Angola – Michał Kozok

Angola

Michał Kozok

15.06 do 29.06.07, 14 dni, kurs bankowy 1€ = 99 K (Kwanza)zwiedzanie – przekroczyliśmy granicę od strony Konga Demokratycznego i zaczęliśmy szukać transportu do stolicy. Pogłoski o zabójczych cenach okazały się niestety prawdziwe (70 € za 530km). Co gorsza, ówczesnego dnia żaden z właścicieli lokalnego transportu nigdzie się nie wybierał. Cóż było robić – wyszliśmy za miasteczko w nadziei na autostop. Nie przypuszczaliśmy, iż nadzieją tą będziemy się karmić przez następne 4 dni – tyle bowiem czasu zajął nam marsz do pierwszej większej miejscowości, gdzie ostatecznie „załapaliśmy się” na przejazd. Podczas tej wędrówki minęło nas tylko 6 bardzo krótkodystansowych samochodów i mimo, iż każdy z nich nas podwiózł (łącznie 65km), to pozostałe 109 km przeszliśmy z pełnym ładunkiem na plecach. A skoro treking ten nie był planowany – woda i żywność skończyły się nader szybko, zjedliśmy nawet zapasy cukru i kostek rosołowych na sucho. Byliśmy zmuszeni pić wodę z rzeki (stosowaliśmy tabletki puryfikujące), a w mijanych wioskach prosiliśmy o banany i pomarańcze, gdyż z reguły był to jedyny dostępny asortyment (brak sklepików, ale raz trafił się chlebek i puszka sardynek). Przeszkadzały nam też malaryczne komary, musieliśmy również uważać na roznoszące śpiączkę muchy tse-tse. Jednak urokowi marszu dodawali miejscowi, ich otwartość i przyjazne nastawienie. Dzieci pokazywały nas palcami i z radością wrzeszczały „mondele” (biały człowiek), na co z domostw wybiegali niemal wszyscy. Prośba o możliwość noclegu pod moskitierą obok domku zawsze spotykała si z entuzjazmem i serdecznością gospodarza. Mieszanką portugalskiego z hiszpańskim, znajdowaliśmy wspólny język. Dopiero w Tomboco dnia 5-go znaleźliśmy transport, ale nasze tempo podróży wcale radykalnie nie wzrosło. Koszmar wyboistej, niemożliwie podziurawionej, pofałdowanej, tragicznej drogi ciągnął się setkami kilometrów, a kilkukrotnie nasze ciężarówki nie były w stanie osiągnąć wyższej średniej prędkości niż 10km/h – mijały nas nawet slalomujące rowery (np. 12 godzin ciągłej jazdy – pokonaliśmy dystans 115km!).

>Wiele regionów kraju wciąż nadziane jest minami – o zejściu z głównej drogi w poszukiwaniu noclegu na dziko (spaliśmy więc na wydeptanych ścieżkach tuż przy drodze), czy nawet o skorzystaniu z toalety, nie było mowy. Nie dziwi więc fakt, że wieśniacy zbyt wiele ziemi nie uprawiają – podczas orania pola można wylecieć w powietrze. Odpowiedzi na istniejący stan rzeczy należy szukać w niedalekiej przeszłości – to ponad 30-letnia wojna zakończona w 2002 roku zniszczyła kraj (a w szczególności szlaki komunikacyjne). Najpierw przepędzono portugalskiego kolonizatora, a następnie Angola stała się nieoficjalną areną potyczek zimnej wojny. Organizacja wojskowa FNLA wspierana była przez Kongo-Kinszasę i kraje Europy Zachodniej, Unita przez USA, południowo-afrykański rząd apartheidu oraz prawicę portugalską, a MPLA przez Kubańczyków, Związek Radziecki i ich komunistycznych sojuszników. Tak to niemal pół świata testowało tutaj swoją najnowszą broń. Bić jest się o co, gdyż w ziemi leżą same bogactwa, takie jak ropa, diamenty, ruda żelaza czy miedź. Wcześniej była to największa w historii świata „łapanka” ludności, gdzie przez 3 stulecia niewolnictwo było powszechnym źródłem utrzymania. Książka, która fantastycznie oddaje obraz tego wyjątkowego kraju tj. „Jeszcze dzień życia” Ryszarda Kapuścińskiego, pozwoli spojrzeć na ten kraj z zupełnie nietypowej perspektywy – gorąco polecam tę lekturę.

