskiej ginąc z wycieńczenia, braku wody, głodu. Prawdopodobnie inni kiedy stwierdzili, iż nie mają już więcej pieniędzy na kolejne łapówki zostali w Niamey, Agadez czy Tamanraset tworząc grupę bezdomnych żebraków i wyrzutków społecznych.

Kiedy dojechaliśmy do Katchari siostra zaproponowała mi pozostanie na noc w parafii. Późnym wieczorem na miejscu przy kościele, gdzie tłum dzieci z radości rzucił się na mnie. Byłem zupełnie zdezorientowany, nie wiedziałem co jest grane. Po chwili siostry zaczęły uspokajać dzieci. Okazało się, iż dzieci pomyliły mnie z innym białym (tym, co jechał w autobusie), a ich radość wynikała z myślenia, ze będę ich nowym nauczycielem. Historia jak z komedii „nie lubię poniedziałków” – kiedy Włoch przyjechał do Polski i na lotnisku mówili – …To łon (on), a to nie był łon (on). Fakt pomylenia mnie z kimś innym uświadomił mi, że w Afryce przesada jest rzeczą codzienną. Kiedy kogoś się wita to od razu tak, jakby było się kimś wyjątkowym, kiedy się płacze – to całym ciałem, kiedy jest wojna – giną tysiące niewinnych ludzi, egzaltacja jest wszechobecna.

W parafi zatrzymałem sie kilka dni, podczas ktorych poznałem zycie jakie toczy się przy małej parafi. Wszedzie byłem witany z wielkimi honorami, a jako gość z odległej polskiej ziemi częstowany bogactwem ludzi – wspaniałym obiadem, wodą czy rozmową.

Żal było opuszczac Burkine Faso, z autopsji wiem iz ten smutek częsty jest w podróży… To jak widzimy i odbieramy Afrykę zależy od nas samych. Jeśli Afryka jest widziana przez tych, którzy tam nigdy nie byli jako umierający i atroficzny kontynent – to jest to wina tylko i wyłącznie mediów. Jeśli jednak tę opinię powielają osoby które tam były, świadczy to o nich źle. Doprawdy, każdy kto po powrocie z Afryki zapisze w swej pamięci tylko cierpienie i niewygodę – jest przykładem ograniczenia otwartości na świat. Myślę, iż wyrażając gotowość na poznanie innych kultur, każdy powinien poznać całą Afrykę w tym Burkine Faso. Dzięki tej otwartości można ujrzeć całe ginące piękno świata – lokalne zwyczaje, koloryt oraz radość zwykłego człowieka – takiego jak każdy z nas.

www.ambient-man.tk

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u