Wszędzie w Afryce widać kontrast, bieda i bogactwo, ale tutaj wydawał mi się on największy. Szczególnie w stolicy kraju Luandzie, gdzie dominują eleganckie sklepy, drogie restauracje i ekskluzywne samochody, a po drugiej stronie wegetują Ci, którzy nie wzbogacili się na wojnie. Najbardziej zaszokował mnie obrazek osiedla z blachy i kartonu, zbudowany dosłownie na wysypisku śmieci, zaraz za nowoczesnym centrum handlowym. Mimo wszystko, dobrze usytuowana Luanda, jest ładna, posiada nadmorską promenadę, kolonialne budynki, śliczne dziewczyny itp. Warto przespacerować się po promenadzie lub pójść na Ihlę, czy też do królującego nad miastem fortu de Sao Miguel. Jest też uważana za jedno z najdroższych miast na świecie (po Londynie, Tokio i Oslo). O hoteliku poniżej 100$ za noc nawet nie słyszeliśmy. Zresztą większość cen i usług była poza naszymi możliwościami finansowymi (czasami schronienie i gościnę oferowały nam misje). Pieniądze można wymienić w Cambio na Rue Rainha Jinga, ale u cinkciarzy kursy podobne.

Ciekawe było też nadmorskie miasteczko Lobito, również ze starymi, zniszczonymi przez wojnę kolonialnymi budynkami, jak i strasznymi kartonowymi osiedlami. Natomiast w Lubango podobała nam się ogromna statua Chrystusa, (Cristo Rei, ta na podobieństwo tej z Rio de Janeiro, są 4 na świecie na 4 kontynentach, gdzie Portugalczycy zakładali kolonie), jak i zaciekawiło jedno z lokalnych plemion, które nie używa żadnego odzienia. Trzeba pamiętać również, że w miarę zbliżania się do Lubango temperatura zacznie się obniżać, w nocy może dochodzić nawet do zera. Chcieliśmy coś więcej pozwiedzać w Angoli, ale w parkach narodowych dzikie zwierzęta zostały wytrzebione, brak też transportu, dróg itp. Kierowaliśmy się więc dalej na południe, dalej łatwym i bezpłatnym, aczkolwiek powolnym autostopem.

noclegi – ze względu na swoje zawyżone ceny, spaliśmy raz na dziko, w gościnie u ludzi (3 razy) i w misjach kościelnych (7 razy). Jadąc autostopem raz przespaliśmy się w minibusie, a potem jeszcze dwukrotnie noc spędziliśmy pod ciężarówką, w czasie odpoczynku po całodziennej jeździe. Niemniej z zasłyszanych informacji można polecić darmowy nocleg w Yacht Club Noval, zaraz na początku wejścia na Ihla de Luanda.

transport – co tu dużo mówić – tragedia! Tak kiepskich dróg nie widziałem nigdzie. Mało tego, rzadko coś jeździ, a poza tym jest drogo. Nie ma żadnych firm transportowych poza jedynym w kraju asfaltowym odcinkiem Caxito – Luanda – Benguela. Reszta to kwestia szczęścia, trzeba czekać, może coś pojedzie. W północnej części kraju, wioski wzdłuż drogi do Matadi oznaczone są nazwą wraz z podaniem odległości w kilometrach do Noqui.

Podane poniżej czasy przejazdów są autentyczne i nie wliczające żadnych dłuższych przerw. Trzeba również pamiętać, że jeep przejedzie na tym samym odcinku około półtorej razu szybciej niż ciężarówka. Najgorszy odcinek (czyli mieszanka resztek asfaltu z błotem) wystąpił pomiędzy Tomboco i N’zeto oraz środkowa część między Benguela i Lubango (im bliżej miast tym lepiej).

Inne ceny: Noqui – Tomboco ciężarówka za 2,000 K; N’Zete – Luanda ciężarówka za 1,500 K

Aby wydostać się z centrum Luandy na południe, należy wziąć biało-niebieskiego minibusa (50 K) do Aeroporto (nie dojedziemy nim do samego lotniska). Stąd bierzemy następnego minibusa do Rocha Pinto, skąd jest pełno transportu na południe kraju. My jechaliśmy miejskim przewozem dalej w okolice osiedla Talaton (nie wjeżdżać do samego osiedla tylko trzymać się głównej drogi) skąd zaczęliśmy „stopować” na godzinkę przed zmierzchem. Udało się i noc spędziliśmy na pace minibusa. Niestety w Benguela kończy się asfalt i znowu trzeba się męczyć aż do Lubango. Droga z Lubango do granicy z Namibią była już w lepszym stanie i widać było chińskie firmy przygotowujące się do budowy drogi.

Dzień Trasa Transport cena w K €/ 1os Czas km
156 – 159 Noqui – Tomboco 6x autostop + pieszo 4 dni 65 + 109
160 Tomboco – N’zeto Ciężarówka 500 K €5.1 8,5 h 85
162 N’zeto – Luanda Jeep 9 h 262
166 – 167 Luanda – Lobito Autostop 14 h 497
167 Lobito – Chongoroi 4x autostop 10 h 160
168 – 169 Chongoroi – Lubango autostop ciężarówka 15 h 252
169 – 170 Lubango – granica w Santa Clara 6x autostop 13 h 440
transport miejski autobus, minibus 130 K €1.3
€6.4 1870

Wiza – to najtrudniejsza do otrzymania poza granicami własnego kraju. Ja składałem podanie w Warszawie na więcej niż 7 miesięcy przed wjazdem do Angoli. Dołożyłem jednak starań – do podania dołączyłem mapkę z trasą planowanej podróży przez Afrykę oraz przetłumaczony na portugalski list uzasadniający. Cena 46 USD, wiza ważna 1 miesiąc od deklarowanej daty wjazdu. Na decyzję konsula musiałem czekać 2 tygodnie, ale nie zabierali paszportu.

Po drodze spotkałem ludzi, którym nie przyjęto nawet wniosków o wizę. Jednak, jak zawsze, nie ma reguł – jedna parka belgijska dostała wizę 30-dniową w ciągu jednej godziny w Oshakati (Namibia). Innym zasłyszanym sposobem pokonania trudności biurokratycznych jest poproszenie o wystawienie 5-dniowej wizy tranzytowej (wystawiaj np. w Matadi), którą można przedłużyć w Luandzie albo po prostu zapłacić karę za każdy dzień zwłoki (nie pamiętam sumy, ale nie była wysoka).

Angola ma swoje przedstawicielstwa m.in. Windhoek i Oshakati (Namibia), Kinszasa i Matadi (Kongo Demokratyczne), Brazzaville (Kongo), w Nigerii, Togo, Gabonie, Zambii i RPA.

www.kozok.eu

Posted in |

  • Witaj w świecie globtroterów!

    Drogi internauto, niezależnie czy jesteś uroczą przedstawicielką       piękniejszej połowy świata czy też członkiem tej brzydszej. Wędrując   z  nami, podróżowanie przestanie być dla Ciebie…

    czytaj dalej

  • Jak polscy globtroterzy odkrywali świat?

    Historia „polskiego” poznawania świata zaczyna się całkiem efektownie. Pierwszy – jeżeli można go tak nazwać – polski globtroter był jednym z głównych uczestników…Zobacz stronę

    czytaj dalej

  • Relacje z podróży

Dołącz do nas na Facebook'u